''Trzeba zabić starszą panią'': Cezary Żak reżyseruje
Cezary Żak postanowił przekonać się na własnej skórze, czym różni się zawód aktora od zawodu reżysera. Aktor zadebiutował w nowej roli, jako reżyser przedstawienia „Trzeba zabić starszą panią” z Barbarą Krafftówną w roli głównej. Z aktorem rozmawiamy o trudach reżyserii, starości, ukochanym Rzymie i czekających go planach zawodowych.
10.07.2012 13:18
- W Och-teatrze wyreżyserował Pan właśnie przedstawienie „Trzeba zabić starszą panią”. Na własnej skórze przekonał się Pan, co to znaczy być reżyserem. Jak jest z tej drugiej strony, kiedy się mówi: „Kamery. Akcja!”?
- Zupełnie inaczej! Nie przypuszczałem, że te dwie profesje – aktorstwo i reżyseria - tak się różnią. Zawsze byłem zdania, że aktorowi potrzebny jest reżyser. Nie wiedziałem jednak, że do tego stopnia. Przekonałem się, że o wiele więcej widzi się po tej drugiej stronie, ale i odpowiedzialność jest znacznie większa.
- Czuje Pan jej ciężar na swoich reżyserskich barkach?
- Zostałem rzucony na głęboką wodę, powiedziałby nawet, na ocean, ponieważ reżyseruję sztukę, która jest jedną wielką zbiorówką. W pewnym momencie na scenie jest aż 9-ciu aktorów! Tak więc podczas Euro w ogóle się nie zajmowałem sportem, tylko trenowałem na scenie z aktorami. To zupełnie nowe doświadczenie w moim życiu.
- Reżyserowanie takich legend kina i teatru jak Barbara Krafftówna, która gra główną rolę, i Wojciech Pokora, to chyba kolejne wyzwanie?
- Na początku pomyślałem sobie: „Boże, jak ja będę z nimi pracował?” Jak się ośmielę dać uwagę Pani Basi czy Panu Wojtkowi? Stwierdziłem jednak, że nie mogę się ich bać, że powinienem traktować ich jak kolegów, aktorów, z którymi będę pracować. Jednym słowem muszę od nich wymagać. Dziś, po 2 miesiącach prób, wiem, że są mi wdzięczni, bo traktowałem ich poważnie i nie robiłem z nich posągowych postaci. Domagali się, abym, jak to się mówi w żargonie aktorskim, „poniewierał” nimi na scenie. Mam nadzieję, że wyszło to wszystkim na dobre.
- W czasach, kiedy panuje kult młodości i zdrowych, prężnych ciał, Pan zabrał się za adaptację sztuki, w której króluje nobliwa, starsza dama. To ukłon w kierunku starości?
- Nie ja wybrałem tę sztukę. Nigdy nie myślałem, że będę reżyserował. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Za kulisami teatru Krystyna Janda zaproponowała mi reżyserię. Powiedziałem nawet: „Czyś Ty zwariowała Krystyna! Ja nigdy tego nie robiłem”. A ona na to: „Ale jesteś w takim wieku, że uważam, że powinieneś”.
- Więc jednak kwestia wieku nie była bez znaczenia… _(śmiech)_
- No tak. Ale tekst został mi narzucony. Jest świeży, popełnił go Graham Linehan. Światowa prapremiera odbyła się w Londynie na początku grudnia 2011. Tekst jest teatralną adaptacją filmu „The Ladykillers” z 1955 roku w reżyserii Alexandra Mackendricka - ze wspaniałymi rolami Katie Johnson i Aleca Guinnessa. Rzadko się zdarza, żeby sztukę teatralną napisano na podstawie filmu. Zazwyczaj jest odwrotnie. Później bracia Coen zrobili w 2004 roku kolejną filmową adaptację, osadzoną w realiach Stanów Zjednoczonych, z Tomem Hanksem w roli profesora Marcusa.
- Jak to jest z tą starością, Panie Czarku? Czuje się ją na karku w miarę upływu lat?
- W ogóle nie myślę o starości. Nie mam czasu. Ale, kiedy widzę Panią Basię, która 10 godzin potrafi być na próbie, to jestem o siebie spokojny. Myślę, że jeśli się intensywnie uprawia ten zawód, to on nas konserwuje. Aktorzy, nawet bardzo starzy, grają do samej śmierci. Nie myślą o emeryturze. Chcą grać. To kwestia emocji związanych z naszym zawodem.
- A gdzie Pan ładuje akumulatory?
- W Rzymie. Lubię dwa razy do roku pojechać do Rzymu na tydzień, żeby naładować akumulatory. Polega to na siedzeniu przed Panteonem, piciu wina i paleniu cygara.
- W tym roku już się Pan podładował?
- Jeszcze nie. Wybieram się co prawda na wakacje do Włoch, ale do Rzymu zajrzę dopiero jesienią.
- A potem znowu wpadnie Pan w wir pracy i obowiązków…
- W grudniu zaczynamy próby do „Zemsty”. Premiera planowana jest na luty 2013. Zagram Cześnika. Rola-legenda. Najbardziej jednak ciekaw jestem spotkania z Waldkiem Śmigasiewiczem. Wiele jego przedstawień widziałem, bardzo mi się podobały, ale nigdy z nim nie pracowałem. Po raz kolejny spotkam się za to z Arturem Barcisiem, który będzie Papkinem. Obsada jest doborowa. Cieszę się na tę pracę. Z drugiej strony jestem jednak człowiekiem leniwym i trochę mnie przeraża, że ten przyszły sezon tak mi się wypełnia. Trudno! Taki zawód.
- A co wolałby Pan w tym czasie robić?
- Jak to co! Oczywiście pojechać do Rzymu.
- To może się Pan tam przeprowadzi z żoną?
- Może na stare lata? Choć, jak powiedziałam, my pracujemy do końca życia (śmiech).
- Wygląda na to, że z Arturem Barcisiem spotkacie się wcześniej niż w grudniu na próbach „Zemsty”. W sierpniu zaczyna się siódma seria "Rancza".
- Odcinki nowej transzy leżą co prawda już u mnie w szufladzie, ale nie miałem czasu, żeby je przeczytać. Nie wiem więc, co tym razem wykombinuje senator Kozioł. W ostatniej serii założyliśmy z Czerepachem Polską Partię Uczciwości. Co wymyślimy w siódmej serii, nie mam pojęcia.
- Dziękuję za rozmowę.
_**Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA**_