"W labiryncie": mąż odszedł we śnie, leżąc obok niej
Los wielokrotnie wystawiał ją na próby. Śmierć odebrała niespodziewanie dwóch najważniejszych mężczyzn w jej życiu. Przybliżamy losy jednej z najbardziej znanych telewizyjnych gwiazd minionych dekad. Życie Barbary Horawianki jest gotowym materiałem na scenariusz!
Barbara Horawianka: los nie szczędził jej w życiu dramatów
Nigdy nie było jej lekko
Nie miała szansy nacieszyć się beztroskim dzieciństwem. Na własnej skórze przekonała się, czym jest koszmar wojny.
Utrata najbliższej osoby wywróciła wszystko do góry nogami. Dla nastoletniej wówczas Horawianki to był ogromny cios. Nie mogła jednak użalać się nad swoim losem. Musiała szybko wydorośleć.
- Po pierwsze zginął ojciec. Potem, po wojnie, wpadliśmy w totalną biedę. Na wszystko musieliśmy ciężko pracować już w wieku 15-16 lat. Ale to miało też dobre strony, bo wzmocniło nam charakter. Fakt, że z rodzeństwem zobaczyliśmy, jak wiele kolorów ma życie: w tym smutku i rozpaczy. Że nie zawsze jest różowe. I poznaliśmy, co to znaczy pracować na chleb.
Walczyła o lepszą przyszłość dla siebie i najbliższych
Jak przyznała po latach artystka, śmierć ojca zmieniła jej całe życie. Marzenia odeszły na dalszy plan. Także te dotyczące kariery aktorskiej. Horawianka chciała skończyć szkołę teatralną, jednak nie mogła od tak zostawić najbliższych, którzy liczyli na jej wsparcie. Nastolatka zdawała sobie sprawę, że matka sama nie byłaby w stanie utrzymać dzieci i babci, która też z nimi mieszkała.
Nie miała więc wyjścia. Jak czytamy w tygodniku "Na Żywo", zatrudniła się wówczas w Centrali Sprzętu Pożarniczego, gdzie dostała posadę sprzedawcy.
- Siedząc za biurkiem obliczałam marże, procenty na liczydłach i po kryjomu czytałam wiersze.
Obowiązki zupełnie ją przerosły. Popełniała zbyt wiele błędów, dlatego ostatecznie została zwolniona z pracy. Wtedy los się do niej uśmiechnął.
Nie chciała się poddać
Barbara wzięła sprawy w swoje ręce i postawiła wszystko na jedną kartę.
- Podjęłam wtedy decyzję, że pójdę do Teatru Rapsodycznego, do Mieczysława Kotlarczyka, i po prostu powiem, że chcę tam pracować.
Dyrektor dał jej szansę i po przesłuchaniu kilku wyrecytowanych przez nią wierszy, przyjął do aktorskiej ekipy.
Przez pierwsze pół roku grała za darmo, potem mogła liczyć na skromną pensję. Jak wspominała, to wystarczyło, by udobruchać mamę, która zaakceptowała jej życiowe plany.
Kręte ścieżki miłości
Na teatralnych deskach odnalazła szczęście oraz swoją wielką miłość. Przyszłych małżonków połączył spektakl, w którym zagrali Romea i Julię.
Horawianka wpadła w oko Mieczysławowi Voitowi. Ten bardzo zabiegał o jej względy, początkowo bezskutecznie. Odtrącająca zalotnika Barbara z czasem zrozumiała, że popełnia błąd.
- Niezmiernie mnie denerwował. Publicznie wyznawał mi uczucia, prawił komplementy. Na początku nie traktowałam tego poważnie. Ale gdy zmienił metodę i wyciszył się, uwierzyłam w prawdziwość tych wyznań - opowiedziała artystka na łamach Magazynu Społeczno-Kulturalnego "Śląsk".
Para pobrała się i w 1957 roku przeniosła do Łodzi, gdzie rozpoczęła wspólne życie. Dzięki pomocy reżysera Kazimierza Dejmka, znaleźli stałą pracę i mieszkanie. Nie zagrzali jednak tam długo miejsca.
Żyli na walizkach
W ślad ze Dejmką przeprowadzili się do Warszawy. Chociaż mogli liczyć na angaż, stracili dach nad głową. Jak czytamy w "Na Żywo", przez trzy lata skazani byli na mieszkanie w teatralnej garderobie. Nie było mowy o prywatności. Brak własnego kąta dał się zwłaszcza Horawiance we znaki.
- Ciągle nie dosypiałam, bo całe noce było albo popijanie, albo gadanie - wspominała.
Wszelkie zmartwienia przesłonił ogromny sukces Voita. Dzięki występowi w filmie "Matka Joanna od Aniołów" miał szansę wyjechać na Festiwal Filmowy w Cannes. Tam poznał słynną włoską aktorkę, Sophię Loren, która była pod ogromnym wrażeniem naszego rodaka.
Zgrany duet
Kinowa gwiazda była tak bardzo oczarowana Voitem, że podobno próbowała go uwieść. Jemu nie były jednak w głowie romanse. W Polsce czekała na niego kobieta jego życia. Z Barbarą byli nierozłączni nie tylko poza ekranem.
Wspólnie występowali na deskach teatrów, ale także w filmach i serialach. Razem oglądać ich można było m.in. w "Krzyżakach", "Samotności we dwoje", "Stawce większej niż życie" i "W labiryncie".
Do końca byli nierozłączni. Nawet wtedy, gdy po aktora nagle przyszła śmierć.
Śmierć niespodziewanie ich rozdzieliła
Dzień przed śmiercią, 30 stycznia 1991 roku, nic nie wskazywało, że może dojść do tragedii. Voit nie uskarżał się na żadne dolegliwości. Wieczorem jak zawsze położył się spać u boku żony. Rano już nie żył. Zmarł niespodziewanie we śnie. Jak się potem okazało, przyczyną zgonu 63-letniego aktora był zawał serca.
Horawianka bardzo przeżyła śmierć ukochanego. Czuła, że jej świat legł w gruzach.
- Człowiek został sam, kompletnie samotny. Najpierw się wydaje, że to koniec życia, przecież ja sama nie będę żyła. Żyłam z kimś 40 lat. Co mam teraz ze sobą zrobić? - przytacza jej słowa "Na Żywo".
Przyjaciele pomogli jej w trudnych chwilach
Aktorka nie została sama ze swoim dramatem. Mogła liczyć na wsparcie kolegów z serialu "W labiryncie", w którym grali wówczas wraz z mężem. Twórcy zmuszeni byli wprowadzić do scenariusza odpowiednie zmiany.
- Muszę przyznać, że ekipa zachowała się tak pięknie, życzliwie wobec tej przykrości życiowej. Musieli nakręcić scenę wypadku samochodowego, by umotywować to, że go nie ma - przytacza słowa Horawianki "Na Żywo".
Po stracie męża zwolniła tempo i coraz rzadziej pojawiała się na ekranie.
Zniknęła na kilka lat
Oglądać ją można było m.in. w serialu "M jak miłość". Wcieliła się w nim w Jadwigę Zduńską - matkę Krzysztofa. W 2005 roku pożegnała się z występami na małym ekranie.
Artystka nigdy nie żałowała, że została aktorką. Jak wyjawiła w jednym z wywiadów, nie czuje się jednak do końca spełniona.
- Zawsze mówię, że w moim przypadku aktorstwo to miłość bez wzajemności! Spotkały mnie rzeczy wspaniałe, ale też i momenty bardzo przykre. Wiele rzeczy mnie ominęło.
Nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa?
W tym roku Barbara Horawianka świętowała 84. urodziny. Chociaż wydawało się, że na dobre porzuciła wykonywany przez siebie zawód, postanowiła wrócić do gry.
Wystąpiła w dwóch filmach, w tym najnowszej produkcji Jerzego Stuhra pt. "Obywatel". Pojawiła się też w spektaklu telewizyjnym "Miłość na Krymie".
Artystka odnalazła na nowo wewnętrzny spokój. Jak przyznała, jej ulubionym miejscem wypoczynku są augustowskie lasy. Odwiedza je zawsze, gdy chce odetchnąć od codziennych kłopotów i zmartwień.