To miało być najlepsze show Dody w historii. Najważniejsze wydarzyło się, gdy przestała je robić [RELACJA]
Duża hala koncertowa, kosmiczna scena, grupa tancerzy, czterech muzyków i ona - gwiazda wieczoru. Doda jest w trakcie mini trasy koncertowej, która ze względów technicznych odbywa się tylko w jednym miejscu - Warszawie. To skrupulatnie zaplanowane i perfekcyjnie wykonane show, ale najlepsze dzieje się, gdy Doda pokazuje ludzką twarz i emocje.
Projekt z trasą "Aquaria" to nie tylko seria koncertów w Warszawie, ale także reality show Polsatu, pokazujące kulisy wydarzenia. Doda zapowiadała w jednym z odcinków, że to będzie jej najbardziej spektakularne i widowiskowe show. Trzeba przyznać, że pomysłów jej nie zabrakło, a i wykonanie sprostało wymaganiom.
Czwartkowy koncert był trzecim z pięciu planowanych w pierwszej transzy. Do studia Polsatu na Łubinowej w Warszawie przybył tłum fanów Dody. Punktualnie o 19:30 piosenkarka wyłoniła się z wielkiej muszli. Na scenie pojawili się tancerze, a w tle na wielkim telebimie wyświetlono wizualizacje. Do każdego utworu puszczano specjalnie przygotowane klipy, a pomiędzy utworami Doda z ekranu przekazywała światu swoje przesłanie: o byciu sobą, niepoddawaniu się, wyrażaniu czy walce o siebie.
Show było naszpikowane efektami. Doda fruwała nad scenę, mokła w deszczu, zjeżdżała z parasolem po linie, chowała się pod sceną, by za chwilę wyłonić się z zupełnie innej strony. Wszystko było perfekcyjnie zaplanowane i wykonane. Do tego stopnia, że w pierwszej części koncertu można było odnieść wrażenie, że na scenie nie ma ludzi, tylko roboty zaprogramowane na idealnie skrojone show.
Dopiero w drugiej części występu Doda zaczęła nawiązywać relacje z fanami, mówić do nich bezpośrednio, a nie tylko z telebimu i pokazywać emocje. I to podczas całego koncertu miało największą siłę rażenia. Nie wypracowane układy taneczne, nie barwne, skąpe i często zmieniane stroje czy efekty specjalne. Najbardziej wzruszającym i przejmującym momentem show był ten, gdy Doda usiadła na schodach obok swoich muzyków i zaśpiewała utwór "Dziękuję", który kilka lat temu napisała dla fanów. Wystarczył jej donośny, mocny głos, brzmienie gitar i pokazanie emocji.
W drugiej części koncertu znacznie częściej do głosu dochodziła również rockowa natura Dody, co także można odnotować na duży plus. Wokalistka świetnie brzmi w balladach, których było znacznie więcej pod koniec występu.
Ci, którzy liczyli na stare, sprawdzone hity, musieli obejść się smakiem. Oprócz wspomnianego momentu z utworem dla fanów, dawne przeboje Dody wybrzmiały tylko przy okazji występu Drag Queen, które wcielały się w swoją idolkę w różnych momentach jej kariery - od dziewczyny z programu "Bar", przez producentkę filmową po "Riotkę".
1,5-godzinne show zadowoliło fanów Dody, wśród których można było wypatrzeć Ninę Terentiew i Dariusza Pachuta. Dodzie na koncercie nie można odmówić pracowitości i dążenia do perfekcjonizmu. Okazuje się jednak, że najlepiej wypada, gdy bierze chwilę oddechu.
Karolina Grabińska, dziennikarka Wirtualnej Polski