Zabójca w trykocie
Wydany w Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela "Wolverine" zbiera cztery pierwsze zeszyty samodzielnej serii o Loganie, wydane w Stanach Zjednoczonych w 1982 roku. Sama postać jest oczywiście starsza, narodziła się w 1974 roku, ale długo pojawiała się tylko jako członek drużyny X-Men lub postać drugoplanowa. Dopiero gdy wzięli się za nią Claremont i Miller, okazało się, że niski, gburowaty Kanadyjczyk z adamantowymi pazurami kryje w sobie niezwykły potencjał. Przede wszystkim dlatego, że był o wiele mniej sympatyczny (a przez to prawdziwszy) niż jego koledzy po fachu.
08.02.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:18
Tę różnicę słychać już w pierwszych słowach wypowiadanych przez Wolverine'a. "W tym co robię nie ma ode mnie lepszego. Ale to w czym jestem najlepszy, nie jest zbyt przyjemne" - mówi o sobie główny bohater, by po chwili zdradzić czym takim się zajmuje: "Jestem tu by zabijać". Czy wyobrażacie sobie państwo, by słowa te padły z ust zadziornego, nastolatka jakim był Spider-Man, albo genialnego Reeda Richardsa z Fantastycznej Czwórki? A przecież były to postacie, które powstały już w latach 60., na fali niechęci wobec tradycyjnych superbohaterów (głównie Supermana i Batmana z konkurencyjnego DC Comics). Odświeżały gatunek, poszerzały jego horyzonty. Wciąż jednak pozostawały nieznośnie praworządne. Mottem Petera Parkera uczyniono nawet powiedzenie: "Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność".
Wolverine został obdarzony wysuwanymi pazurami z niezniszczalnego metalu. Mając taką "wielką moc" trudno udawać pacyfistę. Dlatego Claremont postanowił, że jego bohater wcale udawać nie będzie. On nie bawi się w ogłuszanie przeciwników - jeżeli nie ma innego wyjścia zabija ich bez mrugnięcia okiem. Kiepsko też radzi sobie z autorytetami i odpowiedzialnością. W "Wolverine" nie dość, że sprzeciwia się japońskim władzom, to gdy jego najlepszy przyjaciel prosi go o pomoc, po prostu odmawia. Z czysto egoistycznych pobudek! Spider-Man miałby traumę przez 50 zeszytów, Wolverine mówi do przyjaciela: "twoja ręka - albo ją zabierzesz, albo stracisz".
Dlatego polecam ten album każdemu, kto chce rozpocząć przygodę z superbohaterami, ale obawia się, że jest zbyt stary, by uwierzyć w Supermana lub słuchać umoralniających gadek Batmana. Nie jest to album idealny - Claremont często się rozgaduje, popisuje i powtarza, Millerowi zaś miejscami brak cierpliwości przez co jego kadry bywają niestaranne - robi jednak świetne pierwsze wrażenie. Bazując na popkulturowych stereotypach autorzy wykreowali postać, która fascynuje pozostając jednocześnie bliska czytelnikowi. Człowieka, który zakochuje się, upija, miewa romanse, traci nad sobą panowanie. A przy okazji rozbija w pył tokijski światek przestępczy i zdobywa damę swojego serca.