"Z kamerą wśród zwierząt": barwne życie Hanny i Antoniego Gucwińskich
"Z kamerą wśród zwierząt" wychowało niejedno pokolenie widzów. Hanna i Antoni Gucwińscy opowiadający z pasją o życiu ssaków, ptaków i gadów stali się legendami telewizji. Podkreślali jednak, że prawdziwymi gwiazdami byli dla nich zawsze ich podopieczni.
Stworzyli kultowy program
"Z kamerą wśród zwierząt" wychowało niejedno pokolenie widzów. Hanna i Antoni Gucwińscy opowiadający z pasją o życiu ssaków, ptaków i gadów stali się legendami telewizji. Podkreślali jednak, że prawdziwymi gwiazdami byli dla nich zawsze ich podopieczni.
Program był tworzony przez prawdziwych pasjonatów. Antoni Gucwiński już w młodości wiedział, że to właśnie praca ze zwierzętami jest jego powołaniem. Zrezygnował z nauki w liceum na rzecz technikum hodowlanego, ale długo nie przyznawał się do tego ojcu. Pracując później w zoo, znalazł nie tylko radość z wykonywanego zawodu, ale też miłość. To właśnie w warszawskim zoo poznał przyszłą żonę, Hannę, również absolwentkę zootechniki.
Ich przystanią stał się jednak dopiero wrocławski ogród zoologiczny. Gdy wpadli na pomysł realizowania tam programu telewizyjnego nie mogli przewidzieć, jaki odniesie sukces. Przyrodniczy magazyn, który zadebiutował 17 stycznia 1971, utrzymywał się na antenie 32 lata i doczekał się ponad 750 odcinków! W miarę, jak rosła ich popularność, sceptycy twierdzili, że to prowadzący, a nie zwierzęta kreują się na gwiazdy programu. Oni jednak odpierali zarzuty twierdząc, że rozgłos chcą wykorzystać w słusznej sprawie.
Zobacz także: "The Voice of Poland": Natalia Kukulska o pracy na planie programu i nowych projektach
Nie brakowało wpadek
Jednym z celów ich działania była edukacja. Widzowie poznawali zwyczaje, sposób życia i ciekawostki na temat pospolitych, ale i najbardziej egzotycznych zwierząt. Bohaterowie odcinków jednak musieli występować w niecodziennym dla nich otoczeniu - program nieraz nagrywany był w prywatnym mieszkaniu Gucwińskich.
Zwierzęta jednak często pokazywały, że zaprezentują się przed kamerą tylko na własnych warunkach. I tak już w debiutanckim odcinku, struś rozsiadł się na kanapie gospodarzy, a kajmany rozszarpały gumowy basen. Warto dodać, że program nadawany był na żywo, a wpadki ze zwierzętami w roli głównej stały się jego największą atrakcją.
Szaleństwa przyjaciół z zoo często śmieszyły prowadzących, ale bywały i takie wybryki, które przyprawiały ich o zimny dreszcz. Orangutan na przykład, za nic miał materiały z VII Zjazdu PZPR.
- Kamera poszła w ruch, a nasz orangutan wyjął książkę z regału i zaczął jak szalony drzeć kartki. Małżonka próbowała wyrwać mu album, ale złośliwa małpa za nic nie chciała go oddać. Myślałem, że padnę na zawał- przytacza wypowiedź Gucwińskiego "Show".
Ocalili wiele zwierząt
Innym razem to prowadzącym się "oberwało" i cenzura nie puściła jednego z odcinków ich programu.
- To była lata osiemdziesiąte, pokazywaliśmy bociany i powiedzieliśmy, że mimo iż mają czerwone nogi i czerwone dzioby, mogą latać tam, gdzie chcą - wspominała Hanna Gucwińska.
Jednak to, co pokazywali Gucwińscy przed kamerą, było tylko namiastką ich działalności. Pomagali zranionym, schorowanym zwierzętom. Do Afryki przeszmuglowali jerzyki, które nie zdążyły odlecieć na zimę do ciepłych krajów. Zawinęli je w papier śniadaniowy i żadna bramka ich nie wykryła. Ocalili cyrkową słonicę przed uśpieniem.
- Żyła jeszcze przez 10 lat i okazywała nam wdzięczność, popisując się różnymi sztuczkami. Kiedy pokazaliśmy ją w programie i przedstawiliśmy jej losy, dostaliśmy mnóstwo listów z podziękowaniami od naszych wiernych widzów- mówiła Gucwińska.
Innym razem uratowali dziewczynę pod wpływem narkotyków, która wtargnęła na wybieg tygrysów. Udało się ją ocalić tylko dlatego, że opiekunowie wiedzieli, iż ich drapieżne koty od maleńkości bały się... szufelek.
Proces sądowy był dla nich ciosem
Ich metody opieki nad zwierzętami nie wszystkim się jednak podobały. Po latach Gucwiński został oskarżony o znęcanie się nad niedźwiedziem Mago. W latach 90. Jako dyrektor zoo uratował przed uśpieniem niedźwiedzia z matką i rodzeństwem. W 1996 r. zamknął Mago na zapleczu wybiegu po tym, jak niedźwiedź pokrył siostrę i z kazirodczego związku urodziły się trzy małe. Gucwiński chciał zapobiec podobnym zdarzeniom, a niedźwiedź spędził w odosobnieniu 10 lat. Obrońcy praw zwierząt uznali, że to przejaw znęcania się. W 2006 roku dyrektor zoo stanął przed sądem. I choć sąd uznał go za winnego, ze względu na dorobek i zasługi w pracy ze zwierzętami zawyrokował tylko wpłatę grzywny w wysokości 100 zł na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Proces kosztował jednak słynne małżeństwo dużo więcej. Gucwińska musiała sprzedać dom rodzinny, żeby spłacić adwokatów i koszty postępowania.
-_ Posądzenia, prasowe paszkwile, to człowieka zdeprymowało, przygasiło. Sąd Najwyższy przy kasacji powiedział, że skoro Mago nie miał warunków jak w Tatrach, no to się nad nim znęcano. To powinni zamknąć mnie 50 lat temu, bo w ogrodach zoologicznych nie ma warunków jak na wolności. Dzisiaj Mago żyje i ma się dobrze. Ale to wszystko zostawiło we mnie ślad_ - mówiła na łamach "Wyborczej".
Są zawsze razem
Chociaż zapał słynnych Gucwińskich nieco przygasł, nigdy nie przestali pomagać zwierzętom. Wrocławianie dobrze wiedzą, do kogo zanieść opuszczone czy skrzywdzone czworonogi. A oni z całego swojego dorobku starają się pamiętać tylko to, co dobre.
- Praca w zoo to nie tylko szczęśliwe chwile narodzin, sukcesy z odchowania maluchów porzucanych przez swój gatunek. To też porażki. Nie brakowało ich. Ale zawsze byliśmy razem, zawsze się wspieraliśmy. Całe życie, zawsze razem- skwitowała na łamach "Show" Gucwińska.
Zobacz także: Majdan zbiera pieniądze na byłego piłkarza Polonii Warszawa: "Nie wiem czy wróci do sprawności"