Zamiast ciemności jest deszcz. Duński "Rain" trzeba zobaczyć. Z kilku powodów
Drugiego "Dark" już nie będzie. Niemiecki serial deklasuje konkurencję, która zaczyna się pojawiać jak grzyby po deszczu. I tak oto fani seriali dostają duński serial "Rain". Jak wypadł? Mamy mieszane uczucia.
Czy "Rain" jest nowym "Dark"? Nie, co wcale nie znaczy, że niemiecki serial jest dużo lepszy od duńskiego. Można powiedzieć, że "Rain" zaczyna się tam, gdzie kończy "Dark". Świat w kilkanaście minut pierwszego chyli się ku zagładzie. I zanim dotrwamy do końca 46-minutowego odcinka, na świecie nie zostanie już wiele ludzi.
A przecież właśnie w takiej scenerii zostawili nas twórcy pierwszego sezonu "Dark". Post-apokalipsa kolejny raz otwiera się na nastolatków. To oni są głównymi bohaterami duńskiej produkcji i to ich chcemy oglądać na ekranie jak najwięcej. Rasmus (Lucas Lynggaard Tonnesen) i Simone (Alba August) zostają zamknięci razem z mamą w bunkrze. Ojciec, naukowiec, rusza ratować świat przed śmiercionośnym deszczem. I już tu część osób mogłaby powiedzieć: "o nie, to ja podziękuję za taką kliszę". Ale powstrzymajcie zapędy i dajcie "Rain" szansę.
Zabawa zaczyna się, gdy są zmuszeni wyjść w końcu na zewnątrz. Poznają grupę prowadzoną przez Martina, byłego żołnierza (w tej roli Mikkel Boe Folsgaard). Jest więc twardziel z wysoko rozwiniętym instynktem przetrwania. Jest nierozgarnięta blondynka, która wierzy w Boga. Jest tajemnicza Beatrice, która każdemu sprzedaje inną historię o sobie, tylko po to, by przetrwać w grupie. Jest luźno nastawiony do życia Patrick i Jean, którego można nazwać giermkiem Martina. Do nich dołączają Simone – kreowana na jedyną rozsądną osobę w tym gronie i Rasmus, który jakieś pół życia spędził pod ziemią, a w plecaku nosi dziecięce rysunki.
W każdym innym filmie i serialu pewnie takie nagromadzenie prostych jak budowa cepa osobowości skończyłoby się dramatem. W "Rain" gra to idealnie. Trochę naiwnie, ale czy nie takie jest czasem życie nastolatków, do których twórcy adresują serial?
"Rain" to przede wszystkim dobrze budowany klimat. Zaczyna się sielanką na początku, by jeszcze w tym samym odcinku postraszyć widza śmiertelnym zagrożeniem, o którym praktycznie nic nie wiemy. Tu uwagę zwraca krótka scena, kiedy ojciec zabiera rodzinę do bunkra. Na początku nad miastem wiszą tylko ciemne chmury, potem pojawiają się pierwsze krople. Każda kolejna to już zagrożenie. Proste to, ale świetnie wprowadza w historię. Simone nie daje wiary, że jakiś tam deszcz może być takim zagrożeniem. Tymczasem w sześć lat po wybuchu epidemii wymiera niemal cała populacja Skandynawii. Ci, którzy zostali, porównywani są do zwierząt mogących zrobić wszystko dla jedzenia.
Twórcy balansują na granicy kiczu i sukcesu na miarę niemieckiego "Dark". Linia ta jest wyjątkowo cienka. I choć trzeba przyznać, że miejscami więcej jest kiczu i naiwności, to "Rain" się broni. Klimatem szczególnie. Wykrywacz bzdur działa u fanów seriali na wysokich obrotach – taki wniosek można wyciągnąć po lekturze niektórych komentarzy w sieci. Pieklą się, że są dziury fabularne, że większość dialogów pisana jest na kolanie, że to najgorsza produkcja, jaką pokazał Netflix w ostatnich miesiącach. Nie idźcie tą drogą. Powstrzymajcie emocje i pamiętajcie, że to produkcja dedykowana nastolatkom. "Rain" daje od siebie coś nowego, wciąga i nie wygląda tanio. Przemyślana scenografia, przemyślane postaci i narracja. To największe atuty. Nie jest łatwo stworzyć dziś kolejną wizję post-apokaliptycznego świata, który będzie jeszcze czymś zaskakiwał. Duński serial ma swój pomysł, który rozwija się z każdym kolejnym odcinkiem w dobrą stronę.
Dołóżmy do tego łyżkę dziegciu. Moje pozytywne nastawienia do "Rain" gasi redakcyjny kolega, Jakub Zagalski. - Nastolatki walczące o przetrwanie w brutalnym świecie to specyficzna formuła, którą albo się kocha, albo nienawidzi. "Rain" wpisuje się w estetykę utworów young adult (patrz "Igrzyska Śmierci", "Więzień labiryntu") i choć od pierwszych minut wydaje się być sztampowym przedstawicielem gatunku, rzeczywiście potrafi zaintrygować i zachęcić do kilkugodzinnego maratonu przed telewizorem. "Rain" to zaledwie 8 odc. po około 35-48 min., co jest ogromną zaletą (nie ma przesadnych dłużyzn), a zarazem poważną wadą duńskiego serialu - mówi.
I dodaje: - Historia przeciwdeszczowych nastolatków powinna się zakończyć na jednym sezonie. Kiedy wszystkie karty zostają wyłożone na stół, dowiadujemy się, co i jak z ojcem głównych bohaterów, czym jest śmiercionośny deszcz itp., zamiast sensownego finału otrzymujemy otwarte zakończenie i obietnicę dalszego ciągu. Zupełnie niepotrzebnego pod względem struktury opowieści, która po ujawnieniu wszystkich tajemnic ma nam niewiele do zaoferowania. Chyba że "telenowelę" na wzór "Żywych trupów", gdzie nikt już się nie przejmuje źródłem zagrożenia, a jedynie obserwuje przygody bohaterów, którym scenarzyści rzucają kolejne kłody pod nogi. Weekendu z "Rain" nie uważam za marnowanie czasu, ale finał i przymus kontynuacji jest wielkim nieporozumieniem.
To nie będzie serial roku – ma mocną konkurencję. To wyciągająca opowieść w strugach deszczu, która jednych wkurzy, innym umili czas przed nowym sezonem "Dark", a jeszcze kilku innych pozytywnie zaskoczy.