Tomasz Lis: o tych wpadkach dziennikarza nie da się zapomnieć
None
Celebryci w roli ekspertów
Ci, którzy nie przepadają za Tomaszem Lisem, z pewnością poczuli ulgę, gdy 25 stycznia br. TVP2 wyemitowała ostatni odcinek jego programu. Choć jednak dziennikarz pożegnał się z pracą w publicystycznym talk-show, z którym związany był od 2008 roku, nie zamierza rozstawać się z widzami. Jak sam przyznał, nową produkcję z jego udziałem będzie można obejrzeć już za pięć tygodni. Zanim jednak ponownie zobaczymy jednego z najbardziej kontrowersyjnych prezenterów na antenie, przypomnijcie sobie jego największe wpadki. A trzeba przyznać, że trochę ich było...
Nazwiska gwiazd show-biznesu, które gościły w jego publicystycznym programie, długo można by wymieniać. Co jednak ciekawe, znani goście nie zawsze przynosili mu chlubę. Ekspercka wizyta Katarzyny Cichopek czy publiczna spowiedź maltretowanej przez męża Katarzyny Figury to już klasyka żartów z Tomasza Lisa. Z kolei rozmowy z Magdą Gessler na temat zamiłowania Polaków do kebabów czy Anną Przybylską o paparazzich w opinii wielu widzów nie powinny być częścią publicystycznego programu. Ten w swoim założeniu był przecież dedykowany najważniejszym sprawom politycznym i społecznym. Niestety, również pod pozorem dbałości o ważny interes społeczny gwiazda telewizyjnej Dwójki coraz częściej prezentowała odbiorcom łzawe tematy, podobnie jak robią to tabloidy.
Sięganie po głośne tematy i posiłkowanie się "eksperckimi" opiniami celebrytów znanych z pierwszych stron gazet, to niejedyne zarzuty pod adresem dziennikarza. W ostatnich latach niesmak widzów budził również poziom publicystycznych audycji i stronniczość prowadzącego. Co jeszcze?
Zobacz także: #dziejesienazywo: "Dziennikarze mogą być obiektywni wszędzie, nie tylko w TVP"
AR
Stronniczość i brak obiektywizmu
Trzeba przyznać, że poza plejadą gwiazd, wałkowanymi do znudzenia tematami o problemach polskiego Kościoła i eksponowaniem ludzkich tragedii, Tomasz Lis poświęcał też uwagę sprawom politycznym. Niestety, sposób w jaki to robił, pozostawiał wiele do życzenia. Starcia politycznych "bulterierów", które organizował w swoim programie, trudno nazwać rzeczową dyskusją istotną w debacie publicznej (o czym pisaliśmy np. tutaj: Awantura w studiu wymknęła się spod kontroli)
.
Wreszcie trzeba też wspomnieć o tym, że Lisowi od dawna zarzuca się brak dziennikarskiego obiektywizmu i sympatyzowanie z jedną partią. Nie jest tajemnicą, że prezenter należy do grona osób, które otwarcie krytykują działania rządu PiS i prezydenta Andrzeja Dudy. Politycy ugrupowania już od paru lat bojkotowali działania publicystyczne dziennikarza, który pod koniec maja 2015 roku zaczął o tym wspominać na wizji, ostentacyjnie zostawiając dla nich pusty fotel. Co więcej, czołowi działacze PiS wielokrotnie krytykowali Lisa, podkreślając, że nie powinien prowadzić programu w Telewizji Polskiej.
Zawiłe tłumaczenia
Warto też przypomnieć sobie jeden z odcinków programu Tomasza Lisa, który w całości poświęcony został Donaldowi Tuskowi i jego nominacji na przewodniczącego Rady Europejskiej. To wydanie talk-show przeszło do historii nie tylko ze względu na poruszaną tematykę, ale przede wszystkim z powodu gorącego powitania, jakie zgotowano premierowi na wejściu.
Owacje na stojąco i głośne "Sto lat" odśpiewane przez publiczność u wielu widzów wywołały nie najlepsze skojarzenia. Jednym przywoływały na myśl czasy słusznie minione, a w opinii innych ta inscenizacja była kolejnym dowodem na to, że redaktor Lis znów przymila się ówczesnej władzy i tym razem sięgnął w tej kwestii zenitu. W sieci błyskawicznie pojawiły się zarzuty pod adresem Tomasza Lisa, który i tak nie cieszy się opinią bezstronnego dziennikarza.
Wywołany do tablicy publicysta postanowił więc odnieść się do sprawy. Ostro zaatakował prawicowych krytyków i zapewnił, że przypisywanie mu udziału w organizacji powitania dla premiera najzwyczajniej go bawi. Choć przeczuwający atak krytyków publicysta zaznaczył, że z gorącym powitaniem dla szefa Platformy Obywatelskiej nie ma nic wspólnego, okazało się, że głośne "Sto lat" jednak nie było całkiem spontaniczne.
Jak ustalił "Fakt", ustawkę dla premiera przygotowali członkowie warszawskiej młodzieżówki PO - Stowarzyszenie "Młodzi Demokraci", którzy umawiali się na "Sto lat" dla Tuska za pośrednictwem Facebooka. Wielu z nich pojawiło się później na nagraniach programu Lisa, czym pochwalili się na profilu społecznościowym, zamieszczając zdjęcia z nowym "prezydentem" UE.
Lis zapewniał zaś na swoim blogu, że "gośćmi w studiu byli wyłączni ci, którzy wysyłali sms-y. [...] Chcieli premierowi śpiewać, to zaśpiewali. Ich prawo".
Nieumiejętne lokowanie produktów
Afera z promowaniem napoju izotonicznego, która trafiła do Komisji Etyki TVP, też nie pomogła publicyście w zachowaniu społecznego zaufania. A to przecież w jego zawodzie rzecz najważniejsza.
Przypomnijmy, że w 2013 roku prawdziwe poruszenie wywoływał wpis Lisa o przygotowaniach do Maratonu Warszawskiego. Zdjęcia dziennikarza na bieżni, który popija napój izotoniczny trzymając butelkę w taki sposób, by wyraźnie wyeksponować jego logo oraz podpis pod fotografią uściślający, w hotelu jakiej marki ćwiczy, nie zostawiają wątpliwości, że mieliśmy do czynienia z reklamą. Choć i w tym wypadku dziennikarz z pewnością zakładał, że czytelnicy nie dostrzegą kryptoreklamy, to fala krytyki posypała się pod adresem Lisa błyskawicznie. Sprawą zajęła się też Komisji Etyki TVP.
Prezenter starał się przekonać jej członków, że w jego internetowym wpisie w rzeczywistości nie było żadnej reklamy. Jak się okazało, prezenterowi udało się wyjaśnić całą sprawę. Eksperci uznali, że w działaniu Lisa nie ma niczego sprzecznego z etyką. Bohdan Pawłowicz, sędzia Komisji, powiedział, że reklama natywna czy też lokowanie produktu nie jest tym samym co reklama, a więc z punktu widzenia Komisji sprawa nie istnieje. Koniec końców Tomasz Lis po raz kolejny spadł na cztery łapy (Komisja Etyki TVP nie ukarała go za promowanie napoju i sieci hoteli).
Z jednej strony kryptoreklama na blogu Lisa stała się przedmiotem zarówno kpiny i szyderstw (w sieci roiło się od prześmiewczej twórczości internautów w tym temacie), a z drugiej powszechnego potępienia ze strony dziennikarskiego środowiska i medioznawców. Zwłaszcza ci ostatni podkreślali wyraźny rozdźwięk pomiędzy dziennikarską wiarygodnością a komercyjną działalnością. Jak skomentował wówczas Eryk Mistewicz, specjalista w zakresie marketingu politycznego, tego typu działania, które podjął na swoim blogu Tomasz Lis, niszczą zaufanie do dziennikarzy i dziennikarstwa.
Warto przy okazji wspomnieć, że to nie pierwszy raz, gdy Lis trafił przed oblicze ekspertów.
Niecenzuralne słowa na antenie
W grudniu 2014 roku do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wpłynęła skarga na Tomasza Lisa w związku z emisją jednego z jego odcinków jego publicystycznego programu. Chodzilo o niecenzuralne określenie, które padło z ust dziennikarza w trakcie rozmowy z gośćmi audycji.
Podczas dyskusji z Andrzejem Celińskim, Zbigniewem Ziobrą, Tomaszem Terlikowskim i Włodzimierzem Czarzastym o "Marszu w obronie demokracji i wolności mediów" zorganizowanym przez PiS, Lis przywołał kontrowersyjną książkę "Resortowe dzieci", którą określił mocnymi, a nawet wulgarnymi słowami.
- (...) Nie przypominam sobie, żeby protestował pan przeciwko zabawnej lekturze "Resortowych dzieci", pełnej kłamstw, manipulacji i gó**a - zwrócił się do Zbigniewa Ziobry gospodarz programu.
Choć szef Solidarnej Polski, podobnie jak żaden z zaproszonych do studia gości, nie zareagował na obelżywe sformułowanie, do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wpłynęła jednak skarga od widza. Jak podała Katarzyna Twardowska, rzecznik prasowa KRRiT, zażalenie dotyczyło bezstronności w przekazywaniu informacji w tym programie.
Kompromitacja w duecie z Tomaszem Karolakiem
Głośnym echem odbiła się również inna sprawa. Gdy 18 maja 2015 roku dziennikarz wraz z gościem odcinka, Tomaszem Karolakiem, przytaczał na wizji wpisy z nieprawdziwego konta społecznościowego Kingi Dudy. Po kompromitacji w programie "Tomasz Lis na żywo" pojawiły się nawet głosy, że wspierający kandydata PO panowie wyświadczyli mu niedźwiedzią przysługę i przyczynili się do jego wyborczej klęski. Jak się jednak okazuje, smutek z powodu porażki wspieranego kandydata i wstyd po wpadce w programie TVP2 to niejedyne konsekwencje, jakie musieli ponieść twórcy publicystycznego talk-show.
Po wyemitowaniu feralnego odcinka do Komisji Etyki TVP napłynęły skargi i zażalenia od oburzonych zachowaniem Lisa widzów. Prezenterowi zarzucono brak bezstronności i obiektywizmu oraz "dopuszczenia się rażącej manipulacji, brutalnie krzywdząc córkę Andrzeja Dudy". Sprawą błyskawicznie zajęli się specjaliści, którzy po wnikliwej analizie odcinka i przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego, wydali specjalne orzeczenie.
- W rozmowie z Komisją, Pani Barbara Hrybacz - wydawca programu - przyznała, że nie dołożyła należytej staranności (tłumacząc to brakiem doświadczenia w korzystaniu z nowych mediów) i nie sprawdziła wiarygodności konta na Twitterze osoby podającej się za Kingę Dudę - córkę kandydata na Prezydenta RP. Taką niesprawdzoną informację podano prowadzącemu w trakcie trwania programu. Komisja wskazuje, że nikła wiedza na temat mediów społecznościowych nie może być wytłumaczeniem dla braku rzetelności. Decyzją kierownictwa anteny, Pani Barbara Hrybacz poniosła już konsekwencje finansowe. Ponadto dyrekcja TVP2 i redakcja odbyły dyscyplinujące rozmowy z twórcą programu red. Tomaszem Lisem. Osoby dotknięte cytowaniem fałszywych treści zostały bezzwłocznie, publicznie przeproszone przez twórców programu, także na antenie TVP - podano w komunikacie.
Po raz kolejny naruszył zasady etyki dziennikarskiej
I rzeczywiście, Tomasz Lis jeszcze w tym samym dniu, w którym wyemitowano odcinek programu, przeprosił Kingę Dudę za cytowanie wpisów z fałszywego konta. Następnego dnia powtórzył swoje słowa na antenie TVP Info. 19 maja 2015 roku przeprosiny usłyszał również Andrzej Duda podczas głównego wydania "Wiadomości". Nie wpłynęło to jednak na zmianę decyzji Komisji Etyki Telewizji Polskiej, która uznała, że twórcy "Tomasz Lis na żywo" dopuścili się naruszenia zasad etyki dziennikarskiej.
- Komisja zajęła się również kwestią zarzucanego autorom braku bezstronności i obiektywizmu. (...) W opinii Komisji, najbardziej dyskusyjna była obecność w studio Tomasza Karolaka - wyraźnie opowiadającego się za jednym z kandydatów. (...) Komisja Etyki TVP stwierdziła, że autorzy programu naruszyli "Zasady etyki dziennikarskiej" obowiązujące w TVP w punkcie 2: Informacje i opinie - "Informacje przekazywane przez dziennikarza powinny być zrównoważone i dokładne, tak aby telewidz mógł odróżnić fakty od przypuszczeń i plotek oraz powinny być przedstawiane we właściwym kontekście, opierać się na wiarygodnych i możliwie wielostronnych źródłach. Żadne okoliczności, motywy, naciski czy inspiracje nie usprawiedliwiają podania fałszywych czy niesprawdzonych informacji ani zatajania informacji" - można było przeczytać w orzeczeniu.
Zdobycie Hieny Roku 2015
Na koniec warto przypomnieć, że 17 grudnia 2015 roku Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przyznał Tomaszowi Lisowi Antynagrodę "Hiena Roku 2015" (według tej organizacji przyznaje się je tym, którzy "wyróżnili się szczególną nierzetelnością i lekceważeniem zasad etyki dziennikarskiej"). Jak uzasadniło SDP, prezenter "wielokrotnie łamał zasady etyki dziennikarskiej", w szczególności w nadanym 18 maja 2015 r. programie telewizyjnym "Tomasz Lis na żywo":
"Podał wtedy fałszywą informację o rzekomo dokonanym przez córkę kandydata na prezydenta kompromitującym wpisie na Twitterze, co mogło wpłynąć na wynik wyborów. Nie dochował staranności wymaganej od dziennikarza. Nie sprawdził faktów, zdeprecjonował córkę kandydata, pozwalając zaproszonemu gościowi na obraźliwe rozważania. Informacja ta, podana na kilka dni przed II turą wyborów, nie została odpowiednio sprostowana" - napisano w uzasadnieniu.
Czy nowy program Tomasza Lisa, którego emisja zaplanowana jest na 29 lutego br., będzie obfitował w równie spektakularne wpadki i kontrowersyjne sytuacje? O tym widzowie przekonają się już wkrótce.
Zobacz także: #dziejesienazywo: Krzysztof Czabański: "Dla Tomasza Lisa nie ma miejsca w mediach publicznych"
AR