"Ucho prezesa": wszystko wymyka się prezesowi spod kontroli. "To pozory rządzenia"
Wszystko miało działać jak w zegarku, tymczasem w partii panuje coraz większy chaos. Gdy prezes zastanawia się, jak opanować sytuację, każdy z polityków zamiast grać drużynowo, coraz odważniej działa na własną rękę.
"Ucho prezesa" prezentuje nowy odcinek i nie oszczędza polityków. Tym razem wytknęło niedawne przemówienie Beaty Szydło. - Ciężko pracowaliśmy, nie dla zaszczytów, nie dla nagród, nie dla ośmiorniczek i zegarków. Pracowaliśmy, żeby pracować! Największą nagrodą jest dla nas wdzięczność naszych wyborców, dla tego uznaliśmy te nagrody, które sobie przyznaliśmy, jako nagrody od nich, w uznaniu za naszą ciężką pracę w ich imieniu. Dziękujemy wam górnicy, lekarze i położne, za to że też pracujecie, choć nie tak ciężko jak my. Dziękujemy, pracujcie dalej, może wam też kiedyś się trafią jakieś nagrody – mówiła serialowa Beata z sejmowej mównicy.
Gorące przemówienie nie spodobało się prezesowi. Czuł, że tym razem wyborcy mogą nie odpuścić szczerego do bólu wystąpienia. – Ludzie się wściekną za tę arogancję. Ludzie nas za to pogonią – stwierdził. - E tam, olać ich, i tak nie mają na kogo głosować. Czy mają?... niepewnie odgryzł się Mariusz.
Podczas gdy w kancelarii prezesa trwała narada, jak uratować wizerunek, opozycja również miała pełne ręce roboty i zażarcie o czymś dyskutowała.
Piotr Duda z kolei wziął się za prześwietlanie warunków pracy pani Basi. Mobbing, złe traktowanie, podejrzane propozycje, praca w niedzielę, wypytywał ją o wszystko. Gdy okazało się, że panie Basia pracuje na etacie, a praca sekretarki, choć bywają trudne momenty, jest dość łatwa, a w dodatku nie przyjmuje żadnych nagród, stwierdził – No tak, z kim ja gadam…
Za drzwiami gabinetu prezes natomiast popadał w coraz większy marazm. - Wiesz Mariusz, czasami mam wrażenie, że ja już nad tym nie panuję, że to wszystko mi się rozłazi… Każdy w tej naszej biało-czerwonej drużynie kopie własną piłkę. Beata chce nagród, Zbyszek aresztować Argentyńczyków, Mateusz to ja już sam nie wiem, a Antoni zupełnie odleciał. I jeszcze te konflikty. Nikt nikogo nie lubi, a wszyscy przeciwko mnie - przyznał prezes.
Jego przemyślenia przerwało wtargnięcie szefa Solidarności, który próbował przekonywać, że mimo wątpliwości, pomysł wolnych niedziel był trafiony.
- Wolne niedziele to powrót do wielkiej idei Solidarności. To czas spędzony z bogiem, z rodziną. Daliśmy im wolne w Trzech Króli, teraz to – wyliczał przewodniczący związku.
- Zaraz się zaświętujemy na amen – stwierdził niezadowolony prezes. Niezadowolenie szefa partii rozpętało tylko ostrą dyskusję, która zdziwiła nawet Mariusza. Ze sprzeczki wysunął się jeden wniosek, to nie ostatnie słowo szefa Solidarności, a jeszcze z niejedną grupą zawodową zrobi niemałe zamieszanie.
Coraz większy chaos zmartwił prezesa. Polityk zdał sobie sprawę, że wystarczy jeden błąd, by stracili w oczach wyborców. Próby pocieszania, że opozycja nic im nie zrobi, bo sama nie potrafi się dogadać, już mu nie wystarcza.
- To pozory rządzenia, zastępcze tematy. Stawiamy pomniki, burzymy pomniki, zmieniamy nazwy ulic, upamiętniamy, wybielamy, oczerniamy, nadajemy tytuły, odbieramy tytuły, przestawiamy, przesuwamy, zmieniamy ekspozycję. W to idzie cała energia. A opozycja kiedyś się zorientuje o co chodzi. Sami im dajemy do ręki pałkę – stwierdził ponuro.
Tymczasem wyjaśniło się, o czym przez cały odcinek debatowała opozycja. Jak się okazało, wcale nie miała planu działania, a największe emocje targały nią przy rozmowach o meczach i skokach. Czy uda się jej zmobilizować i zaproponować alternatywę dla rządów PiS? I czy prezes zdąży ich wyprzedzić? Dowiemy się w kolejnym odcinku.