RozrywkaWojciechowska: W Birmie udawałam fryzjerkę

Wojciechowska: W Birmie udawałam fryzjerkę

[

Wojciechowska: W Birmie udawałam fryzjerkę
Źródło zdjęć: © materiały promocyjne

]( http://www.fakt.pl )

Kilka dni temu Martyna Wojciechowska (36 l.) przeżyła naprawdę dramatyczne chwile. Tylko Faktowi dziennikarka opowiada, co tak naprawdę wydarzyło się w Birmie.

– Wyjazd do Birmy planowaliśmy od tygodni. Od maja mieliśmy pozwolenie. W czwartek o godz 5 rano wylądowaliśmy w Bangkoku. Dostaliśmy informację, że wszystkie pozwolenia zostały nagle cofnięte. Nie mieliśmy jednak wyjścia, ponieważ bagaże i sprzęt zostały nadane. Lecieliśmy więc do Birmy z myślą, że na miejscu wszystko się wyjaśni. Po przylocie okazało się niestety, że to prawda i nie mamy już pozwoleń.

Nasz przewodnik na szczęście podesłał nam kogoś, kto pokierował nas i przeprowadził przez odprawę. Podczas niej musieliśmy udawać kogoś innego, podać inne zawody. Ja akurat byłam fryzjerką. Nie mogliśmy przyznać się, że jesteśmy dziennikarzami, ponieważ cały sprzęt zostałby zarekwirowany bezzwrotnie. Postanowiliśmy więc rozłożyć sprzęt na części pierwsze i przenieść go przez granicę.

Gdybyśmy przyznali, że my to my – dla naszych lokalnych przewoźników oznaczałoby to więzienie. Dla nas w najlepszym przypadku deportację albo również więzienie i zabranie sprzętu na zawsze. Oficjalnym powodem cofnięcia pozwoleń były fatalne warunki atmosferyczne, choć oczywiście pogoda była bardzo dobra.

Z Polski przywieźliśmy dwie kamery i dużo innego sprzętu, co bardzo im się nie spodobało. Poza tym zamierzaliśmy kręcić w miejscu, gdzie podobno w tej chwili jest katastrofa ekologiczna, do której nie chcą się przyznać. Byliśmy przez cały czas obserwowani. Udało nam się jednak nakręcić trochę materiału.

Strach był ogromny. Głównie dlatego, że ryzykowali też ludzie, którzy byli naszymi kontaktami na miejscu. To im, jako obywatelom Birmy, groziły największe restrykcje. Choć dla nas zatrzymanie w kraju, w którym rządzi reżim wojskowy, także generowało wysoki poziom stresu.

Gdybyśmy, przechodząc przez granicę, nie zachowali zimnej krwi, to skończyłoby się to dla nas znacznie gorzej. Na szczęście mam taką konstrukcję, że w momencie zagrożenia zachowuję się bardzo spokojnie i opanowanie, dopiero kiedy wszystko się kończy, to dopada mnie stres i zmęczenie.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Zobacz także:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)