Zabawa w piekło
Snowtown to zdemoralizowana dziura, zalana przez przestępczość i śmieci. Miasto "za mostem", zdane na siebie, odcięte od świata. Niskobudżetowy odpowiednik słynnego Miasta Grzechu Franka Millera, pozbawiony jego stylu i siły przyciągania. "Skręć w odpowiedni zaułek Sin City, a możesz znaleźć cokolwiek zechcesz" - mówi Marv. W zaułkach Snowtown można znaleźć co najwyżej rozkładającego się trupa. Nie wiadomo czemu trafia tu detektyw Fell. Jak każdy, i on ma swoje tajemnice. Ale człowiek taki jak on przyda się w mieście takim jak to, w którym pracuje trzech i pół detektywa, a co tydzień w dokach wypływają trzy ciała. Tym bardziej, że Fell naprawdę zna się na swojej robocie.
29.11.2011 | aktual.: 29.10.2013 17:05
Warren Ellis kreuje bardzo klarowną sytuację, znaną każdemu miłośnikowi kryminałów. Miasto opanowane przez zbrodnię. Uparty glina z misją. Cyniczna i piękna barmanka, której Fell wyraźnie imponuje. I cała banda zdeprawowanych mętów, czyhających na życie niewinnych. Kolejne zagadki "Zdziczałego miasta" nie zaskakują także oryginalnością - ojciec maltretujący dziecko, anonimowy trup w dokach, szaleniec strzelający do ludzi, syn mordujący własnego ojca...
Ale w przeciwieństwie do typowych kryminałów, zaskoczenie nie jest celem Ellisa. "Zdziczałe miasto" przenosi ciężar na dialogi i postacie. I sprawdza się to doskonale. Monologi Fella to mistrzostwo scenopisarstwa - są płynne, dowcipne i zaskakujące. Łatwo zapomnieć, że większość spraw detektyw rozwiązuje w głowie, podczas przesłuchań i rozmów. Podobnie rzecz ma się z bohaterami - autor "Authority" buduje ich z drobnych elementów, podrzuconych tropów, niedopowiedzeń. Nietrudno czuć do nich sympatię, choć tak naprawdę niewiele o nich wiemy.
Widać rękę prawdziwego mistrza. Ellis pisze na luzie, jakby "Zdziczałe miasto" było dla niego zabawą, wprawką w przerwach pomiędzy poważniejszymi projektami. Nie musi już niczego udowadniać, nic sprzedawać, może po prostu pobawić się swoim detektywem w swoim dziwnym mieście. A jednocześnie namieszać czytelnikowi w głowie aluzjami i symbolami. Bo, gdyby się uprzeć, "Zdziczałe miasto" można odczytywać metaforycznie - nie brakuje śladów i tropów. Ba! Większość z nich sama pcha się przed oczy (symbole Snowtown, "zakonnica", most). Osobiście jednak zniechęcałbym do takiego grzebania - o wiele przyjemniej odbiera się "Detektywa Fella" jako sympatyczną błahostkę, zabawkę bez drugiego dna i głębszego sensu. Niepotrzebną i płytką, ale jakże sympatyczną.
Podobnie rzecz ma się z Templesmithem. Kontrowersyjny artysta, którego talent łatwo kwestionować, tym razem dostaje materiał idealnie pasujący do jego stylu. Nie musi więc się spinać i gorączkować, może być po prostu sobą. Photoshopowane bazgroły doskonale współgrają z tym, co napisał Ellis. Powykręcane postacie, monotonna kolorystyka, uproszczenia, makabra - zdecydowanie tak właśnie winno wyglądać Snowtown.