Ujawniamy kulisy "Milionerów". O wielu sytuacjach widzowie nie mieli pojęcia
Co się wydarzyło?
W programach rozrywkowych zdarzyć się może wszystko, szczególnie gdy trzeba popisać się wiedzą. Właśnie dlatego teleturnieje naszpikowane są zabawnymi, a czasem nawet żenującymi odpowiedziami zawodników. Przejęzyczenia, nerwowe śmiechy, niewiarygodne pomyłki i próby ratowania wizerunku to chleb powszedni uczestników takich programów. Dzięki niespodziankom widzowie dobrze się bawią i nie zapominają, że nawet najlepszym graczom zdarzają się blamaże.
Jednym z programów, który przed laty dostarczał najwięcej tego typu sytuacji, byli "Milionerzy". Z okazji powrotu kultowego show na antenę, przypominamy te najśmieszniejsze i najdziwniejsze momenty teleturnieju. Jak absurdalne padały odpowiedzi? Kto zbił z tropu Huberta Urbańskiego?
Tylko jeden milioner
Stresował po mistrzowsku
Z pewnością wpływał na to stres związany z kamerami i faktem, że heroicznej walce gracza z każdym pytaniem przyglądają się miliony telewidzów. Nie można też zapomnieć o prowadzącym, który dbał o to, by pociły się dłonie nie tylko zawodnikowi w studiu, ale również wszystkim po drugiej stronie szklanego ekranu.
Hubert Urbański jak nikt inny potrafił godzinami trzymać uczestników w niepewności. Prezenter umiał manipulować ludzkimi emocjami i dyskretnie wprowadzał zamieszanie. Warto również dodać, że gospodarz „Milionerów” jest zawodowym aktorem, co oznacza, że potrafi po mistrzowsku wcielić się w każdą rolę i jednym spojrzeniem zbić kogoś z pantałyku.
Banalne pytania
Nie wszyscy jednak pamiętają, że prowadzący nie znał prawidłowej odpowiedzi do momentu, w którym gracz nie wskaże wybranej przez siebie opcji na monitorze. To oznacza, że Urbański nigdy specjalnie nie wprowadzał nikogo w błąd, a jego słynne pytanie "czy to jest twoja ostateczna odpowiedź?" padało tylko po to, aby podnieść i tak już wysokie ciśnienie u uczestnika.
Warto dodać, że atmosfera w studiu sprawiała, że aż trzy razy w polskiej edycji zdarzyło się, że gracz nie potrafił odpowiedzieć na te pierwsze, z reguły najłatwiejsze, pytania. Do historii show przeszła choćby sytuacja, w której zawodnik nie był w stanie powiedzieć, jak określa się osobę na pozór spokojną i nieśmiałą. Zamiast wskazać "cichą wodę", zaznaczył… "anielską wodę". Choć dziś ten przypadek wywołuje na twarzach fanów programu grymas niedowierzania, uczestnikowi wcale nie było wtedy do śmiechu.
Koła ratunkowe, które zatapiają
Tym, na co z pewnością czekali widzowie, było wykorzystanie przez graczy kół ratunkowych. Najpewniejszą opcją było skorzystanie z "pół na pół". Pomocny okazywał się również "telefon do przyjaciela", choć osoba, z którą telefonicznie łączył się Hubert Urbański, nie zawsze potrafiła wskazać poprawną odpowiedź. Choć trudno w to uwierzyć, to najwięcej ryzyka niosła ze sobą opcja „pytanie do publiczności”. Dlaczego, skoro na widowni zasiada tak wielu pomocników?
Można zażartować, że to właśnie takie pytanie powinno zostać zadane uczestnikowi za milion złotych, bowiem nikt do tej pory nie poznał na nie odpowiedzi. W polskiej edycji programu widownia aż trzykrotnie wprowadziła zawodnika w błąd. Dwóch z nich wygrało "dzięki niej" gwarantowany 1 tys. złotych, a jeden opuścił studio z pustymi rękoma.
Przez bułkę do sądu
Co ciekawe, nie zawsze wina leżała po stronie uczestnika albo jego mniej lub bardziej pomocnych doradców. W polskiej wersji "Milionerów" trzykrotnie zdarzyło się, że zawodnik przegrał z powodu nieprecyzyjnie sformułowanego pytania. Mało tego, po wyjaśnieniu nieporozumienia został przywrócony do dalszej gry, ale… i tak przegrywał w następnym pytaniu. Zagadnienie, które wywołało wówczas tę kompromitującą sytuację, dotyczyło wynalazcy maszyny parowej. Według uczestnika, był nim James Watt. W opinii twórców teleturnieju - Charles Algernon Parsons. Okazało się jednak, że to zawodnik miał rację i w rezultacie wrócił do gry.
Sporo kontrowersji wywołało również pytanie o… bułkę. Gdy gracz nie mógł dojść do porozumienia z producentami, ile rzeczywiście nacięć widnieje na popularnej kajzerce, sprawa znalazła swój finał w sądzie. Choć uczestnik proces przegrał, został przywrócony do dalszej gry. Ówczesny regulamin programu zakładał bowiem, że nawet jeśli zawodnik podeprze niepoprawną odpowiedź źródłami, które są w błędzie (w tym przypadku Słownikiem języka polskiego PWN), produkcja musiała stanąć po jego stronie.
Głośno zrobiło się również o sporze, którego głównym bohaterem został Claude Monet. Gdy gracz stwierdził, że autorem obrazu "Śniadanie na trawie" jest wspomniany wcześniej malarz, usłyszał, że musi zakończyć grę. Poprawną odpowiedzią miał być Édouard Manet. Szybko okazało się jednak, że obaj artyści namalowali dzieła, które identycznie zatytułowali. Dzięki temu niedopatrzeniu produkcji, uczestnik mógł kontynuować grę.
Oszustwo na wielką skalę
Choć w polskiej edycji brakuje sytuacji, gdy na krześle naprzeciwko prowadzącego zasiada oszust, historia zna takie przypadki w 2002 roku w brytyjskiej wersji. Jednemu z uczestników, 39-letniemu Charlesowi Ingramowi, udowodniono, że wbrew zasadom komunikował się z osobą zasiadającą na widowni. Gdy zawodnik głośno zastanawiał się nad podanymi odpowiedziami, jego "pomocnik" za pomocą kaszlnięcia sugerował, która jest poprawna. Tym sposobem gracz, a właściwie gracze, poprawnie przebrnęli przez wszystkie pytania.
Sprawa z pewnością nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie spostrzegawczość jednego z zawodników, który zakwalifikował się w tym odcinku do etapu „kto pierwszy, ten lepszy”. Mężczyzna zauważył porozumiewawcze spojrzenia kolegów i nienaturalne odchrząkiwania jednego z nich. Zgłosił sprawę produkcji, która wycofała się z wypłacenia nagrody oszustowi. Gdy sąd w Londynie uznał, że Charles Ingram jest winny spisku i próby wyłudzenia miliona funtów, stacja wyemitowała ten odcinek "Milionerów" wraz z całym reportażem opisującym incydent.