Wojna bez Zagłady

Urodzony w 1970 roku Ennis to jeden z tych artystów, którzy mają równie wielu miłośników, co wrogów. Jego kariera, pełna olśniewających sukcesów i spektakularnych porażek, rozpoczęła się na przełomie lat 80. i 90., kiedy udało mu się wskoczyć na pokład tak zwanej "brytyjskiej inwazji" i wraz z innymi twórcami z Wielkiej Brytanii najechać największych amerykańskich wydawców komiksowych. Ennisowi od razu trafiła się wielka szansa - w 1991 roku nowi pracodawcy zaproponowali mu pisanie "Hellblazera", serialu o Johnie Constantine'ie. Postać, wymyślona kilka lat wcześniej przez samego Alana Moore'a, nie była wtedy tak popularna jak dziś. I trzeba przyznać, że wiele swojej sławy zawdzięcza właśnie Ennisowi.

Wojna bez Zagłady
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

12.12.2012 | aktual.: 29.10.2013 17:17

Jego historie były jednocześnie wulgarne i liryczne, brutalne i romantyczne. Constantine był niewątpliwie draniem, ale czytelnik doskonale rozumiał jego motywacje i łatwo go usprawiedliwiał. Poświęcając przyjaciół, pakując się w coraz większe kłopoty, walcząc z samym Diabłem, John wciąż myślał, że czyni dobro. Więź pomiędzy głównym bohaterem, a czytelnikiem Ennis tworzył szczegółowo opisując życie osobiste Constantine'a, przywołując jego przeszłość, dawne ukochane, przyjaciół z dzieciństwa, każąc mu wciąż wracać do rodzinnego Liverpoolu, którego ulice pełne były wspomnień i niewykorzystanych szans. Sentymentalizm zaprawiany wulgaryzmami stanie się znakiem rozpoznawczym Ennisa. Podobne problemy z przeszłością będą mieli przecież jego dwaj najsłynniejsi bohaterowie - upadły kaznodzieja* Jesse Custer* i władający mrokiem mafioso** Jackie Estacado. Również w "Hitmanie", prześmiewczej serii o płatnym zabójcy w świecie superbohaterów, największe wrażenie robią momenty, w których **Tommy Monaghan spotyka
przyjaciół z młodości.

Jednak obok "Hellblazera", "Kaznodziei", "The Darkness" i "Hitmana" Ennis stworzył całą masę komiksów nijakich, czasami wręcz odpychających. Jego umiłowanie do makabry, pornografii i wulgaryzmów pozostawało w nich tylko tym - nie kryjąc żadnych głębszych sensów. Takich nieudanych chałtur jest w bibliografii Ennisa mnóstwo. Już zakończenie "Kaznodziei" pozostawia wiele do życzenia. Nieudane były też próby odświeżenia postaci Nicka Fury'ego, Ghost Ridera czy Punishera. Katastrofą okazał się "dorosły" Thor. Intrygujący z początku "Pielgrzym" szybko przemieniał się w bezsensowną opowiastkę o przemocy i kanibalizmie.

"Opowieści wojenne 2" napisane zostały w 2003 roku, a więc już po zakończeniu prac nad "Kaznodzieją", plasują się gdzieś pomiędzy tymi dwoma ekstremami. Nie są tak dobre, jak najlepsze momenty "Hellblazera", ale nie ma w nich też bezsensownych popisów, z których słynie scenarzysta. To porządna, komiksowa robota, cztery krótkie nowelki rozgrywające się w czasie II wojny światowej.* Widać, że Ennisowi zależało, by nie było one oczywiste, stroni więc od posągowych postaci i prostego podziału na dobrych i złych*. Ba, w "Sępach", najlepszej noweli w tomie, poznajemy nawet porządnego Niemca i niegodziwego Irlandczyka (swoją drogą faszystę). W "J jak Jenny" zaś bohaterowie bardzo poważnie zastanawiają się czy Alianci nie są przypadkiem takimi samymi zbrodniarzami jak faszyści.

Jak zawsze w przypadku takich historii, czytelnika z Polski może zdziwić całkowity brak wzmianek o Holocauście. Coś co dla nas wydaje się nieodzowną częścią II wojny światowej, dla ludzi z zachodu pozostaje oddzielnym tematem. "Opowieści wojenne 2" mówią więc o starciach żołnierzy z żołnierzami, a nie komorach gazowych i obozach koncentracyjnych. Jest tu miejsce i dla żołnierskiego honoru ("Sępy") i wielkiej, męskiej przygody ("Rozbójnicy"). Temat Zagłady sugerowany jest tylko raz, gdy bohater "J jak Jenny" modli się, by Niemcy robili w tajemnicy coś tak złego, co usprawiedliwiałoby równanie z ziemią całych miast przez Aliantów. Cóż, dziś już wiemy, że robili.

Przy każdej noweli pracował inny rysownik. Zdecydowanie najciekawiej wypadają prace Davida Lloyda (pierwszy pasek). Rysownik znany dzięki sukcesowi "V jak Vendetta" pozostaje wierny swojej stylistyce, dzięki czemu kadry "J jak Jenny" są mroczne i jakby niewyraźne. Świetnie współgra to z dwuznaczną wymową scenariusza. Dobrze prezentują się też prace Carlosa Ezquerry ilustrującego "Sępy" (drugi pasek). Hiszpański artysta, współtwórca postaci słynnego Sędziego Dredda, pozwala sobie na nieco swobody, wplata w swój komiks zdjęcia, ciekawie ustawia kadry. Pozostała dwójka - Cam Kennedy i Gary Erskine - dobrze wywiązuje się z zadania, ale ich prace niczym się nie wyróżniają.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)