TVP chciało powiązać aktywistkę LGBT ze zbrodnią? "Jestem wściekła, że dałam się tak podpuścić"
Została przekroczona kolejna granica - mówi socjolog Anna Strzałkowska, która została wytrącona z równowagi podczas nagrywania programu TVP "Alarm!". Twierdzi, że dziennikarz przygotowujący reportaż o morderstwie jej przyjaciółki sprzed ćwierć wieku niemal oskarżył ją o to, że stoi za tą zbrodnią. Jej zdaniem Krzysztof Plona chciał połączyć tę sugestię z aktywnością Strzałkowskiej na rzecz osób LGBT.
28.05.2021 08:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przemek Gulda: Co się tak naprawdę wydarzyło? Od czego zaczęła się sytuacja, którą opisałaś w swoich mediach społecznościowych?
Anna Strzałkowska: Początkiem jest sprawa Darii Relugi z 1995 roku. To była moja przyjaciółka, która, będąc jeszcze maturzystką, została brutalnie zgwałcona i zamordowana w oliwskich lasach. Do tej pory nie udało się ustalić sprawcy albo sprawców tej zbrodni. Mało tego, po drodze miało miejsce mnóstwo zdarzeń, które świadczą co najmniej o dużej nieudolności osób prowadzących tę sprawę: część akt została zagubiona, cześć dowodów – niezabezpieczona w należyty sposób.
W drugiej połowie lat 90-tych było głośno o tej zbrodni, potem temat wracał od czasu do czasu. Angażuję się w to, bo zależy mi na tym, żeby morderca czy mordercy, którzy pewnie wciąż są na wolności, zostali wreszcie złapani i ponieśli karę. Współpracuję zresztą z ojcem Darii, który bardzo intensywnie działa, żeby ten temat nie został odłożony na półkę.
Więc kiedy odezwał się do ciebie w tej sprawie dziennikarz z TVP, postanowiłaś zgodzić się na rozmowę...
- Miałam oczywiście sporo wątpliwości. Mam duże obawy co do rzetelności osób pracujących w tej instytucji. Ale uznałam, że pamięć Darii jest ważniejsza niż moje rozterki. Zgodziłam się, przyjechała do mnie ekipa TVP, zaczęło się niewinnie: od pytań o to, jak wspominam tamten czas i o moje relacje z Darią. I potem wybuchła bomba.
Na czym polegała?
- Dziennikarz zapytał, czy słyszałam o hipotezie, że to ja mogę stać za tą zbrodnią. Zamarłam. W pierwszej chwili w ogóle nie rozumiałam, co on mówi. Byłam zszokowana. Odpowiedziałam, że brzmi to absurdalnie, zapytałam, skąd wziął taki pomysł. Zaczął mówić o tym, że to historia miłosna, odrzucone awanse... Potrzebowałam chwili, żeby to sobie poukładać.
I jak to miałoby wyglądać?
- Jak zrozumiałam: że zakochałam się w Darii, a ona odrzuciła moje zaloty, w związku z tym wynajęłam mordercę lub morderców, żeby się zemścić. Do teraz nie mogę uwierzyć, że ktoś mógłby coś takiego wymyślić.
A kto to wymyślił? Co dziennikarz odpowiedział, kiedy go o to pytałaś?
- Nie odpowiedział. Ale potem napisał na Twitterze, że ta hipoteza wyszła od ojca Darii. Nie uwierzyłam, zadzwoniłam do Darka, ojca Darii. Zaprzeczył, zareagował bardzo gwałtownie, a wręcz był wściekły, co było dla mnie najlepszym dowodem na to, że to jakiś wymysł i że ta koncepcja na pewno nie wyszła od niego.
Co się stało potem?
- Kiedy kończyliśmy rozmowę, dziennikarz zapytał, czy może mnie podpisać jako "aktywistka LGBT". Dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że to jedna wielka prowokacja i "ustawka". Że wcale nie chodzi o to, żeby zrobić materiał przypominający o zbrodni i o Darii, ale żeby szukać skandalu.
W jakim sensie?
- Żeby pokazać, że osoba LGBT stoi za zbrodnią. Chodzi o to, żeby powiązać moją działalność prawnoczłowieczą na rzecz osób LGBT z morderstwem sprzed 25 lat. Nie dość, że "LGBT to ideologia, zaraza, pedofile", to teraz jeszcze okazuje się na dodatek, że to mordercy. Najbardziej mnie boli, że użyto do tego śmierci Darii, sprawy, która dla mnie wciąż jest bolesna, niewyobrażalnej zbrodni, o której nie da się zapomnieć i nie da jej się zrozumieć.
Próbowałaś jakoś interweniować?
- Kiedy się rozstawaliśmy, dziennikarz zapewniał, że będzie w kontakcie i jeśli będę miała jakiekolwiek uwagi, mogę się odezwać. Chciałam oczywiście autoryzować swoje wypowiedzi. Następnego dnia napisałam więc dwa maile z dwóch różnych adresów, dla pewności, żeby doszły, pisałam SMS-y, dzwoniłam. Zero efektu, zero odzewu. Odezwali się dopiero po tym, kiedy opublikowałam swój wpis. Nie chciałam rozmawiać, poprosiłam o kontakt mailowy, żeby mieć wszystko na piśmie. Z dużym niepokojem czekam na emisję tego materiału. Miał być pokazany w środę, ale nie był, nie wiem, jak zostaną wykorzystane i skomentowane moje wypowiedzi.
Czego się boisz?
- Że to część dziennikarskiej strategii często pojawiającej się w TVP: "obrzucimy cię błotem, a ty się czyść, choć i tak nie masz szans wyczyścić się do końca, zawsze coś się przyklei". Jestem wściekła, że dałam się tak podpuścić. Nie chcę, żeby na tym ucierpiała rodzina Darii, moja rodzina czy sprawy na rzecz, których działam. To kolejna granica, która została przekroczona. Boję się tego, co będzie dalej, do czego jeszcze się posuną.
Wyjaśnienie dziennikarza TVP
Publiczny post Anny Strzałkowskiej na Facebooku odbił się szerokim echem w mediach społecznościowych. Do zarzutów postanowił odnieść się Krzysztof Plona, który przygotowywał materiał z zamiarem emisji w programie TVP1 "Alarm!".
"Jestem głęboko zdumiony tym, w jak nieprawdziwy sposób przedstawiła Pani przebieg naszej rozmowy. Dziennikarz nie sugeruje, lecz pyta. Wiedząc, że taka hipoteza brana jest pod uwagę, że formułuje ją ojciec śp. Darii, zapytałem Panią o nią. Właśnie po to, by ją zweryfikować, a najlepszym sposobem na to jest zapytanie osoby zainteresowanej.
Po zakończeniu rozmowy przed kamerami zamieniliśmy kilka zdań na temat przedstawienia Pani na antenie, co jest dla mnie standardem. Rozmawialiśmy m.in. o podpisie na wizytówce. Zaproponowałem, by wprowadzając do tematu wątku najbliższej przyjaciółki, przedstawić Panią jako profesor UG oraz działaczkę środowisk LGBT. Nie widziałem w tym nic złego, nie chciałem wykorzystać tego w celu dyskredytacji. Stwierdziła Pani, że aktywność publiczna np. w fundacji Tolerado nie ma związku ze sprawą, więc chciałaby Pani, aby na wizytówce i w nagraniu lektorskim określić Panią jako "nauczycielkę akademicką". Przyznałem Pani rację, zgodziłem się na to" - napisał na Twitterze.
Pracownik TVP twierdzi, że Anna Strzałkowska nie skontaktowała się z nim po rozmowie, za to nie odpowiada na jego próby kontaktu. "Mam nadzieję, że pomimo tej burzy, udzieli Pani autoryzacji dla wypowiedzi, które będą wspomnieniem Pani przyjaciółki".