"We're here" HBO. Terapia, wolność, moc. Tyle rzeczy da ci drag!
Małe, zapyziałe amerykańskie miasteczko z supermarketem, kościołem i szkołą. Nagle zza chmury kurzu wyłaniają się trzy wielkie kolorowe postaci: krągłe biodra, duże fryzury, krzykliwe makijaże. Czy można piękniej i dobitniej powiedzieć "Jesteśmy"?
Każdy, kto nie spędził ostatnich lat pod kamieniem, wie, kim jest drag queen. Artysta performer przeobrażony w swoją sceniczną personę - kobietę, boginię, muzę, potwora, demona. Drag nie zna żadnych granic. Uwodzi, wyzwala, przyciąga i jest świetnie sprzedającym się w mainstreamie zjawiskiem.
Chociaż powstał jako kontrkultura w undergroundowych klubach wśród ludzi spychanych na margines, dziś nie obronił się przed skomercjalizowaniem. Oczywiście nie sposób tutaj nie wspomnieć o "RuPaul's Drag Race", telewizyjnym fenomenie, który ma już kilkanaście edycji i wypromował gwiazdy dragu znane dziś na całym świecie.
Show przyniósł pod strzechy (także pod polskie, bo "RPDR" dostępny jest na Netfliksie) zjawisko dragu, pokazując, jak piękną jest sztuką i jak świetną daje rozrywkę. O tym, że potrafi nieść przesłanie, nadzieję i miłość do samego siebie mówi serial "We're here" (czyli "Jesteśmy"), którego drugi sezon ma właśnie premierę na HBO.
Sześć odcinków to sześć prowincjonalnych amerykańskich miasteczek, gdzie życie płynie spokojnie, o wielkomiejskim stylu życia nikt nie słyszał, a z szarej masy lepiej się nie wychylać. To tam trafią trzy drag queens, znane dzięki show "RuPauls Drag Race": Bob the Drag Queen, Eureka i Shangela. Spotykają się one z osobami queer, ich bliskimi, wysłuchują historii, "wkładają" w drag i... reszta jest pięknym finałem.
To trochę jak nowoczesna historia Kopciuszka, innego od reszty, stłamszonego i zastraszonego przez konserwatywne, nietolerancyjne przyrodnie siostry.
Akeelah z Alabamy jest transpłciową kobietą, od której odsunęli się bliscy. Transpłciowy nastolatek James z zespołem Aspergera mieszkający w małej miejscowości w Kalifornii mówi o tym, jak w szkole inne dzieci nazywały go dziwadłem, używając nieprawidłowych zaimków. Z kolei Joey z Del Rio w Teksasie jest gejem, ale dziś nie wie jeszcze, z jaką płcią się identyfikuje. Używa męskich zaimków, by chronić swoich bliskich, ale czuje, że to dopiero początek podróży.
Ich historie wreszcie zostały wysłuchane, bo jak mówi Bob, drag im na to pozwolił.
- W "We're here" przede wszystkim chodzi o odnalezienie swojego głosu przez osoby queer. Dajemy im platformę, by opowiadały swoje historie. Niech cały świat ich usłyszy i zobaczy, że są tutaj. Są wszędzie. Nieważne, gdzie mieszkasz, daję ci słowo, że są tam też osoby queer - mówi w rozmowie z dziennikarzami.
Podczas finału każdego odcinka bohater czy bohaterka występuje na scenie w kostiumie i makijażu, przeistacza się w drag personę na oczach mieszkańców miasteczka, bliskich, współpracowników. Po co?
- Drag może być terapią, paradoksalnie pozwala ci być sobą, ucieleśniając inną twarz, o której nawet możemy nie wiedzieć. Masz większy dostęp do siebie, gdy jesteś w dragu. Może nawet do tej części siebie, o której nie wiesz. To zbroja, która cię ochrania, dostęp do twojej wewnętrznej mocy - przekonuje.
Tę moc widzimy, gdy mama Jamesa płacze widząc, jak jej szczęśliwe dziecko nareszcie jest w pełni sobą. Gdy Joseph, homoseksualny mężczyzna, otwarcie mówi ze sceny o swojej orientacji:
- Musimy pokazać wszystkim, że chociaż mamy zupełnie inny styl życia, też jesteśmy ludźmi.
- Najważniejszą bronią naszej społeczności jest widoczność - podkreśla Bob i powtarza: - Jesteśmy.
Drugi sezon "We're here" można oglądać na HBO od 12 października.