Wojna z epilepsją
David B. naprawdę nazywa się Pierre-François Beauchard. Urodzony w 1959 roku artysta uważany jest dziś za jednego z najważniejszych twórców komiksowych w Europie. Karierę rozpoczął w latach 80., gdy ukończył Szkołę Sztuki Użytkowej Duperré w Paryżu. Ale skrzydła rozwinął w kolejnej dekadzie. To wtedy dostrzegli go ludzie związani z wydawnictwem L'Association - słynną francuską oficyną promującą komiksy niezależne, wydającą prace takich sław jak Joann Sfar, Lewis Trondheim czy Marjane Satrapi. Twórczość Davida B. pełna jest mrocznych, symbolicznych wizji sennych. Rzeczywistość miesza się w jego komiksach z halucynacjami, pełno w niej nawiązań do legend, psychoanalizy i symbolizmu. Jednak najbardziej znane dzieło artysty, "Rycerze świętego Wita", to opowieść niemal przyziemna. To autobiograficzne wyznanie na temat brata Davida B., chorego na epilepsję Jean-Christophe'a.
Wieczna wojna
Rodzinę Beauchardów poznajemy w połowie lat 60. To typowi przedstawiciele francuskiej klasy średniej, dwoje pracujących, dobrze wykształconych rodziców i trójka dzieci: David i Jean-Christoph i ich siostra Florence. Mieszkają w Orleanie i nie wyróżniają się spośród innych, podobnych sobie rodzin. Do czasu pierwszego ataku Jean-Christophe'a. Jego choroba, ciężki przypadek epilepsji, diametralnie odmieni ich życia. Przemieni je w ciągłą walkę, pasmo beznadziejnych starć z nieuleczalnym schorzeniem.
David B. przedstawia tę walkę za pomocą prostej metafory zdobywania wielkiej góry. Odwołuje się do niej zresztą także francuski tytuł komiksu, który w bardzo swobodnym tłumaczeniu mógłby brzmieć "Wspinaczka na Górę Zła". Ta wspinaczka, to niekończące się pasmo udręk, z którymi borykać się musi rodzina Beauchardów. Choroba Jean-Chrisophe'a nie ma w sobie bowiem nic z romantycznych, hollywoodzkich wizji. Chory chłopiec nie widzi świata pełniej, jego rodzina nie zaakceptuje jego inności, by kochać go jeszcze mocniej. To nie "Rain Man" ani "Piękny umysł". W "Rycerzach świętego Wita" epilepsja to wyniszczający kataklizm, na który nie ma lekarstwa. Nękający nie tylko chorego, ale i całą jego rodzinę.
"Rycerze świętego Wita" (wydawca zdecydował się na polski tytuł, gdyż w naszym języku niemożliwe byłoby oddanie dwuznaczności oryginału; święty Wit to patron epileptyków) często przemieniają się w wyliczankę kolejnych znachorów, próbujących pomóc Beauchardom. Zdesperowani rodzice próbują wszystkiego. Gdy tradycyjna medycyna jest zbyt niebezpieczna (operacja może zabić Jean-Christophe'a) zwracają się w stronę makrobiotyki. Gdy i ona zawodzi przychodzi czas na katolicyzm, buddyzm, mistycyzm, ezoteryzm. Ojciec chorego chłopca poszukuje pocieszenia w sekcie Różokrzyżowców, matka przez moment wierzy medium i próbuje przywoływać duchy z poprzednich wcieleń.
Jednak wszystkie starania okazują się daremne. Z wiekiem choroba Jean-Christophe'a się pogłębia, ataki stają się coraz częstsze i groźniejsze. Sfrustrowane dziecko staje się agresywne. Nie mogący poradzić sobie z nim rodzice odsyłają je do kolejnych ośrodków, jednak i one nie pomagają.
Brutalny autoportret
Jednak epilepsja Jean-Christophe'a to tylko jeden z dwóch głównych tematów "Rycerzy świętego Wita". Drugim, jak w każdej autobiografii, jest sam autor, David B. znany w dzieciństwie jako Pierre-François (przyczyny zmiany imienia wytłumaczone są w komiksie).
Wydawałoby się, że opowieść o chorym bracie to idealna okazja, by wykreować się na bohatera. Uczynnego opiekuna, który przez całe życie pomagał epileptykowi. Jednak David B. tego nie robi. Wybiera bolesną szczerość, brutalne wyznanie grzechów.
Życie u boku chorego brata to koszmar. Davida od najmłodszych lat dręczą koszmary, jest przekonany, że choroba Jean-Christophe'a to przekleństwo, które spadło także na niego. Poszukuje u siebie oznak epilepsji, bóle głowy interpretuje jako ataki, uczy się udawać napady w przerażającej próbie przygotowania się na najgorsze. Swoje dorastanie pokazuje jako ciągłą walkę. Starcia nie tylko z chorobą, ale i otaczającą go rzeczywistością - przechodniami, którzy widząc ataki Jean-Christophe'a wyzywali jego rodziców; kolejnymi znachorami obiecującymi cud; nękającymi go koszmarami.
Widząc walkę, jaką toczy jego rodzina, był przekonany, że całe życie to wojna. Niekończąca się seria starć z przeciwnościami losu. We wspomnieniach Davida B. nawet górnolotna rewolta 1968 roku, gdy Paryżem zawładnęli studenci i hipisi, przedstawiona jest jako konflikt zbrojny.
Ale najbardziej przerażające są chyba te momenty, gdy buntujące się dziecko odmawia zaakceptowania choroby. Widząc słabość brata David zaczyna się nad nim znęcać. Często ma już dość tego, że ciągłe musi mu pomagać. Czasami nawet życzy mu śmierci. Z wzajemnością. Gdy w końcu rodzeństwo zostaje rozdzielone, a David wyjeżdża na studia, orientuje się, jak mało łączy go z bratem. Mimo iż obaj mieszkają w Paryżu, nigdy się nie widują. Gdy wpadają na siebie na ulicy traktują się niemal jak obcy. To wtedy David odkrywa, jak bardzo jego brat się zmienił. Nagle przestaje być chudym nastolatkiem, którego zapamiętał z dzieciństwa. Staje się zmęczonym, łysawym grubasem, wyniszczonym przez leki i ataki.
Narodziny artysty
Ciekawym wątkiem jest także dorastanie Davida B. jako artysty. Obserwowanie, jak wielki wpływ na jego twórczość miały warunki, w których się wychowywał.
O tym, że jest uzdolniony wiemy od początku. Widzimy opowieści o Dżyngis-chanie, które rysował wraz z bratem. Dostajemy próbki jego pierwszych opowiadań. Rysowanie staje się dla Davida wentylem bezpieczeństwa - zaludniając kartki zwalczającymi się armiami, pozbywa się lęków. Z czasem jego prace stają się coraz dojrzalsze, a kolejne starcia rodziny Beauchardów z epilepsją będą go inspirowały do poszukiwania nowych tematów i środków wyrazu. Snami zainteresuje się dzięki kolejnym przedziwnym nauczycielom rodziców. Dzięki spotkaniom z medium oswoi śmierć. Swoją wyobraźnię zaludni mądrymi duchami, tłumaczącymi mu świat. Zainteresuje się żydowską mitologią. Gdy na studiach spotka Georgesa Picharda, słynnego francuskiego rysownika, usłyszy od niego, iż jego rysunki są niepokojące, nawet przerażające.
Jednak i w tym wątku czuć złowrogie napięcie pomiędzy Davidem a Jean-Christophe'em. W dzieciństwie rysowali razem, wymyślali wspólne historie. Tak jak David fascynował się Dżyngis-chanem, tak Jean-Christophe zapatrzony był w wielkich dyktatorów - głównie Hitlera. Choroba znów ich rozdzieliła. David rozwijał swój talent, Jean-Christophe zaś go porzucił. David wyrósł z niezdrowych fascynacji, dorosły Jean-Christophe kupuje "Main Kampf" i na znak buntu próbuje narysować wielką sfastykę. Gdy David w końcu stanie się cenionym rysownikiem, jego brat będzie go przedrzeźniał, umniejszał jego sukcesy mówiąc, że to "śmieszne komiksiki".
W końcu zmęczeni sobą bracia będą mieli się serdecznie dość. "Wasza obecność burzy jego spokój" usłyszą David i Florence od własnego ojca.
Próba czasu
Sześć tomów "Rycerzy świętego Wita" zebranych w polskim wydaniu, ukazywało się w latach 1996-2003. Pierwszy zeszyt pojawił się więc zaledwie pięć lat po spektakularnym sukcesie nagrodzonego Pulitzerem "Mausa" Arta Spiegelmana. Komiks, przetłumaczony w 2002 roku na angielski, zbierał rewelacyjne recenzje. Wpływowy magazyn "Publishers Weekly" nazwał go "jedną z najwspanialszych powieści graficznych, jakie kiedykolwiek zostały wydane". Recenzent "Los Angeles Timesa" porównywał dzieło Davida B. nie tylko do "Mausa", ale i "Persepolis" czy "Ghost World".
Największą siłą albumu jest jego szczerość. Wadą wielu tekstów autobiograficznych (lub szerzej: "literatury dokumentu osobistego") jest nadpisywanie życiu sensów. Dramatyzowanie własnego doświadczenia na potrzeby opowieści. To przypadek chociażby "Blankets" Craiga Thompsona - powieści graficznej o młodzieńczej miłości i poszukiwaniu Boga. Thompson wygładzał ostre kanty rzeczywistości, swoją historię kończył symboliczną sceną. Dzięki temu "Blankets" nie jest tylko osobistą wypowiedzią, ale ma w sobie uniwersalizm.
David B. rezygnuje z takich zagrywek. "Rycerze świętego Wita" są boleśnie osobiści, czasami ze szkodą dla historii. Pełno w tym albumie scen przeciągniętych, nawet nużących. Poznając kolejnych znachorów, zasypywani jesteśmy ich ideologią, niepotrzebnymi faktami i historycznymi ciekawostkami. Mnóstwo tu także topornej symboliki. Autor oczywiście mógłby sobie darować kolejne metafory, ale czyniąc tak cenzurowałby się. Wszak odgrywały one ważną rolę w jego życiu.
Czytelnika przyzwyczajonego do narracyjnej sprawności Spiegelmana, Thompsona, Willa Eisnera lub Marjane Satrapi (mistrzów komiksowego autobiografizmu) mogą więc "Rycerze świętego Wita" zmęczyć. Ale warto się przemóc i sięgnąć po ten album. Bo z wymienionych twórców, chyba tylko Spiegelman potrafił być wobec czytelnika równie szczery, a wobec siebie okrutny.