Uczestnik "MasterChefa" poszedł na wojnę z mieszkańcami luksusowego apartamentowca w Warszawie
None
Co się stało?
Od jakiegoś czasu wszyscy mówią tylko o jednym: zemście gdańskiego biznesmena, który postanowił w nietypowy sposób ukarać wspólnotę jednego z warszawskich luksusowych apartamentowców.
Przypomnimy, że w nocy z piątku na sobotę w witrynie lokalu użytkowego mieszczącego się w Rezydencji Foksal pojawił się banner reklamujący lumpeks takimi hasłami jak: "perfumy na litry", "usunięcie robaków z ubrań", "dezynsekcja odzieży i kocy" oraz "wkrutce otwarcie". Choć początkowo mieszkańcy byli pewni, że różowa okleina na szybach z nieszablonowymi sloganami to jedynie element jakiejś zabawnej akcji, prawda okazała się zupełnie inna.
Dopiero niedawno dowiedzieli się, że takie działanie jest formą zemsty przedsiębiorcy, któremu wcześniej mieszkańcy apartamentowca odmówili prowadzenia restauracji w budynku ze względu na "obniżanie prestiżu". Mało tego! Dziś już wiemy, że autorem "lumpeksowego rewanżu" okazał się jeden z uczestników 3. edycji programu "MasterChef". Jak tłumaczy się ze swojego pomysłu?
Zobacz także: Co słychać u Kingi Paruzel?
AR
Mieszkańcy mówią "nie"
Rezydencja Foksal to jedno z najbardziej luksusowych miejsc w Warszawie. W ekskluzywnym apartamentowcu znajduje się nie tylko rozbudowana strefa SPA, kort do gry w squasha, baseny, sauny i profesjonalna piwnica do przechowywania win. Gości witają w holu egzotyczne ptaki, a o komfort każdego lokatora dba wykwalifikowany... konsjerż. Jak podaje wawalove.pl, ceny niektórych mieszkań sięgały nawet 40 tys. złotych za metr kwadratowy. Nic więc dziwnego, że wspólnota Rezydencji Foksal uważnie przygląda się każdej nowej inwestycji w okolicy.
Piotr Pielichowski, jeden z gdańskich przedsiębiorców i zarazem uczestnik 3. edycji programu "MasterChef", został tam właścicielem lokalu o przeznaczeniu komercyjnym. Postanowił otworzyć restaurację "Gar-masz", której specjalnością byłaby wykwintna kuchnia na najwyższym europejskim poziomie. Jakież było jego zdziwienie, gdy dowiedział się, że mieszkańcy zablokowali jego plany w obawie o prestiż tego miejsca.
- Od początku mam problemy z zarządem wspólnoty, który z góry założył sobie, że w tym budynku nie będzie gastronomii ani żadnych sklepów z żywnością. Od startu mam więc pod górę. Na początku nie mogłem się doprosić o plany budynku w wersji elektronicznej, długo miałem je tylko na papierze. Później poszło o kanał wentylacyjny, właściwie od tego się zaczęło. Zarząd przekonywał mnie, że w budynku nie ma żadnego wolnego pionu wentylacyjnego, więc musiałem to obejść i wyprowadzić wentylację całkiem osobno, za budynkiem. Kiedy już to zrobiłem, okazało się, że w budynku... jest jednak wolny pion. Tylko zapomniano mi o tym powiedzieć. Na nic zdają się również moje tłumaczenia i dowody, że zamówiłem do tego lokalu najlepszy sprzęt, najwyższej klasy, najnowocześniejsze filtry i okapy - powiedział Pielichowski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Co zatem zdecydował się zrobić gdańszczanin?
Zagrał na nosie mieszkańcom apartamentowca
Niestety, kilkumiesięczne rozmowy i negocjacje ze wspólnotą zakończyły się porażką Pielichowskiego. Przedsiębiorca postanowił jednak nie składać broni, bowiem zainwestował w swój biznes ogromną sumę pieniędzy. Wpadł więc na pomysł otwarcia w tym miejscu... lumpeksu. Różowa okleina w witrynie lokalu i reklamujące go hasła z błędami językowymi mają nie tylko przyciągnąć klientów, ale również być słodką zemstą na mieszkańcach.
- Na razie kompletuję sprzęt do lumpeksu i odrobaczania. Chciałbym też, aby raz w tygodniu było to takie miejsce wymiany ubrań, za darmo - po prostu przynosisz swoje ciuchy, których już nie chcesz, zostawiasz, a w zamian możesz sobie wziąć inne, które ktoś inny zostawił. Na pewno, do czasu rozstrzygnięcia sprawy, nie chciałbym też porzucać ducha kulinarnego i planuję w tym miejscu wigilię dla bezdomnych - dodał Pielichowski na łamach "Gazety Wyborczej".
Jak zakończy się ta wojna? Czas pokaże.
AR