Ukraińska gwiazda TV opisała wojenny horror. "Zmarła matka przyjaciela. Położyli ją na ławce w worku. Nie została jeszcze pochowana"
Julia Pankova, popularna ukraińska dziennikarka i blogerka, opisała na Instagramie życie w wojennej rzeczywistości. Wegetację w zimnej piwnicy, ciała, ciągłe naloty. Kiedy do jej domu wpadli kadyrowcy, rodzina dziewczyny podjęła desperacką decyzję.
Przeglądanie Instagrama popularnej ukraińskiej dziennikarki i blogerki kulinarnej Juli Pankovej to surrealistyczne doznawanie. Do pewnego momentu wygląda on jak typowy profil telewizyjnej influencerki.
Ścianki, dalekie podróże, apetyczne zdjęcia jedzenia, urywki z programów TV, uśmiechnięte selfie. Wszystko zmienia się w połowie marca, kiedy popularna prowadząca zamieszcza zdjęcia swojej rodziny siedzącej w piwnicy domu.
Dołączyła do nich wstrząsający post, w którym opisała codzienność w toczonej wojną Ukrainie. Swoją historią prezenterka podzieliła się też z ukraińską stacją telewizyjną New Channel.
Pankova wraz rodziną przeżyła 15 dni w okupowanym przez Rosjan podkijowskim Hostomelu. Większość czasu spędzali w piwnicy, gdzie temperatura spadała do 5 stopni.
"Drugiego dnia połączenie zostało utracone, trzeciego - światło. Bez prądu, bez gazu, bez ogrzewania, leków i benzyny. Zostaliśmy odcięci od całego świata" - pisze Pankova.
Ale nie to było najgorsze.
"W sąsiedniej wsi rozstrzelano rodzinę. Zabito znajomego, który rozdawał żywność cywilom. Ostatnio zmarła matka przyjaciela. Położyli ją na ławce w worku. Nie została jeszcze pochowana" - relacjonuje dziennikarka.
Codziennie z trawnika usuwała odłamki pocisków. 9 marca w jej domu pojawił się oddział czeczeńskich kadyrowców.
"Wyrwali bramę i wpadli do domu. Poruszali się błyskawicznie jak służby specjalne, włamując się do każdego pokoju. Wszystko trwało nie więcej niż 30 minut, a wydawało się wiecznością. Zabrali nam telefony i broń myśliwską. Grozili mojemu ojcu" - pisze prezenterka.
Po tych wydarzeniach rodzina Pankovej postanowiła uciec, mimo że nie było tzw. zielonego korytarza, a Rosjanie strzelali do cywilów.
Poruszali się czterema autami, na których powiewały białe flagi uszyte z prześcieradeł i mopów. Wśród uciekających z nimi ludzi były dzieci i niemowlęta.
"Cudem ominęliśmy trzy wojskowe blokady. Od widoku ilości sprzętu i uzbrojenia drętwiały ręce […]. Widziałam zwęglone i zamarznięte ciała, ostrzelane cywilne auta, zepsuty sprzęt. Zawsze trzymaliśmy się krawężnika, kiedy naprzeciwko nas pędziły pojazdy wroga" - relacjonuje.
Julia Pankova i jej bliscy są już bezpieczni. Ale wydarzenia odcisnęły swoje piętno.
"Nadal nie mogę słuchać muzyki. Denerwują mnie głośnie dźwięki, a kiedy zapada cisza, odczuwam straszny stres. Czekam, kiedy będzie kolejny nalot" - pisze Pankova.