Włodzimierz Press: Słynny aktor skończył 75 lat
- Do dziś jestem rozpoznawany jako Grigorij, mimo że osiwiałem, wyłysiałem i nie noszę wąsów ani hełmofonu – mówił w jednym z wywiadów Włodzimierz Press, pamiętny Grigorij Saakaszwili z serialu „Czterej pancerni i pies”
Jak potoczyły się jego dalsze losy?
Podczas gdy jego kolegom z planu, Januszowi Gajosowi, Franciszkowi Pieczce i Romanowi Wilhelmiemu, udało się wreszcie odciąć od popularnego serialu i zrobić wielkie kariery w branży filmowej, Press wciąż trzymał się w cieniu, na ekranach pojawiając się rzadko i przeważnie w niewielkich rólkach.
CZYTAJ DALEJ >>>CZYTAJ DALEJ >>>
''Jestem średniakiem''
Urodził się 13 maja 1939 roku we Lwowie. Dorastał po opieką matki, jego ojciec został aresztowany i wywieziony do obozu w Treblince, gdzie został zamordowany.
Po wojnie młody Press tułał się po Polsce, aż wreszcie osiadł w Warszawie; tam ukończył szkołę średnią i, zachęcany przez nauczycieli i bliskich, przekonanych o jego talencie, postanowił zdawać do PWST.
- Zbliżając się do matury, wiedziałem, że to jest mój kierunek. Dlatego zdawałem do szkoły aktorskiej. W przeciwieństwie do mojego późniejszego kolegi z planu filmowego Janusza Gajosa, który miał problemy, ja dostałem się od razu. Dziś on jest wybitnym aktorem, a ja, średniakiem – mówił aktor w Angorze.
Nie został faraonem
Po otrzymaniu dyplomu w 1963 roku niemal natychmiast dostał angaż w jednym z warszawskich teatrów i Press zaczął regularnie występować na scenie. Wreszcie postanowił spróbować swoich sił w filmie, choć początki nie były łatwe; przeżył ogromne rozczarowanie, gdy główną rolę w „Faraonie” powierzono nie jemu, a Jerzemu Zelnikowi. Ale wkrótce cierpliwość młodego aktora została wynagrodzona – zaproponowano mu dołączenie do ekipy powstającego właśnie serialu „Czterej pancerni i pies” i aktor, choć kolidowało to z jego pracą w teatrze, ostatecznie wyraził zgodę.
Miłość w czołgu
To właśnie na planie kultowego serialu poznał swoją przyszłą żonę, Renatę, studentkę szkoły plastycznej, która pracowała przy produkcji jako kostiumolog.
- Zakochałem się, pobraliśmy się, na świat przyszedł Grześ – mówił w wywiadzie dla Przekroju. - Chyba jedyne dziecko pancernych urodzone na planie. Wszyscy myślą, że imię daliśmy mu na cześć granej przeze mnie postaci, ale tak naprawdę było uczczeniem mojego ojca Grzegorza, którego straciłem jako dziecko.
Odstawiony na boczny tor
Gdy wreszcie zakończono zdjęcia na planie serialu, Press z ulgą wrócił do teatru. Potem, oczywiście, próbował wykorzystać zdobytą popularność, ale interesujące propozycje zawodowe wcale nie napływały.
Aktor na dobre został zaszufladkowany (zresztą tak jak i inni jego koledzy z „Pancernych”); od tamtej pory powierzano mu role epizodyczne i drugoplanowe, niedające mu szansy ani na wykazanie się talentem, ani na stworzenie nowego, odmiennego aktorskiego wizerunku. Nic dziwnego, że Press wolał realizować się na teatralnej scenie.
''Aktor użyteczny''
Przyznaje, iż w tym, że nie udało mu się przebić, może być trochę jego winy; nigdy nie walczył o role, nie stawiał sobie w pracy kolejnych celów do realizacji, choć bywał wybredny przy wyborze propozycji zawodowych.
- Ja zawsze byłem i jestem, i mówię to w sensie pozytywnym, takim aktorem użytecznym. Niekoniecznie muszę grać główne role i wcale o nie nie zabiegam. Dla mnie jest istotne, aby moi bohaterowie mieli w sobie tę „kropelkę krwi” - mówił w wywiadzie dla Głosu Wielkopolskiego.
Ucieczka do Francji
Sytuacja polityczna w Polsce i brak intratnych propozycji zawodowych skłoniły go do opuszczenia kraju. Wraz z żoną i dziećmi wyjechał do Paryża, gdzie od dawna mieszkała już jego matka. Posłał dzieci do tamtejszej szkoły (jego córka do dziś mieszka we Francji) i dopiero w 1987 zdecydował się na powrót.
Znowu grywał w teatrze i pojawiał się w filmowych epizodach („Europa, Europa”, „Korczak”), ale wreszcie znalazł swoją niszę – zaangażował się w dubbing i od kilkudziesięciu lat użycza głosu kolejnym postaciom, między innymi smerfowi Łasuchowi w popularnej dobranocce.
Rozczarowany sobą...
- Nie lubię się narzucać, nie walczę o siebie – mówił w Angorze. - Czułem się zawiedziony, ale tłumaczyłem sobie, że może mam to, na co zasłużyłem. Nie buntowałem się jednak, nie złościłem, iż fantastycznego aktora odstawiono na boczny tor. Daleko mi do takiego. Umiem dać z siebie wiele, jestem rzetelny, ale to może za mało. Zdaję sobie sprawę, że nie miałem żadnej propozycji uczestnictwa w jakimkolwiek wydarzeniu polskiej kinematografii. Ani kiedyś, ani dzisiaj. Jeżeli jestem zatem czymś w życiu rozczarowany, to samym sobą, a nie światem.
(sm/mn)