Zapowiedź końca świata była reklamą filmu. Wielu dało się nabrać
Twórcy filmu "2012" opierali się na pseudonaukowych teoriach, mitach na temat zaginionej cywilizacji i rzekomej dacie końca świata zapisanej w kalendarzu Majów. Praktycznie wszystko zostało zmyślone, ale niektórzy uwierzyli w zapowiedź biblijnego potopu i myśleli o popełnieniu samobójstwa.
03.07.2019 | aktual.: 03.07.2019 13:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Zawsze chciałem nakręcić film o biblijnej powodzi, ale nigdy nie miałem dobrego punktu zaczepienia - mówił Roland Emmerich, reżyser i specjalista od kina katastroficznego ("Dzień niepodległości", "Godzilla", "Pojutrze"). Kiedy jednak w jego ręce wpadła książka Grahama Hancocka, opisującego teorię przemieszczenia skorupy ziemskiej, wiedział, że na tym oprze kolejny film o końcu świata – "2012".
Ową inspirującą książką Hancocka było "Fingerprints of the Gods" ("Odciski palców bogów"). Pseudonaukowa praca "badająca" rzekome ślady pozostawione przez zaginioną cywilizację, bez której nie byłoby starożytnego Egiptu, Majów, Azteków itd. Hancock nazywany przez niektórych pseudoarcheologiem uważał ponadto, że na Ziemi zachodzą gwałtowne procesy w obrębie przesuwania się biegunów. I to właśnie te zmiany wywołują coraz częstsze i potężniejsze kataklizmy, zwiastujące rychłe nadejście końca świata.
Teorie Hancocka w połączeniu z mitami odnośnie kalendarza Majów (miał zawierać datę końca świata: 21.12.2012) okazały się idealną podstawą do napisania scenariusza filmu katastroficznego. Gwoli ścisłości – fabuła "2012" i jego pseudonaukowe twierdzenia zostały zmiażdżone przez specjalistów, ale ludzi przyciągnęła taka wizja końca świata. "2012" trafił do kin 10 lat temu i okazał się wielkim hitem (770 mln dol. w box office). Nie wszyscy byli jednak zadowoleni z takiego sukcesu i żerowaniu na naiwności ludzi.
Na końcu pierwszego zwiastuna (powyżej) twórcy zachęcali do wpisywania frazy "2012" w wyszukiwarkę internetową, co kierowało do stron związanych m.in. z kalendarzem Majów. W 2009 r. panowało silne przekonanie, że to własnie w nim jest zapisana data rychłego końca świata. Co wynikało z ignorancji lub niewiedzy na temat kultury Majów, ich mitologii itp. Oprócz tego film promowały działania fikcyjnego instytutu na rzecz ocalenia ludzkości, który urządził specjalną loterię. Nagrodą miało być miejsce na arce, zbudowanej dla wybrańców mających przetrwać globalną powódź.
Działania promujące "2012" nie tylko zapełniły sale kinowe w dniu premiery, ale wywołały prawdziwy strach przed nadchodzącym końcem świata. Film Emmericha sprawił, że na stronie NASA pojawił się artykuł dementujący popularne plotki wynikające z pseudonaukowych teorii i zagrożeń wyssanych z palca.
Dlaczego naukowcy z NASA zajmowali się obalaniem takich wymysłów? Bo wielu ludzi uwierzyło, że akcje promocyjne "2012" to coś więcej niż zapowiedź filmu katastroficznego.
David Morrison z NASA otrzymał ponad 1000 zgłoszeń od ludzi, którzy chcieli się uratować z zagłady zapowiadanej w filmie. Wśród nich pojawiały się przypadki nastolatków, którzy mieli myśli samobójcze, bo woleli umrzeć niż oglądać koniec świata.
- Myślę, że jeżeli ktoś kłamie w internecie i straszy dzieciaki, żeby na tym zarobić, to jest to etycznie złe – mówił Morrison.
Twórcy filmu byli innego zdania i zrobili wszystko, by przekonać ludzi do swojej wizji końca świata. Nie oznacza to, że nie wzięli pod uwagę oburzenia niektórych grup. Właśnie dlatego jeden z producentów naciskał, by z finalnej wersji filmu wyciąć scenę zniszczenia Al-Kaby, najświętszego miejsca dla muzułmanów.
Kataklizmy ukazane w "2012" to owoc bujnej fantazji. Zupełnie inaczej do tego problemu podeszli twórcy filmu "Żywioły atakują", który można obejrzeć w Telewizji WP. Dokumentaliści analizują w nim anomalie pogodowe wynikające ze zmian klimatycznych. Przyglądają się groźnym huraganom, trzęsieniom ziemi, powodziom itp. Razem ze specjalistami zastanawiają się, czy człowiek jest w stanie uniknąć klęsk spowodowanych "gniewem natury". I czy potrafi ratować siebie i innych w chwilach zagrożenia, które niosą ze sobą rozszalałe żywioły.