"To jest brzmienie, które miałam w sobie". Anastacia opowiada o nowej płycie
Tomasz Pstrągowski: Twój nowy album jest zatytułowany "Resurrection" - zmartwychwstanie. Z czego zmartwychwstajesz?
Anastacia: W moim życiu wydarzyło się niemal równocześnie kilka przykrych rzeczy. Miałam nawrót nowotworu. Chwilę wcześniej rozstałam się ze swoim menagerem i zmieniłam wytwórnię płytową. Rozwiodłam się. Ba, nawet dom mi zalało! To był niezwykle intensywny okres, jeden z tych, kiedy rozkładasz bezradnie ramiona i pytasz samą siebie: "Co jeszcze?" Kiedy więc usiadłam do nowego albumu, byłam przekonana, że musi on być moim odrodzeniem. Musiałam uwolnić mnóstwo emocji, które się we mnie kotłowały. Miałam do opowiedzenia tak wiele rzeczy! Tym bardziej, że nie pisałam oryginalnych tekstów od bardzo dawna - wprawdzie przed "Resurrection" udało mi się odblokować i nagrałam album "It's a Man's World", ale był to album z coverami.
Będę nieskromna, ale powiem, że uwielbiam "Resurrection". Uwielbiam piosenki, które na nim są. Uwielbiam też reakcje moich fanów, którzy bardzo uważnie wsłuchują się w teksty i czują ukryte w nich emocje.
27.02.2015 | aktual.: 27.02.2015 13:25
Wspomniałaś o nawrocie raka. Życie cię nie rozpieszczało. Już w dzieciństwie cierpiałaś na chorobę Leśniowskiego-Crohna. Zmagasz się nowotworem - przeszłaś operację usunięcia i rekonstrukcji piersi. Większość ludzi wstydzi się rozmawiać o problemach zdrowotnych. Ty jednak mówisz o tym bardzo odważnie i otwarcie. Nie boisz się negatywnych reakcji na taką otwartość?
Owszem, jestem otwarta, ale staram się także dbać o swoją prywatność. Mówię więc o trapiących mnie problemach, ale nie wchodzę w szczegóły. Gdybym próbowała to ukryć, ludzie chcieliby gadać i słuchać tylko o tym. Wyobraź sobie, co by było, gdybym nie mówiła o raku - sprawa na pewno by wyciekła i wszyscy zastanawialiby się, dlaczego to ukrywam. Nikt nie mówiłby o mojej muzyce.
Zawsze starałam się stawiać czoła przeciwnościom i żyć dalej. Mogę o nich mówić, bo je rozumiem. Wycofałam się, przyjrzałam chorobie, zmierzyłam z nią i teraz nie jest już mi straszna. Mogę o niej mówić. To część mojej osobowości - jestem otwarta.
Zawsze starałam się stawiać czoła przeciwnościom i żyć dalej. Mogę o nich mówić, bo je rozumiem
Dzięki temu, jak radzisz sobie z chorobą, wiele kobiet traktuje cię jako wzór do naśladowania. Jak czujesz się w tej roli?
Z początku pomyślałam: "Ja? Wzorem do naśladowania? Dajcie spokój!" Byłam zmieszana. Myślałam, że chodzi o kogoś innego. Nigdy nie postrzegałam siebie, jako bohaterki. Ale z czasem zrozumiałam, że wielu ludzi jest bardzo skrytych - i dla nich ci, którzy mówią głośno o swoich problemach, wydają się odważni. Znajdują w nich oparcie, swego rodzaju terapię. To niezwykłe doświadczenie. Ludzie zwracają się do mnie ze swoimi historiami. Dziękują mi za szczerość z jaką mówię o sobie. Widzą, że skoro ja sobie radzę, to oni też sobie poradzą. I to pozytywne nastawienie to najcenniejsza rzecz, jaką mogę dać. Negatywne emocje potrafią człowieka stłamsić i zniszczyć.
Kilka lat temu zmieniłaś wydawcę z Sony na Mercury. Jednak po premierze płyty "Heavy Rotation" narzekałaś na współpracę z nowym studiem. Czułaś, że jesteś ograniczana. Artystyczna niezależność jest dla ciebie ważna?
Nowej wytwórni zależało, by moje piosenki były podobne do utworów innych artystów, którzy się wtedy świetnie sprzedawali - chociażby Rihanny. Zaproponowali mi więc, bym śpiewała trochę inaczej, bardziej miejsko ("urban music" to często używany w Stanach Zjednoczonych eufemizm na czarną muzykę - przyp. T.P.). Nie zrozum mnie źle, to wspaniali artyści, ale mój styl jest inny. Zbaczałam czasami w stronę "urban music", ale tylko epizodycznie. Tym razem przekonano mnie, bym zrobiła cały album w tej estetyce. Wydaje mi się, że moi fani nie byli na to gotowi. To po prostu nie byłam prawdziwa ja.
Co ciekawe, zmieniłam studia ze względu na lojalność. Odeszłam od Sony, by pozostać wierną swojemu menagerowi - Davidowi. Nie była to najmądrzejsza decyzja z punktu widzenia biznesowego, bo z Sony współpracowało mi się wspaniale, ale lojalność jest dla mnie bardzo ważna. Już w Mercury oboje z Davidem zdaliśmy sobie sprawę, że to nie działa. Że pomiędzy mną i Mercury nie ma chemii. Na szczęście, po pierwszym albumie udało mi się rozwiązać kontrakt z wytwórnią bez awantur.
I choć rozstanie odbyło się w dobrej atmosferze, potrzebowałam nieco czasu, by się ogarnąć. Zdałam sobie sprawę, że muszę poznać nieco lepiej ten przemysł. Znalazłam też nowego menagera. I nawiązałam współpracę z BMG.
Dlatego tak dużo czasu zajęło mi nagranie Resurrection. Nie żałuję jednak poświęconego czasu. Uwielbiam ten album. To jest właśnie dźwięk, o który mi chodziło. To, co słyszycie w piosenkach z Resurrection, to nie jest brzmienie, które "miałam w Sony", ani to, które "miałam w Mercury". To jest brzmienie, które miałam w sobie. Moje brzmienie. Na moment zboczyłam ze swojej drogi, pogubiłam się, ale na szczęście udało mi się odnaleźć i znów jestem na właściwym szlaku.
Brzmisz, jakbyś znajdowała się w naprawdę dobrym punkcie.
Tak! Czuję się niesamowicie. Jest we mnie mnóstwo kreatywnej energii. Cały czas daję koncerty. Bardzo mi tego brakowało i cieszę się, że to odzyskałam.
Urodziłaś się w Chicago. Nie wiem, czy wiesz, ale Chicago to największe polskie miasto, poza granicami Polski...
Nie gadaj! Nie miałam pojęcia! To super! Bardzo cieszę się, że wracam do Polski. Uwielbiam warszawską starówkę. Mam tam nawet ulubioną restaurację. Mam nadzieję, że uda mi się do niej zajrzeć. A, jako, że jestem z Chicago, nie mam nic przeciwko waszemu klimatowi. Nie przeszkadza mi nawet zimno (obecnie Anastacia mieszka w słonecznej Kalifornii - przyp. T.P).
Czego możemy się po tobie spodziewać?
To moja pierwsza trasa koncertowa od bardzo dawna. Przygotowując się do niej zdałam sobie sprawę, że muzyka bardzo się w tym czasie zmieniła. Tak samo koncertowanie - wszystko wygląda inaczej, nawet w takich szczegółach jak liczba tancerzy na scenie, ilość przerw na zmianę strojów, ilość ekranów na stadionie. Niby to szczegóły, ale z takich drobnostek zbudowane jest show. I, szczerze mówiąc, odnoszę wrażenie, że na scenie wszystkiego jest za dużo. Niknie gdzieś artysta.
Dlatego bardzo imponują mi artyści w rodzaju Eda Sheerana. Ten facet wchodzi na scenę tylko ze swoją gitarą i po prostu gra. A ludzie są urzeczeni. Zszokowani tym, że ktoś jeszcze może sobie na to pozwolić.
W mojej ekipie często używamy powiedzonka: "It's all about the music". To muzyka jest najważniejsza. To dzięki niej mogę jeździć po świecie. Odwiedzać kraje, w których, gdyby nie muzyka, nigdy by o mnie nie usłyszano. Dlatego zależy mi na swego rodzaju powrocie do korzeni. Jestem na scenie przez cały koncert, 90 minut bez przerw i przebieranek. Na tyle blisko publiczności, by móc z nią porozmawiać i nawiązać więź. Czasami udaje mi się nawet odpowiadać na pytania wykrzykiwane z tłumu. To autentyczne i sprawia mi dużo radości. Brakowało mi tej bliskości.
Zatem nie pozostaje nam nic więcej, jak czekać.
Dziękuję. Jestem bardzo wdzięczna moim fanom za ich cierpliwość. Obiecuję, że będziemy się świetnie bawić!
Bilety na koncert Anastacii, który odbędzie się 18 kwietnia w klubie Stodoła w Warszawie, cały czas są w sprzedaży. Można je nabywać za pośrednictwem stron www.prestigemjm.com, eBilet.pl, Eventim.pl, Ticketpro.pl, a także w salonach EMPIK na terenie całego kraju.