Wstyd i brak szacunku. To nie selfie z Czarnobyla są najgorsze
Zdjęcie na tle Prypeci? Tysiące serduszek na Instagramie. Fotka ze znakiem ostrzegającym o niebezpieczeństwie i skażeniu? Tysiąc sto serduszek. W sieci zawrzało, gdy zaczęło się głośno krytykować użytkowników Instagrama, którzy odwiedzają Czarnobyl dla lansu. A jest jeszcze coś gorszego od selfie na tle reaktora.
Po serialu "Czarnobyl" od HBO turyści masowo zaczęli ściągać do Prypeci, by pochwalić się znajomym ekstremalną wyprawą. Nie jest to nic nowego, bo Czarnobyl od wielu lat jest na liście wycieczek sygnowanych jako "dark tourism". Jeśli nie jesteście zaznajomieni z tym terminem, koniecznie zobaczcie serię Netfliksa o właśnie takim tytule. W skrócie chodzi o to, że są tacy ludzie, którym nie wystarczają wakacje na Krecie tudzież wypad do Paryża – szukają nieco bardziej ekstremalnych w założeniu wypraw.
Zamiast leżeć na plaży, można więc pojechać do Czarnobyla, poigrać z losem i dostać się jak najbliżej resztek po 4. reaktorze, który płonął w 1986 roku. Okazuje się, że tak też dzieje się coraz częściej po premierze serialu. Dostało się szczególnie mocno Instagramerom, którzy próbują w ten sposób "kręcić fejm". O tym możecie przeczytać w tekście WP Turystyka. Niezdrową fascynację tym miejscem, gdzie ciągną spragnieni lajków ludzie z całego świata, skomentował już twórca "Czarnobyla".
Apeluje, by owszem – interesować się tym miejscem, ale pamiętać o szacunku dla tych, którzy stracili tu życie lub zostali poszkodowani w wyniku katastrofy.
Ale prawda jest taka, że największym brakiem wstydu odznaczają się filmowcy, którzy z tragedii mieszkańców Prypeci robią tanie horrory. Na szczęście w kinach nie pokazywano wiele takich produkcji. Większość mało przyjemnej twórczości, która za nic ma szacunek do poszkodowanych w katastrofie, ląduje na YouTubie. Są niestety niechlubne przykłady, jak np. "Dziewczyna z Czarnobyla" (z 2005 roku). Jest to krótki film sklasyfikowany na IMDb.com jako "psycho-sexual horror", czego raczej nie trzeba tłumaczyć. Opowiada o chłopaku, który zaraził się tajemniczą chorobą po tym, gdy stracił dziewictwo z dziewczyną z Czarnobyla.
"Disaster porn", czyli katastroficzna pornografia
"Dziewczyna z Czarnobyla" nie wzięła się znikąd. Za tą bardzo przerysowaną historyjką stoją opowieści o parach, które przedostają się na teren Zony, by tam spędzić romantyczne chwile. Pisała o tym pięć lat temu w swoim reportażu dla "Slate" Holly Morris. Stwierdziła nawet, że istnieje subkultura tzw. Stalkersów. To młodzi Rosjanie i Ukraińcy, którzy zwiedzają nielegalnie teren po katastrofie, śpią w ruinach, a na wyposażeniu mają nawet własne liczniki Geigera.
Jak pisała Morris, część Stalkersów inspiruje się postaciami z filmu "Stalker" Andreia Tarkovsky'ego (jeden z nielicznych dobrych filmów, dla których Czarnobyl jest tłem i inspiracją). Inni idą krok dalej i odgrywają sceny z popularnej gry S.T.A.L.K.E.R.
Może to zaskakiwać, ale z drugiej strony – mit Czarnobyla jest tak potężny, że można się było spodziewać, że będzie przyciągał zapaleńców. Gorzej, gdy przyciąga filmowców, którzy próbują zarobić na tragedii. Tak np. stało się w przypadku twórców "Czarnobyla. Reaktora strachu". Pamiętacie? My niestety tak.
Historyjka pełna banałów i stereotypów, od których można się pochorować. Grupa przyjaciół wybiera się w podróż po Europie. Zatrzymują się w Kijowie. Tam wpadają na pomysł, by zrobić sobie ekstremalną wycieczkę do Prypeci. Organizują ukraińskiego przewodnika (Uri, w tej roli Dimitri Diatchenko) na miejscu, który zawozi ich w pobliże Zony. Wojskowi, którzy pilnują terenu, nie pozwalają im przejechać. Uri zabiera ich więc do dopiero co odkrytego przejścia. Następnie Uri oprowadza Amerykanów po opuszczonych osiedlach, po resztkach parku rozrywki itd.
Szybko okazuje się, że miejsce wcale nie jest opuszczone, a grupka przyjaciół z każdą minutą filmu zmniejsza się w tragicznych okolicznościach. Po mieście biegają bowiem zmutowane psy, wściekłe niedźwiedzie i kanibale – dawni mieszkańcy osiedla. Pechowi turyści są zmuszeni zostać w Prypeci na noc.
"Reaktor strachu" jest taką czarnobylską wersją filmu "Wzgórza mają oczy" (nomen omen inspirowanego legendami o konsekwencjach kontrolowanych wybuchów atomowych na pustyni w Nevadzie). Są nawiedzone lalki, wściekłe zwierzęta, potwory, zabójcze promieniowanie i tajemniczy pracownicy Zony, którzy pozbywają się ciał zbłąkanych turystów, a nawet nie dopuszczają do tego, by ktoś z tego terenu wyszedł żywym.
Ten absurdalny film, żerujący na tragedii, został wyreżyserowany przez Brada Parkera. Według danych box office, "Reaktor strachu" zarobił aż 37 mln dolarów, przy budżecie opiewającym raptem tylko na milion dolarów. Spory sukces. Ale recenzje były bezlitosne.
Amerykańskie stowarzyszenie Friends od Chernobyl Centres otwarcie przyznało, że twórcy scenariusza nie mają szacunku do zmarłych i poszkodowanych w Czarnobylu, a co więcej wywołują tanią sensację przerysowując wydarzenia, które miały tragiczne konsekwencje dla tysięcy ludzi. Pojawiły się też komentarze, że film jest przykładem "disaster porn", czyli w wolnym tłumaczeniu katastroficznej pornografii. Za to brytyjska organizacja Chernobyl Children’s Lifeline nazwała film po prostu obrzydliwym.
Na krytykę odpowiedział producent "Reaktora", Oren Peli. Zapewnił, że film powstawał w poszanowaniu ofiar katastrofy (czego niestety nie widać na ekranie), i że twórcy dostali list, w którym to prezes izraelskiej fundacji Chadab’s Children of Chernobyl pisał o tym, jak "podziwia" filmowców.
Pewne jest jednak to, że takie filmy nie powinny powstawać. Wiecie, w "Reaktorze" jest taka scena, w której ci zmutowani ludzie atakują turystów niczym zombie, jakie znamy z hollywoodzkich horrorów. Czy tak powinno pokazywać się ofiary historycznej katastrofy? Zdecydowanie nie. Nikt przecież nawet nie wyobraża sobie horroru inspirowanego katastrofą smoleńską. Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać.
Przypominamy, w wyniku katastrofy w Czarnobylu zginęło 31 osób, kilkaset cierpiało na chorobę popromienną. Tysiące osób musiało zostawić w tyle całe swoje życie i uciekać. O tym trzeba pamiętać. Niezależnie od tego, jak wielki popkulturowy szał ogarnął Czarnobyl.