Wnuczka Janusza Christy: "Czasem myślałam, że Kajko i Kokosz powinni umrzeć razem z nim"
Jaki prywatnie był Janusz Christa, autor kultowych komiksów o "Kajku i Kokoszu"? Czy zdawał sobie sprawę z gigantycznego wpływu, jaki wywarł na kilka pokoleń polskich czytelników? Z okazji premiery serialu Netfliksa rozmawiamy z wnuczką artysty i współzałożycielką fundacji jego imienia, Pauliną Christą.
25.02.2021 10:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Grzegorz Kłos, WP: Dziadek był tak dowcipnym człowiekiem jak jego komiksy?
Paulina Christa: Przede wszystkim starał się mnie zawsze czymś zaskakiwać, szczególnie kiedy byłam mała. Np. prezenty u Christów dostawało się w pierwszy dzień świąt. Po śniadaniu szłam z dziadkiem i jego ukochanym psem Sambą na spacer. W tym czasie na balkonie lądował wcześniej przygotowany worek z podarkami podrzucony przez babcię. Po powrocie Janusz zarzekał się, że Mikołaj musiał go tam zostawić, bo w mieszkaniu nie ma przecież kominka, przez który mógłby się dostać. Uwielbiał wymyślać takie historie.
Był tak otwarty dla innych ludzi?
Za każdym razem, jak przychodziły do mnie koleżanki, włączał na cały regulator country, brał je pod rękę i tanecznym krokiem przemieszczał się po mieszkaniu. Kiedy byłam starsza trochę się przeciwko temu buntowałam, ale one twierdziły, że sprawia im to frajdę.
Te dwie sytuacje pokazują, że był pomysłowy i chciał, aby moje dzieciństwo było fajne, kolorowe i pełne uśmiechu.
Często odwiedzałaś dziadków?
Spędziłam u nich większą część dzieciństwa. Mój tata zmarł, kiedy miałam półtora roku. Mama pracowała, więc przez pierwsze kilka lat w opiece nade mną pomagali Christowie.
Zdawałaś sobie wtedy sprawę, że pół Polski zaczytywało się w komiksach twojego dziadka?
Nie miałam o tym zielonego pojęcia.
Jak to?
U dziadka nad łóżkiem stały słoiczki z farbkami i wisiały dwa obrazki z jego komiksów. Do tego miał biurko z przyborami. "Co w tym dziwnego, że dziadek rysuje? Przecież ja też sobie rysuję" - tak to sobie tłumaczyłam. Dorastałam więc w błogiej nieświadomości, że to jego "rysowanie" ma wpływ na mnóstwo ludzi.
W ogóle o tym z tobą nie rozmawiał?
Czasem coś tam wspominał, ale zamiast "Kajka i Kokosza" podsuwał mi animacje Disneya i klasyczne bajki, które kochał ze mną oglądać.
Pierwszy raz z komiksem zetknęłam się w 2007 r., kiedy Janusz dostał nagrodę od miasta Gdańska na 50-lecie twórczości. To było rok przed jego śmiercią, miał już poważne kłopoty ze zdrowiem, więc pojechałam ją odebrać. Na miejscu podeszło do mnie kilka osób z prośbą o autograf. Opowiedziałam o tym dziadkowi, a on na to: "Nie przejmuj się, zawsze się tacy znajdą" i zamknął temat.
Dlaczego twój dziadek przestał tworzyć komiksy na początku lat 90.? Nie miał wtedy nawet 60 lat.
Od rysowania przez kilkadziesiąt lat dzień w dzień - bo nie zapominajmy, że tworzył też paski komiksowe do dzienników - bardzo pogorszył mu się wzrok. Przed śmiercią zmagał się z zaćmą i prawie nie widział. Do tego dochodziły inne problemy zdrowotne. Kilka lat przed śmiercią prawie nie opuszczał mieszkania.
A kiedy doszło do ciebie, że na Chriście wychowało się kilka pokoleń?
Dopiero po jego śmierci. Powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z fenomenu, jakim był Janusz i jego twórczość. W 2009 r. po namowach jednego z fanów pojechałam na festiwal komiksowy do Warszawy i przeżyłam szok.
Nagle otoczył mnie tłum kilkudziesięciu facetów, którzy jeden przez drugiego zadawali setki pytań odnośnie mojego dziadka. Okazało się, że Janusz był dla nich ikoną, że wiele osób nauczyło się czytać dzięki jego komiksom, że przemeblował ich wyobraźnię.
Było to dość traumatyczne przeżycie, ale dzięki temu wiele zrozumiałam.
Masz o to żal do dziadka?
"Janusz, dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?" – takie pytania oczywiście się wtedy pojawiły.
Kiedy odwiedziłam kilka lat temu Papcia Chmiela, rzuciło mi się, że jego dom żył Tytusem, który był obecny niemal w każdym centymetrze mieszkania. Widać było, że Papcio nim przesiąkł i lubi kontakt z czytelnikami. Janusz Christa był domatorem i jego zupełnym przeciwieństwem.
Omijał konwenty, stronił od światka komiksowego i fanów. Choć kiedy tacy pukali do jego drzwi, to zawsze ich zapraszał, dawał autografy i chętnie rozmawiał. Ale myślę, że do końca nie zdawał sobie sprawy ze skali swojej popularności.
"Kajki i Kokosze" sprzedawały się milionowych nakładach. Rozumiem, że odziedziczyłaś po dziadku fortunę?
W spadku po Januszu dostałam mieszkanie na trzecim piętrze w starej kamienicy w Sopocie. Nie były to żadne luksusy. Rok przed śmiercią dziadek podpisał umowę z wydawnictwem Egmont, które wciąż wydaje jego komiksy. Był tam aneks mówiący, że w razie jego śmierci umowa przechodzi na spadkobierców, czyli na mnie.
Dziś z tego żyję, a opieka nad spuścizną Janusza Christy to moja praca. Niemniej nie mam willi z basenem. "Kajki i Kokosze" ciągle świetnie się sprzedają, zwłaszcza "Szkoła latania", która trafiła do kanonu lektur, ale Polska to nie Belgia czy Francja.
No właśnie. W Brukseli stoi pomnik Tintina, a paryżanie uhonorowali w ten sposób René Goscinnego. Czemu Janusz Christa nie dorobił się w choćby tabliczki?
To świetnie pytanie. Próbowałam zainteresować tym pomysłem władze Sopotu i Gdyni. Najpierw jako osoba prywatna, a następnie założycielka Fundacji Kreska im. Janusza Christy powołanej do życia 2015 r. Nikt nie był wtedy tym zainteresowany i nie widział sensu promocji miasta poprzez komiksową markę.
Dziś sytuacja nieco się zmieniła i być może nadchodzą dla nas lepsze czasy. Mogę już powiedzieć, że bardzo dobrze współpracuje się Fundacji z Gdańskiem. Liczę, że dalsze rozmowy doprowadzą do kolejny wspólnych projektów.
Ale upamiętnienie w ten sposób dziadka czy jego bohaterów to jedno. Celem fundacji jest przede wszystkim stworzenie galerii, w której można by zobaczyć pamiątki po dziadku – oryginalne plansze, przybory, zdjęcia czy biurko, przy którym rysował. Ponadto chcemy promować młodych twórców oraz komiks, od kilku lat przeżywający w Polsce renesans.
Liczymy, że w promocji twórczości Janusza Christy pomoże nam teraz serial Netfliksa.
Wśród niektórych fanów "Kajka i Kokosza" dominuje przekonanie, że to "świętokradztwo".
Tak było też w przypadku komiksów Macieja Kura i Sławomira Kiełbusa, którzy od 2016 r. kontynuują serię. Konserwatywnym fanom Christy w krytyce nie przeszkadzał nawet fakt, że dziadek "namaścił" tego drugiego na swojego następcę.
Od kiedy zajmuję się fundacją, mam wrażenie, że czegokolwiek byśmy nie zrobili, to i tak wszystkich nie zadowolimy, bo nie jest to Christa. Dla niektórych fanów jego komiksy to wciąż świętość, której nie powinno się ruszać.
Czasem nawet myślałam, że Kajko i Kokosz powinni umrzeć razem z nim. To niezwykle smutne, bo od lat staram się, aby dziadek żył właśnie poprzez te postacie, niekoniecznie rysowane przez niego.
Założyliśmy sobie, że chcemy, aby serial z jednej strony był utrzymany w duchu komiksów, ale z drugiej wpasował się we wrażliwość i estetykę młodego pokolenia odbiorców. Takiego, dla którego być może będzie to w ogóle pierwszy kontakt z twórczością mojego dziadka.
Widziałaś już netfliksowego "Kajko i Kokosza?"
Tak, razem z moimi dziećmi. Jestem zadowolona, bo ludziom ze studia EGoFILM udało się uchwycić istotne w komiksie treści i charakterystyczne zachowanie bohaterów. Jeśli się na nich wychowałeś, z łatwością wychwycisz wszystkie smaczki, powiedzonka itp. Natomiast pojawiają się też gagi i żarty sytuacyjne, które są czytelne zwłaszcza dla młodszych odbiorców.
Serial Netfliksa to któreś już z kolei podejście do przeniesienia na ekran twórczości mojego dziadka. Cieszę się, że w końcu się udało.