"Ucho prezesa": Jaromir K. Bohater, który przyćmi wszystkich
GALERIA
Na platformie Showmax pojawił się jeden z zapowiadanych specjalnych odcinków "Ucha prezesa". Co prawda, w ostatnim odcinku w świątecznej atmosferze wszyscy nawoływali do pojednania. Nie oznacza to jednak, że nic się nie dzieje. W gabinecie pojawiają się kolejni goście. Tym razem – minister kultury. Ostatnimi działaniami ministra martwi się nawet prezes. Zastanawia się, dlaczego wszystko tak ostro krytykuje, skoro nawet nie ogląda filmów ani spektakli, w związku z czym nie wie, co się dzieje w podlegającym mu resorcie i wybuchają konflikty.
- Ja wszystko wiem bez chodzenia. Ja nie muszę zobaczyć, żeby oceniać – stwierdza minister. – Jak chodzę, to na mnie gwiżdżą – dodaje.
- Kto tak na ciebie gwiżdże?
- Ci sami co na ciebie. Lewackie zafajdusy. Myślą, że jak zagrali Szekspira, to są mądrzy jak Szekspir. I dalej nauczać ludzi na Facebooku – podsumowuje. Cięta wymiana zdań to dopiero początek podniosłych wydarzeń w gabinecie.
Same problemy
Pojawia się jednak jeszcze jeden problem. Szumnie zapowiadany historyczny film, który miał być realizowany w duchu idei PiS, ale z zagranicznym rozmachem i wielkimi gwiazdami, spalił na panewce.
- Byliśmy dogadani z takim jednym producentem, ale okazało się, że molestował wszystko, co na palmę nie uciekało – mówił zakłopotany minister nawiązując do afery Weinstena.
- Seksafera… już raz takie coś nas prawie wykończyło
- Świętego Stanisława Kostkę miał grać taki Kevin (Spacey, przyp. red.). Już po słowie byliśmy. Ale też się okazało, że molestował… a do tego gej. Idzie jak po grudzie. To jakaś taka powszechna klątwa! - krzyczy minister (w tej roli Marek Bukowski; przypomnijmy, że ta postać już się pojawiła - na gali Polsatu Glińskiego zagrał Cezary Pazura).
O jednym takim co zbawił Polskę
Prezes wydaje się wyraźnie niepocieszony. Wszystkie nadzieje, które pokładał w koledze legły w gruzach. - I co, teraz do usranej śmierci będziemy na święta oglądać "Potop" z tym antypisowskim warchołem?
- A właśnie, że nie! Lekarzu, lecz się sam. Pomyślałem, że ja to sam napiszę. I nawet już napisałem. Tytuł roboczy "O jednym takim, co zbawił Polskę". Główny bohater nazywa się Jaromir K. Prawie jak u Kafki! Nad szopką, w której się urodził, sroki układają się w serce, a na niebie pojawia się biało-czerwona tęcza – zaczyna twórca natchnionego scenariusza. Jak w Korei wtrąca prezes, ale ten nie daje się zbić z tropu.
Epicka opowieść
- Młody Jaromir idzie do pracy w kamieniołomach i zauważa płonący krzew. Gasi go! Od razu staje się bohaterem, bo ogień mógł się przenieść do sąsiednich wsi. Od razu widać, że jest to ktoś niezwykły. Że będą się do niego uśmiechać podczas wywiadów dziennikarki - snuje opowieść minister. W tym czasie prezes rozmarza się mówiąc "moja Danusia" (przypomnijmy, że podczas ostatniego wywiadu prezesa Kaczyńskiego szerokim uśmiechem obdarzała Danuta Holecka).
Opowieść o bohaterze
Jak się okazuje, film ma bardzo wiele wątków i jest przedziwnym połączeniem kina przygodowego z biografią. Trudno tu wszak mówić o kinie historycznym, bo fakty i wydarzenia przeplatają się tak płynnie, jakby miały miejsce w jednym okresie. Nic dziwnego, że prezes w trakcie opowieści robi coraz większe oczy.
- Na początku jest w opozycji, ale bardzo szybko orientuje się, że to tylko inna frakcja PZPR. Idzie swoją drogą, choć wszyscy mówią mu idź naszą. Jak przyjeżdża papież, to ten papież mówi do wszystkich, ale patrzy tylko na niego! W przeddzień wprowadzenia stanu wojennego składa przysięgę na krakowskim rynku. Przyjmuje hołd Pruski i chrzest Polski w imieniu całego kraju. Montuje własnoręcznie drzwi gnieźnieńskie, po czym przy pomocy dwóch nagich mieczy dokonuje zaślubin Polski z morzem - kontynuuje minister.
Przygodowe kino
Choć nawet prezesowi wydawało się, że to koniec, do finału fabuły jeszcze daleko. Coraz bardziej rozemocjonowany Gliński poszerza megalomańską wizję. - Tuż po wybuchu stanu wojennego śpi. Zamyka się w klasztorze kamedułów, gdzie tworzy swój zakon PC. Z klasztoru wypuszczają go Niemcy. Natychmiast jedzie pociągiem do Warszawy, gdzie na dzień dobry czapką gasi rosyjską armatę i drewnianą nogą szwedzką kolubrynę. Na koniec wysadza się w Kamieńcu z całą Redutą Ordona i Okopami Świętej Trójcy. Przeżywa i brzmi muzyka Chopina. Cudownie ocalony przez Matkę Boską co w Ostrej świeci Bramie, ukrywając się przed SB tworzy Legiony Dąbrowskiego. Maszeruje na Belweder i pali kukłę Karola Gustawa, zdobywa wszystkie ośmiotysięczniki, rozprawia się z mafią pruszkowską i liberałami, i przemawia tak donośnie, że budzi rycerzy śpiących w Tatrach i demony z Białegostoku. Jest przyjacielem prostych i ubogich ludzi. Daje im po 500 zł. W finale bije dzwon Zygmunta, bije kolumna Zygmunta, biją narodowcy, bije serce Chopina, serce Kościuszki, a Jaromira otaczają zwierzęta futerkowe, które łaszą się do jego stóp. A on karmi gołębie, które siadają mu na ramionach. A z nieba nadlatuje chmara bocianów, które umieszczają złotą koronę na jego skroniach – recytuje rozemocjonowany minister.
Pomysł na nutę prezesa
Filmowy pomysł, choć śmiały, ku uciesze ministra podoba się prezesowi. Szef partii postanawia jednak dorzucić coś od siebie. W końcu dzieło musi być epickie. - Robimy, tylko dodaj dwie rzeczy. Że Jaromir w pewnym momencie przeskakuje mur stoczni i pokazuje Rosjanom gest Kozakiewicza zwany później gestem Jaromira. I drugi wątek, że w Brukseli mieszka jego wróg, taki renegat i degenerat. Znajdź jakiegoś takiego brzydkiego, naprawdę wrednego, rudego aktora. O i że jest między nimi pojedynek na schodach w deszczu. Tamtemu się wydaje, że już wygrał, ale wtedy Jaromir łapie się żyrandola prezydenckiego przeskakuje i zadaje mu ostateczny sztych! Także zrób to, tylko zwróć się do mojego kuzyna co zna się na filmach, żeby ci skonsultował sprawy obyczajowe, bo bez tego ani rusz - radzi.
Wir wydarzeń
Gdyby odniesień do ostatnich wydarzeń w świecie kultury było mało, pod gabinetem pojawia się Tomek, syn pani Basi. Niestety, przychodzi z kolegami, którzy robią sporo hałasu. Wymachują flagami i racami, krzyczą "Polska dla Polaków". Przerażona sekretarka próbuje ich uspokoić, ale powstrzymuje ją Mariusz.
– To margines marginesu, to zwykły incydent, nie zwracajmy uwagi – zapewnia. Wymownego odwołania do ostatnich marszów podczas Święta Niepodległości nie dało się nie zauważyć. Zmartwiona Basia i obojętny Mariusz nie przewidzieli natomiast jednego. W pewnym momencie wybiegł rozemocjonowany minister kultury z twarzą wysmarowaną kremem czekoladowym (wcześniej ilustrował jak wróg Jaromira kończy w błocie). Chłopcy biorąc go za ciemnoskórego w jednej chwili przepędzają ministra. Nie da się ukryć, w gabinecie dawno się tyle nie działo.