"W niemieckim domu". Serial o winie Niemców. Widzowie będą wstrząśnięci
15 listopada na platformę Disney+ trafił serial "W niemieckim domu", opowiadający w głównej mierze o drugim procesie oświęcimskim. W produkcji zagrali polscy aktorzy, w tym Piotr Głowacki. - Ponad 80 lat po wojnie Niemcy i Polacy razem tworzą serial, w którym próbują zadać pytania - powiedział aktor w rozmowie z WP.
"W niemieckim domu" to miniserial Disney+ oparty na głośnej powieści Annette Hess, którą w Polsce wydano cztery lata temu. Niemiecka pisarka, opierając się na wielu faktach, poruszyła w niej kwestię odpowiedzialności za nazistowską przeszłość i okropności II wojny światowej. To sprawa, która, jak można przeczytać w książce, a teraz zobaczyć na małym ekranie, była w latach 60. przemilczana w niemieckim społeczeństwie.
W produkcji śledzimy losy Evy Bruhns, która wraz z rodzicami prowadzi gospodę we Frankfurcie nad Menem. To właśnie w tym mieście rozgrywa się akcja serialu (zdjęcia były kręcone także w Polsce - m.in. w Krakowie i Zabrzu). Młoda dziewczyna dostaje zadanie tłumaczenia zeznań Polaków w drugim procesie oświęcimskim, który ruszył 20 grudnia 1963 r. Na ławie oskarżonych zasiadło wówczas 22 członków obozu koncentracyjnego w Auschwitz (ostatecznie skazano na więzienie 17 osób). W trakcie rozpraw przesłuchano około 360 świadków.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niewinna Eva, jak się szybko przekonujemy, nie wie właściwie nic na temat nazistowskich zbrodni. Gdy po raz pierwszy przychodzi jej tłumaczyć słowa jednego ze świadków, robi to źle. Musi sięgnąć po słownik, by zrozumieć, co się wydarzyło pewnego dnia w 1941 r. z rosyjskimi więźniami. Jest to dla niej pierwszy szok. Po chwili dozna kolejnych, jeszcze większych.
Pełno mocnych scen
Na pokazie prasowym, który odbył się 13 listopada, miałem okazję obejrzeć dwa odcinki z pięciu (całość udostępniono 15 listopada). Już na tej podstawie trudno mi nie dojść do wniosku, że "W niemieckim domu" pokazano wyparcie Niemców ws. zbrodni z II wojny światowej w sposób, który stawia ich w jak najgorszym świetle.
Największy wstrząs funduje scena z rozpoczęcia procesu, gdy odczytywany jest akt oskarżenia. To bardzo długa lista, w której nie brakuje bestialskich mordów i tortur zarówno na dorosłych, jak i dzieciach. Minimalistyczna praca kamery, która skupia się głównie na profilu prokuratora, tylko potęguje ciężar tego, co słyszymy.
Inne sceny są nie mniej wyraziste. Gdy jedna z ocalałych, która straciła rodzinę w Auschwitz, pyta po polsku o drogę do pensjonatu, jest brutalnie ignorowana przez Niemców. Głównie z powodu tego, że ma przypiętą do ubrania łatkę z gwiazdą Dawida. W pewnym momencie policjanci agresywnie zrywają z niej ten element, ostro strofując jej postawę. Z kolei właściciel miejsca, do którego zmierza kobieta, wygłasza do swojej sprzątaczki taką uwagę: "Żydzi są winni swojego nieszczęścia. Mogli się lepiej zasymilować".
Dobitnie widać też, że w rodzinie Bruhnsów temat związany z wojną to coś kompletnie obcego. Tak jakby nie istniał. Eva jest coraz bardziej zaangażowana w proces, ale jej matka nie chce nawet słuchać radiowych doniesień, twierdząc, że niepotrzebnie wygrzebują takie rzeczy. Znamienna jest również sekwencja, w której bohaterka czyta z encyklopedii o Auschwitz. Znajduje się tam króciutka i ogólna notatka o Oświęcimiu. Na końcu dodano tylko jedno zdanie, że w czasie wojny znajdował się tam obóz koncentracyjny. Jej siostra kwituje to w następujący sposób: "Nie można nic więcej dodać".
Co ciekawe, choć "W niemieckim domu" na papierze wygląda jak wyjątkowo ciężki serial, bywa też często zaskakująco lekki i humorystyczny. Relacje Evy z jej partnerem są jakby żywcem wyjęte z komedii romantycznej. Jej siostra to ewidentnie postać komiczna. Deklaruje, że nie chce męża, bo kocha jedynie ziemniaki. Ta tonacyjna przeciwwaga czasami pomaga, a czasami nie, ale doceniam fakt, że próbowano odwzorować zwykłe życie niemieckiej rodziny w latach 60. XX w.
Autorka zna to z autopsji
Hess, która jest także scenarzystką oraz showrunnerką produkcji, nie musiała daleko sięgać po inspirację przy tworzeniu swojej powieści. Jej dziadek był w czasie wojny policjantem w Bydgoszczy. - Nigdy o tym nie opowiadał, ale i też nikt się go o to nie pytał. Dopiero kiedy zaczęłam pisać książkę i rozpoczęłam zbieranie materiałów do niej, dowiedziałam się, co robili wtedy niemieccy policjanci na ziemiach okupowanych. Mogę więc się domyślać, że on też był sprawcą. Choć zapamiętałam go jako bardzo kochanego i ciepłego człowieka - powiedziała kilka lat temu w rozmowie z PAP.
Na panelu, który odbył się tuż przed pokazem serialu, Hess przyznała, że gdy miała 10 lat, obejrzała "Wyrok w Norymberdze" ze Spencerem Tracym. - Tam są pokazane wycinki z obozu Bergen-Belsen, jak Amerykanie go wyzwalali. Widać stosy zwłok w wielkich dołach. Przecież to Niemcy zrobili. Od tamtego czasu miałam poczucie winy. Dobrze, że ten serial trafia na Disney+, bo młodzi ludzie są grupą docelową tej platformy i będą mogli się tym na nowo zająć - powiedziała.
Także uczestniczący w panelu niemiecko-polski historyk Klaus Bachmann wyjaśnił, że w latach 60. u Niemców panowała specyficzna świadomość ws. wojny: - Nigdy więcej nie chcieli przegrać wojny. To przerabianie winy zaczęło się odbywać dopiero w latach 80. i 90. Czyli w momencie, gdy ludzie zaangażowani w wojnę w większości nie żyli. W pierwszym pokoleniu po wojnie milczy się o niej. Mogę oskarżyć rodzinę o kolaborację, że byli w gestapo lub gdzie indziej, ale będzie to ostatni wspólny obiad. W ten sposób zerwę z rodziną. Jeśli nie chcę tego robić, to wszyscy milczymy.
Polscy aktorzy w niemieckim serialu
Z racji podejmowanego tematu, w obsadzie "W niemieckim domu" pojawili się także polscy aktorzy. Wśród nich znaleźli się Rafał Maćkowiak oraz Piotr Głowacki. Ten drugi gra jednego ze świadków - architekta, który stracił rodziców w Auschwitz. Dla Głowackiego temat Holokaustu nie jest niczym nowym. Trzy lata temu wcielił się w Tadeusza Pietrzykowskiego, który walczył o życie jako więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz.
- Od 2004 r. wystąpiłem w kilkunastu produkcjach o II wojnie światowej. Walczyłem po każdej stronie powstania warszawskiego, wcielając się też w Dirlewangerowca, czyli Niemca, który dokonał rzezi Woli - powiedział WP.
Aktor zwrócił uwagę na zachowanie Niemców, które widzimy w serialu. - Większość, tak jak pokazuje ten serial, radzi sobie poprzez wyparcie. Skoro nie mam narzędzi do przetłumaczenia tego, co się wydarzyło, to sięgam po tę metodę. A na tym wypieraniu budujemy mity - stwierdził.
Głowacki uważa, że nie tylko Niemcy korzystają z mitów. - Choćby mit wspólnoty, mityczne "my walczyliśmy", ja ani miliony współcześnie żyjących obywatelek i obywateli polskich urodzonych po wojnie nie walczyliśmy, "my" jesteśmy dziećmi, wnukami i prawnukami ludzi na różny sposób doświadczonych koszmarem wojny. I z tym próbujemy sobie radzić - stwierdził.
Serial zmotywuje do szerszej dyskusji?
Aktor nie ukrywa, że sam fakt powstania "W niemieckim domu" jest istotny. - Opowiadamy o wojnie, w której ludzie mówiący po polsku stawali naprzeciwko ludzi mówiących po niemiecku i zabijali się. Teraz ponad 80 lat później Niemcy i Polacy razem tworzą serial, w którym próbują zadać pytania - powiedział.
- Myślę, że jest to akt dużej odwagi, ale też wykorzystania medium filmowego do próby poradzenia sobie z własnymi traumami. Ten serial jest osobisty dla ludzi, którzy go tworzyli. To jest też ostatni moment, w którym my, wnukowie i wnuczki ludzi mających za sobą horror wojny i Holokaustu, jesteśmy w stanie przetworzyć ich doświadczenie - dodał.
Czy jego zdaniem "W niemieckim domu" ma szansę skłonić młodszych widzów do zmierzenia się z bardzo trudnym tematem? - Problem jest taki, że najczęściej filmy czy seriale, które mają jako postawiony cel rozmyślenie jakiegoś dylematu i niestawianie ostrej tezy, są omijane przez ludzi ze skrajnych stron. A robią oni poprzez hasła jak "zdrada!" najlepszą negatywną reklamę, bo w ten sposób napędzają sprzedaż lub zwiększają liczbę odbiorców danego dzieła. Mam nadzieję, że przy "W niemieckim domu" nie będzie takiej sytuacji. Serial jest rzetelny, więc będzie trudno go tak zaatakować. Wierzę, że dotrze do ludzi - zakończył.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.