Zawód: reporter wojenny. Jeszcze nigdy nie był tak niebezpieczny
Praca w mediach nie zawsze wiąże się jedynie z wysoką rozpoznawalnością, sympatią widzów i godzinami spędzanymi przed komputerem. W przypadku korespondentów wojennych często jest to wyścig ze śmiercią i próba skutecznego jej oszukania. Niejednokrotnie, wybitni dziennikarze, relacjonujący nam przebieg działań wojennych, sami padali ich ofiarą. Znane są nam takie przypadki nie tylko wśród reporterów zachodnioeuropejskich, czy amerykańskich. Także polscy dziennikarze, z Waldemarem Milewiczem na czele, tracili życie na linii ognia. Jak widać, praca korespondenta wojennego to zdecydowanie więcej niż tylko odcinanie kuponów od telewizyjnej sławy.
Wciąż pamiętamy o Waldemarze Milewiczu
Praca w mediach nie zawsze wiąże się jedynie z wysoką rozpoznawalnością, sympatią widzów i godzinami spędzanymi przed komputerem. W przypadku korespondentów wojennych często jest to wyścig ze śmiercią i próba skutecznego jej oszukania.
Niejednokrotnie wybitni dziennikarze, relacjonujący przebieg działań wojennych, sami padali ich ofiarą. Znane są takie przypadki nie tylko wśród reporterów zachodnioeuropejskich czy amerykańskich.
Także polscy dziennikarze, z Waldemarem Milewiczem na czele, tracili życie na linii ognia.
Jak widać, praca korespondenta wojennego to zdecydowanie więcej niż tylko odcinanie kuponów od telewizyjnej sławy.
Oriana Fallaci legendą światowych mediów
Jedną z najpopularniejszych korespondentek wojennych minionego wieku była Oriana Fallaci. Zasłynęła nie tylko krytyką współczesnego islamizmu, ale i relacjonowaniem licznych starć wojennych współczesnego świata, zaczynając od wojny w Wietnamie, kończąc na relacjach z Bliskiego Wschodu i Południowej Afryki.
Krytycy jej twórczości zarzucali Fallaci nierzetelność zawodową. Sugerowali, że dziennikarka nigdy nie była blisko wydarzeń wojennych, a jedynie opisywała je z odległej perspektywy pokoju hotelowego, wspomagając się informacjami od lokalnej społeczności i ubarwiając te opowieści swoim talentem literackim.
Śmierć Milewicza wstrząsneła polskimi mediami
Nie wszyscy korespondenci mieli jednak tyle szczęścia co Fallaci, aby wyjść cało z wojennej zawieruchy. Jednym z tragicznie zmarłych korespondentów czasów współczesnych (bo przecież wielu z nich ginęło również w okresie I i II wojny światowej) był Waldemar Milewicz.
W 2003 roku relacjonował dla Telewizji Polskiej II wojnę w Zatoce Perskiej. W maju 2004 roku przebywał na terenie Iraku (przejeżdżał z Bagdagu do Karbali i Nadżafu) i tam też zginął.
Jego samochód został ostrzelany z broni maszynowej. Milewicz zmarł na miejscu, podobnie jak towarzyszący mu montażysta Mounir Bouamrane.
Ranny został Jerzy Ernst, operator kamery.
Pamiętamy o Waldemarze Milewiczu
Śmierć Waldemara Milewicza stała się swoistą cezurą w polskich mediach. Wyznacza bowiem moment, kiedy prasa zrobiła wielki krok ku całkowitej tabloidyzacji.
Zdjęcie nieżyjącego już Milewicza opublikowały dzienniki szukające taniej sensacji. Bez wątpienia był to krok ku całkowitemu upadkowi zasad rzetelności dziennikarskiej. Wiele miejsca poświęcono temu w opiniotwórczych mediach, gdyż decyzja wydawcy pozwalająca na publikację tego rodzaju zdjęć świadczy o braku szacunku nie tylko dla rodziny zmarłego, ale przede wszystkim dla niego samego.
Waldemar Milewicz był dziennikarzem wybitnym. Zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie praca korespondenta wojennego, ale wykonując ją, dawał z siebie wszystko.
Chciał docierać do źródła informacji, być w centrum wydarzeń, tak aby jego relacje były jak najbardziej wiarygodne i odzwierciedlały rzeczywisty obraz sytuacji.
Marie Colvin i Remi Olchik zginęli w Syrii
Można odnieść wrażenie, że - dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - dziennikarze narażeni są na śmierć w wojennej zawierusze. Trudno orzec, czy wiąże się to z zdewaluowaniem etosu dziennikarskiego, czy po prostu na wojnie nie obowiązują już żadne zasady. Los cywila jest tak samo zagrożony jak los żołnierza stojącego na pierwszej linii frontu.
Zaledwie miesiąc temu w Syrii stracili życie dziennikarze relacjonujący przebieg tamtejszych działań wojennych.
Amerykańska dziennikarka Marie Colvin i francuski fotograf Remi Olchik zginęli w trakcie ataku na dzielnicę, w której mieszkali. Gdy uciekali z ostrzeliwanego domu, trafił w nich pocisk rakietowy.
Marie Colvin poniosła najwyższą cenę
Colvin była przekonana, że pokazywanie zachodnim społeczeństwom ogromu wojennej tragedii spowoduje zmiany w ludzkiej mentalności.
Chciała edukować współczesne społeczeństwa żyjące w dobrobycie i uczulać je na problemy ludzi, których życie wyznaczają wybuchy bomb i śmierć członków rodzin.
Sama Marie Colvin także była ofiarą wojny, gdyż w 2001 roku na Sri Lance straciła oko.
Mimo tego wypadku, nie zrezygnowała z pracy, wręcz przeciwnie – zaangażowała się w nią jeszcze bardziej.
Pojechała do Syrii, chociaż zdawała sobie sprawę z ryzyka. Chciała pokazać, jak wygląda sytuacja w Hims, gdzie ludzie giną od przypadkowej kuli, mimo że w oficjalnych komunikatach władze gwarantują bezpieczeństwo cywilom.
Wyjazd do Kairu okazał się koszmarem Lary Logan
W ubiegłym roku inna amerykańska dziennikarka, pracująca dla stacji CBS, padła ofiarą zamieszek w stolicy Egiptu. Lara Logan, korespondentka relacjonująca zamieszki na placu Tahir, została dotkliwie pobita przez Egipcjan. Była również molestowana, a przed gwałtem uchroniła ją interwencja obecnych tam miejscowych kobiet.
Logan przez trzy miesiące dochodziła do siebie w amerykańskim szpitalu, a w wywiadzie udzielonym własnej stacji podkreśliła, że muzułmańska tradycja gwałtu to jeden z podstawowych powodów, dla których cudzoziemki nie mogą czuć się bezpiecznie w Egipcie.
Dziennikarka wskazała różnice kulturowe stanowiące nieprzekraczalną granicę między cudzoziemcami a autochtonami, zamieszkującymi kraje islamskie.
Korespondenci wojenni często są w śmiertelnym niebezpieczeństwie
Praca korespondenta wojennego nigdy nie należała do bezpiecznych. Dzisiaj jest tak samo trudna, jak w przeszłości, różni ją jedynie szybkość przepływu informacji. Często bowiem, dzięki technologicznym możliwościom, na naszych oczach rozgrywa się wojenny dramat.
Korespondenci „na żywo” relacjonowali zamieszki z Egiptu, prawie natychmiast znaliśmy przebieg wydarzeń w Syrii, podobnie jak wynik starć wojennych w Iraku. Wszystko to powoduje, że sami także jesteśmy uczestnikami tych zdarzeń, ale nie zawsze jesteśmy na to przygotowani.
Media zdają się o tym nie pamiętać i coraz chętniej publikują zdjęcia zabitych korespondentów czy ofiar cywilnych. Pogoń za newsem zgubiła naszą wrażliwość na sedno problemu, czyli wojny wyniszczające ludność cywilną, która nie ma szans na wyjście z traumy na długo po tym, gdy ucichną wojenne eksplozje.
Tekst: Małgorzata Major