To dzięki małemu oszustwu Tyszkiewicz dołączyła do "Tańca z gwiazdami"
Beata Tyszkiewicz odsunęła się w cień i nie udziela się publicznie od dłuższego czasu. Za to w internecie krążą niepublikowane wcześniej historie z jej życia. Tym razem dowiadujemy się, jak to się stało, że dołączyła do jury "Tańca z gwiazdami".
08.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 03:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Beata Tyszkiewicz to pierwsza dama polskiego kina i nic tego nie zmieni. Jest wybitną aktorką, a dzięki TVN-owi dała się też poznać jako świetna osobowość telewizyjna. Z programem "Taniec z gwiazdami" była związana do 2017 r. Gdy zakończyła się przygoda Tyszkiewicz z tanecznym show, aktorka rezygnowała z pojawiania się na publicznych wydarzeniach. Ba, w ostatnim czasie praktycznie nie pojawia się w mediach i nie do końca wiadomo, co się z nią dzieje. Anna Augustyn-Protas zdecydowała się napisać biografię Tyszkiewicz, ale ta nie chciała przy niej w żadnym stopniu współpracować.
Autorka książkę musiała więc opierać na dostępnych już wspomnieniach aktorki i zwierzeniach ludzi, którzy ją dobrze znali. Wśród rozmówców autorki "Portretu damy" jest m.in. Wojciech Iwański, który był reżyserem i producentem pierwszych edycji "Tańca z gwiazdami". Zdradził ciekawą rzecz.
"Taniec z gwiazdami" trafił do Polski na brytyjskiej licencji. Na Wyspach, gdzie konkursy taneczne cieszyły się potężną popularnością, program traktowano bardzo poważnie. Jury składało się z międzynarodowych sędziów tańca towarzyskiego, którzy dyskutowali o technicznych aspektach poszczególnych występów. W Polsce by się to nie przyjęło.
Twórcy pierwszej edycji "Tańca..." kombinowali zatem, kogo zatrudnić, by program oglądało się z przyjemnością.
"Krotko mówiąc: była bryndza, jedna Pavlović nam się trafiła z biglem, no i Galiński, znany nam wcześniej choreograf. Wciąż jednak brakowało pozostałej dwójki" - przyznaje Wojciech Iwański w "Portrecie damy", wspominając, że profesjonalnych sędziów z charyzmą nie mogli w ogóle znaleźć.
"Z rozpędu, jako że Zbyszkowi Wodeckiemu kończyły się jakieś programy w TVN-ie i był wolny, wzięliśmy Zbyszka. Ale kto czwarty? W kontrze do ruchliwej, przebojowej, wyrazistej Iwony Pavlović szukaliśmy kogoś łagodzącego, takiej postaci, jaką w 'Idolu' był mój przyjaciel Jacek Cygan: kulturalnej, ujmującej się za uczestnikami. Beata była idealna" - przyznaje po latach producent.
Jak się jednak okazuje, brytyjscy licencjodawcy kręcili nosem.
"Pytali nas podejrzliwie, czy aby na pewno ta pani ma jakiś związek z tańcem. Skłamaliśmy, że owszem, Beata jest bardzo znaną w Polsce primabaleriną" - zdradza Iwański.
Producent w rozmowie z autorką książki przyznaje, że rozmowy jurorów nie były reżyserowane. Docinki, jakie serwowały sobie Tyszkiewicz i Pavlović także pojawiały się naturalnie, bez scenariusza.
Iwański wspomina, że Tyszkiewicz zawsze wiedziała co powiedzieć.
"I nikomu krzywdy nie zrobiła. Zawsze szukała dobrych stron. Jakie to piękne. Choć mnie potrafiła zrugać, i to podczas programu. Pamiętam to dokładnie: kończy się walc, ona jako pierwsza zabiera głos i mowi: 'Jestem zadowolona z tego walca, ale czegoś mi tu za dużo. Chyba tego koloru. Proszę państwa, w fioletowych sukienkach nie tańczy się walca. Tańczy się w białych, niebieskich. Nie w fioletowych'. Poczułem się skarcony publicznie, no ale nie miałem o to żalu, zrobiła to z takim wdziękiem" - opowiada.
Tęsknicie za Tyszkiewicz w roli jurorki "Tańca..."?