Wiktor Dyduła: "Koło fortuny" się rozkręca. Spełniają się moje marzenia
- Czasem mam wrażenie, że 25 lat to na pewne sprawy dla mnie za późno. A potem zdałem sobie sprawę, że na każdego przychodzi odpowiedni moment i każdy ma swoją drogę. A ja powinienem doceniać to, co mam. Na przykład to, że wydaję debiutancką płytę. Nadal to dla mnie obłęd - mówi Wiktor Dyduła. Opowiada o tym, jak jego życie zmienił udział w "The Voice of Poland" i jak pracował nad wydaną właśnie płytą "Pal licho!".
Urszula Korąkiewicz: "Koło fortuny" ci sprzyja?
Wiktor Dyduła: Rozkręca się! Nie mogłem się doczekać, kiedy słuchacze poznają całą płytę, a jednocześnie jestem tym niesamowicie zestresowany. Tym bardziej, że jest różnorodna i sporo kawałków jest zgoła innych niż te, które mieli już okazję słyszeć. Skłamałbym, gdybym powiedział, że miałem pomysł od razu na koncept płytę.
Nadal badam, szukam kierunku, w którym chcę iść. Długo nad tym krążkiem pracowałem, wiązało się to ze sporym wysiłkiem i wyrzeczeniami. Ale sądzę, że udało się stworzyć spójną historię, tekstowo i muzycznie z moim wizerunkiem. Taką, na którą przyjemnie się patrzy i przyjemnie słucha.
Przedsmak tego, co znalazło się na płycie dałeś w "The Voice of Poland". Dzięki programowi zrobiło się o tobie głośno, choć go nie wygrałeś. Nie masz poczucia większej swobody, że nie nosisz na sobie presji zwycięzcy?
Wydaje mi się, że nie ma znaczenia, czy wygrasz, czy odpadniesz na początkowym etapie. Najważniejsze jest to, żeby po takim programie zwyczajnie robić swoje. Wysiłek prędzej czy później popłaci. Może to banał, ale czuję, że się sprawdza. Idąc do "The Voice", wyszedłem z założenia, że obojętnie czy uda mi się wygrać, czy nie, przede wszystkim chcę zaprezentować swoją muzykę. Udało mi się pokazać autorski utwór już na przesłuchaniach w ciemno i już w tym momencie byłem szczęśliwy.
Mogłem podejść do tej przygody na luzie. Chociaż, oczywiście, emocje w takim programie są niesamowite i stres często sięga zenitu. Dla mnie to była super nauka. Nadal staram się podchodzić do tego wszystkiego z dystansem, choć czasem nie mogę w to uwierzyć, że wszystko tak się potoczyło. Nadal wydanie debiutanckiej płyty to dla mnie obłęd.
Zatem jak bardzo "The Voice" zmienił twoje życie?
Wszystko się zmieniło. Przede wszystkim zmieniłem miejsce zamieszkania, przeniosłem się do Warszawy, żeby było łatwiej rozwijać to wszystko, co się dzieje wokół mnie. Trochę mnie to przytłacza, ale nie mogę narzekać, sam tego chciałem! Staram się nadążać, panować nad chaosem. No i najbardziej się cieszę, że ludzie słuchają moich piosenek. Spełniają się moje marzenia.
A jak się odnajdujesz w show-biznesie? Rzucony na głęboką wodę?
Myślę, że jeszcze aż tak bardzo nie doświadczyłem show-biznesu w pełnej krasie. I tak, napotykam rzeczy, które nie są w moim stylu, ale na szczęście nie muszę się na nie zgadzać. Na pewno ten świat może przytłoczyć, ale ważne, żeby otaczać się ludźmi, którzy chcą ci pomóc, a nie ściągnąć w dół. Jak na razie wydaje mi się, że udaje mi się zachować zimną krew.
Wydaje mi się, że szczególnie praca w gastronomii nauczyła mnie pracy z ludźmi. Nauczyłem się pokory, ogłady, nauczyłem się słuchać, rozmawiać. Naprawdę dużo mi to dało. Cieszę się z tego, co mam. Choć czasem nachodzą mnie myśli, że szkoda, że to wszystko nie zaczęło się wcześniej. Że nie rozkręcałem tzw. kariery w wieku 17 lat. Ale z drugiej – mam tę zaletę, że nauczyłem się wielu rzeczy, dzięki którym jestem mądrzejszy, bardziej świadomy. To mi pozwala nie ześwirować.
W piosence "Ćwierć wieku" śpiewasz o swoistym kryzysie młodego człowieka. Skąd w tobie akurat taka refleksja?
Chciałem się pochylić nad problemem, który właśnie jest określany kryzysem ćwierćwiecza. To zbadane zjawisko wśród 20-, 30-parolatków. Są w okresie intensywnych zmian w życiu, często czują, że albo stoją w miejscu, albo nie wiedzą, w którym kierunku iść. Wydaje mi się, że właśnie miałem podobnie.
Do tego złożyło się jeszcze, że akurat kończyłem 25 lat. Wszystko spięło się klamrą. Co ciekawe, sporo osób pisało do mnie, że się identyfikują z tym tekstem, że na różne sposoby szukają swojej drogi, a ten utwór w pewnym sensie im pomaga. To mega budujące.
Jak w twoim przypadku objawił się ten kryzys?
Czasem mam wrażenie, że tych 25 lat to na pewne sprawy dla mnie za późno. Pochodzę z małej miejscowości, gdzie start w dorosłe życie czy oględnie zwaną karierę zaczyna się znacznie wcześniej. W tym wieku ludzie wybierają już swoją ścieżkę, mają rodziny, domy, poukładane życie. Nachodziły mnie myśli, że może też powinienem się ustatkować, wziąć ślub, pomyśleć o dzieciach.
I to ciekawe, bo kiedy spotykam się ze starymi znajomymi w moim ukochanym Przywidzu czasem mówię, że mają tak super, bo mają ustabilizowane życie, moi kumple potrafią wypalić: "Wiktor, przestań! Ty to dopiero masz ciekawe życie, spełniasz swoje marzenia!". Kiedy usłyszałem to pierwszy raz, to mnie zamurowało. A potem zdałem sobie sprawę, że na każdego przychodzi odpowiedni moment i każdy ma swoją drogę. A ja powinienem doceniać to, co mam. To niesamowite, że to co robię, komuś może się wydawać zupełnie niezwykłe. Wszystko zależy od perspektywy.
W wywiadach wspominasz, z przymrużeniem oka, że jesteś artystą dzięki mamie. Ale nie jest tak, że faktycznie to ona cię ukierunkowała?
Wsparcie mamy może nie jest głównym czynnikiem, ale na pewno jednym z najważniejszych. Zawsze miałem w domu wsparcie, niezależnie od tego, co robiłem, a imałem się najróżniejszych zajęć. Zawsze miałem w głowie piłkę nożną, chciałem być dziennikarzem sportowym, interesowałem się tańcem, tańczyłem street dance, co chwilę wymyślałem coś nowego.
Mama mogła mi powiedzieć: "Wiktor, ogarnij się w końcu i coś wybierz". Ale zamiast tego we wszystkim mi kibicuje, zawsze ma pomysł, jak mnie wesprzeć. To samo jest z muzyką. Kiedy zdecydowałem, że w tym kierunku chcę iść, zawsze mogę liczyć na jej pomysły i konstruktywną krytykę. Zresztą, od całej rodziny. Stoi za mną murem, ale kiedy trzeba, sprowadza mnie na ziemię.
A spodziewałeś się, że kiedy już rozwiniesz skrzydła, z taką sympatią spotkają się twoje piosenki?
Totalnie nie spodziewałem się takich reakcji. A raczej, że to wszystko tak wystrzeli. Naprawdę jestem dumny z moich piosenek. I wdzięczny za to, co się teraz dzieje. Choć w takich momentach mam tendencje do przesady, obrastania w piórka. Ale jak wspomniałem, na szczęście mam rodzinę, która mnie stawia do pionu. I zamiast robić projekcje, co może się wydarzyć, pokornie pracuję nad sobą. Wolę podchodzić do sprawy racjonalnie.
A jak to jest, jeśli chodzi o teksty, przemycasz w nich dużo siebie?
Myślę, że tak. Staram się pokazać siebie, moje doświadczenia, spostrzeżenia. Czasami piszę o sobie, czasem o tym, co zaobserwowałem. To teksty, z którymi utożsamiam się w stu procentach. Najbardziej zależy mi na tym, żeby słuchacz mógł stwierdzić, że mi wierzy, że jestem w tym wszystkim autentyczny.
Jesteś perfekcjonistą czy umiesz odpuścić?
Czasami łapię się na tym, że dłuższy czas siedzę nad tekstem, mimo że teoretycznie piosenka jest już zamknięta. Ale kiedy czuję, że nie jestem w stanie już nic w niej zmienić, idę do kolejnej. Nie ma sensu się nad czymś rozwodzić, jeśli to nie przynosi żadnych rezultatów.
Ale też znów, praktyka czyni mistrza. Im więcej piszesz, tym bardziej wiesz, co chcesz osiągnąć, a czego unikać. Swobodniej poruszasz się w sferze tekstów i melodii. Zdajesz sobie sprawę, że profesjonalizm tkwi w tym, żeby pisać prosto, trafiać w sedno. I z czasem mam tak, że każdy kolejny tekst łatwiej wpada mi do głowy, każda kolejna melodia przychodzi z większą lekkością.
A jakie to uczucie, kiedy konfrontujesz swoje teksty z taką artystką Natalia Grosiak?
Natalia to ekstraklasa. Niesamowicie się cieszę, że zgodziła się zaśpiewać w utworze, który zaproponowałem, bo wyszło fantastycznie. Mówiąc szczerze, to chyba jak dotąd mój najlepszy tekst. Więc świadomość, że nie zmieniła w nim nic, choć mogła, dodaje skrzydeł. A ona dodała tej piosence delikatności rusałki. To zaszczyt z nią pracować.
Piosenka, którą razem śpiewacie, "Ostatnie takie słońce", to bardzo romantyczny tekst. A ty jesteś typem romantyka?
Na to pytanie najlepiej odpowiedziałyby osoby z mojego otoczenia. Ale tak, lubię pisać o miłości. Nie boję się tego, chociaż mówią, że to najbardziej banalny temat. Ja uważam, że miłość jest najważniejszą rzeczą w życiu człowieka. Dzięki niej żyje się dłużej, bardziej intensywnie. Nic dziwnego, że piszą o niej najczęściej. Piosenki o miłości są najpiękniejsze.
Wspomniałeś, że w pracy potrafisz odpuścić, a w życiu potrafisz powiedzieć "pal licho"?
Strasznie spodobał mi się ten lekko staroświecki tekst. Zapominamy czasem, jak bogaty jest nasz język i jak aktualne są nieco zapomniane teksty. A całe to podejście to coś, co staram się wytrenować w sobie od jakiegoś czasu. Jestem osobą, która strasznie się przejmuje, rozmyśla, buduje czarne scenariusze. Więc na przekór, staram się mówić "pal licho". Bo w końcu bez przesady, będzie co ma być. Życie toczy się dalej.
Wiktor Dyduła był finalistą 12. edycji "The Voice of Poland". I chociaż programu nie wygrał, to jak dotąd, jego kariera z "wielkiej czwórki" rozwija się najprężniej. Właśnie wydał debiutancką płytę "Pal licho!". Ukazała się 17 marca nakładem wytwórni Universal Music Poland.
Urszula Korąkiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" omawiamy 95. galę wręczenia Oscarów. Czy werdykt jest słuszny? Kto był największym przegranym? Jakie kreacje gwiazd nas zachwyciły? Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.