"Waitress" w Teatrze Muzycznym Roma. Dobrze upieczony spektakl [RECENZJA]
Nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać, że stworzenie silnej, budzącej zaufanie marki wymaga ciężkiej pracy i cierpliwości. Teatr Muzyczny Roma dziś już niczego nie musi udowadniać. To gwarancja udanych spektakli z doskonałymi aktorami musicalowymi. Najnowsza premiera – musical "Waitress", choć bez eksplozji na scenie ("Piloci") czy spadających żyrandoli ("Upiór w operze"), jest przedstawieniem na wskroś udanym. Dobrze upieczonym jak tarty w lokalu, w którym poznajemy główną bohaterkę.
Premiera jest dla każdego teatru wyjątkowym świętem. Wyczekiwanym i wypracowywanym przez długi okres. Prezentacja "Waitress" w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie z powodu pandemii napotykała na szereg problemów. A to przez żonglowanie obostrzeniami trzeba było zmieniać termin premiery (na mieście zdążono już powiesić plakaty z kwietniowym terminem), przekładać rezerwacje widzów, zwracać pieniądze, itd., itd.
Trzeba było także wykonać gargantuiczną pracę. Pozyskać sponsorów, dopiąć budżet i skompletować obsadę. Bo w Romie tradycją już są castingi do każdej kolejnej – kosztującej miliony złotych - premiery. Dzięki nim teatr z Nowogrodzkiej przez ponad 20 lat dyrekcji Wojciecha Kępczyńskiego nie tylko zbudował zespół doskonałych aktorów musicalowych podbijających sceny teatrów w całej Polsce, ale także pozwolił zabłysnąć nieprzeciętnym talentom jak np. Edycie Krzemień (gwiazda m.in. polskiego "Upiora w operze" tuż przed pandemią dostała angaż w prestiżowym Cirque du Soleil).
Tarta wizyty w teatrze warta
W końcu, na fali odmrożeń 30 maja Teatr Muzyczny Roma pokazał premierowo "Waitress". Musical-nowalijka, bo po raz pierwszy został pokazany w 2016 roku na Broadwayu w Nowym Jorku. Potem gościł również z powodzeniem na deskach londyńskiego West Endu. Muzykę i teksty piosenek napisała Sara Bareilles, zaś libretto na podstawie filmu Adrienne Shelly stworzyła Jessie Nelson. Musical tzw. nowej fali został doceniony przez krytyków. Oprócz przychylnych recenzji, w 2016 roku zdobył kilka nominacji do musicalowych Oscarów, czyli Tony Awards.
Widzom Romy, którzy widzieli na deskach przy Nowogrodzkiej 49 takie dzieła gatunku jak np.: "Koty", "Miss Saigon", "Les Miserables", "Upiór w operze" czy "Mamma Mia!" – nowa propozycja Wojciecha Kępczyńskiego przypadnie do gustu. Ale też zaskoczy. Wspominając o tzw. nowej fali wśród musicali chciałem podkreślić, że to nie jest klasyczny musical, jaki znają i kochają tysiące widzów Romy. Brak tu melodii, którą będziemy nucić wychodząc z teatru, brak rozmachu znanego np. z rodzimego musicalu "Piloci", czy hitu wszech czasów "Upiór w operze", ale też brak – jak ja to nazywam – muzycznego łącznika.
Nowemu przedstawieniu Romy bliżej jest do spektakli sceny dramatycznej, gdzie większy nacisk kładzie się na grę aktorską, niż na pióra i brokat.
Teatralna tarta Romy
Musical "Waitress" opowiada prostą, trochę telenowelową historię. Jenna (w tej roli znakomite Agnieszka Przekupień, na zmianę z Zofią Nowakowską i Moniką Walter) - młoda, atrakcyjna kobieta w średnim wieku, pracuje w tartowni. Pochodzi z zaburzonej alkoholem i przemocą rodziny. Ale w spuściźnie po matce otrzymała też ogromny dar do pieczenia wybornych tart. W lokalu, w którym pracuje towarzyszą jej dwie koleżanki Dawn (świetna Anastazja Simińska, wybitna rola w "Aidzie") i Becky (debiutująca w Romie, wyjątkowo utalentowana Agata Walczak), chamowaty szef Cal i z pozoru egoistyczny właściciel Joe. Wszyscy szukają szczęścia. Mąż Jenny – Earl (w tej roli podczas premiery wystąpił Paweł Mielewczyk) zabiera żonie pieniądze i znęca się nad nią.
Los głównej bohaterki zaczyna się zmieniać, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży. Poznaje przystojnego młodego lekarza Doktora Pomattera (w tej roli wyjątkowe muzyczne talenty: Marcin Franc, Jan Traczyk i Robert Kampa). Żonaty medyk wdaje się w romans z Jenną. W tym samym czasie nasza bohaterka postanawia wziąć udział w stanowym konkursie na najlepszą tartę. Rozliczne wątki zaczynają się przeplatać, akcja nabiera tempa, aż do zaskakującego finału.
Reżyser przedstawienia i zarazem dyrektor Romy Wojciech Kępczyński wybierając "Waitress" wpisał się doskonale w obecną sytuację kobiet w Polsce. Główna bohaterka bowiem nie tylko musi mierzyć się z przemocą domową, brakiem równouprawnienia w pracy, ale także dokonać wyboru – czy zachować dziecko, którego nie kocha. Kępczyński ze swoim wyczuciem poprowadził "Waitress" w sposób zegarmistrzowski, stroniąc od polityki i malowania błyskawic na scenie.
Podjął ryzyko pokazania na dużej scenie musicalu w sposób bardzo tradycyjny. Z prawdziwą dekoracją, wyłączonymi ledami, ograniczonym rozmachem. Ale dzięki wyczuciu i wspaniałej obsadzie wygrywa ten tytuł aktorsko i reżysersko. Polska wersja "She Used To Be Mine" – hymnu i hitu przedstawienia na pewno zapadnie widzom głęboko w duszy.
To czysta przyjemność oglądać na scenie tak dobry zespół w poruszającej historii. Do realizacji "Waitress" Kępczyński zaprosił sprawdzonych współpracowników, m.in.: Sebastiana Gonciarza (II reżyser, de facto prawa ręka dyrektora), Jakuba Lubowicza (kierownictwo muzyczne), Michała Wojnarowskiego (udany nowoczesny przekład z jedną rysą na początku spektaklu, czyli tartą sojową), Ewę Konstancję Bułhak (współpraca reżyserska), Agnieszkę Brańską (marka sama w sobie, jeżeli chodzi o choreografię), Mariusza Napierałę (scenografia – prosta, klasyczna i smaczna dekoracja), Annę Waś (nie tylko cukiernicze przyciągające oko kostiumy) i niezastąpioną wizjonerkę fryzur i peruk, czyli Jagę Hupało.
"Waitress" w Teatrze Roma to dobrze upieczony, około dwuipółgodzinny spektakl muzyczny. Musical dobry w swojej prostocie, poruszający i przepełniony humorem i ironią. Smaczny kawałek teatru, jakiego w Romie dotąd nie było. Skomponowany jak perfekcyjna tarta. Pora więc w ramach odmrażania kultury i emocji ruszyć do teatru. Dziś szef kuchni poleca Teatr Muzyczny Roma. I "Waitress". Smacznego!