Thorgal w roli drugoplanowej
Thorgal przestał być głównym bohaterem słynnej serii już trzy lata temu, gdy w 30 albumie zmienił się scenarzysta i Jeana Van Hamme'a zastąpił Yves Sente. By zaznaczyć tę zmianę i postawić widoczną granicę pomiędzy oboma scenarzystami podjęto decyzję, że miejsce dzielnego wikinga zajmie Jolan. Wybór ten miał odmłodzić serię i zainteresować nią nowe pokolenie czytelników- tak przynajmniej mogło się zdawać po lekturze 30 tomu, skonstruowanego niczym sesja RPG, w której główny bohater kompletował swoją drużynę. Sugerowało to też inne rozłożenie akcentów - nowe tomy "Thorgala" to już czyste fantasy, niemające wiele wspólnego z w miarę realistyczną opowieścią awanturniczą.
14.12.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:36
"Bitwa o Asgard" kontynuuje te tendencje. Głównymi bohaterami są tu nie ludzie, lecz bogowie i postacie mitologiczne. Loki, Thor, Odyn, olbrzymy - Jolan wypada wśród nich smutnie i bezbarwnie, zwłaszcza, że Sentemu nie udało się jeszcze stworzyć z niego pełnowymiarowego bohatera. To raczej pacynka sterowana przez siły wyższe, a w zapewnienia o jego wyjątkowości musimy wierzyć na słowo. Zresztą wydaje się, że sam Sente doskonale zdaje sobie z tego sprawę, i swoją opowieść konstruuje na kształt mitu. Jest więc "Bitwa o Asgard" opowieścią o dojrzewaniu, Jolan bierze na swoje barki wielką odpowiedzialność, rozstaje się z przyjaciółmi, zostaje przywódcą armii, musi zmierzyć się z najsprytniejszym z bogów, a w międzyczasie przeżywa inicjację seksualną z piękną i rozochoconą boginią mającą słabość do blond chłopców.
Niestety, jak to z mitami bywa, ich lektura nie wzbudza w czytelniku większych emocji. To przecież odwieczna opowieść, w której nic nie jest w stanie nas zaskoczyć - Jolan przejdzie inicjację, wygra bitwę i otrzyma nagrodę. Inaczej być nie może. Dlatego "Bitwa o Asgard" pozostawia czytelnika z uczuciem niedosytu, to już nie jest historia o bohaterach, których losem byśmy się przejmowali. Sente jest scenarzysta o klasę gorszym niż Van Hamme, więc jego pomysły są przewidywalne, bohaterowie jednowymiarowi, a zwrotów akcji w zasadzie nie stosuje. Niektóre decyzje budzą zdziwienia - po cóż Jolan zbierał swą drużynę, jeżeli teraz tak łatwo się z nią żegna? Trudno mi też zrozumieć tytuł tego tomu - o żaden Asgard tu nie idzie, bitwa toczy się z zupełnie innego powodu.
Co ciekawe, Sente o wiele lepiej radzi sobie pisząc o Kriss de Valnor - chyba najciekawszej postaci głównej serii, pięknej i cynicznej rozbójniczce zakochanej tragicznie w Thorgalu. Pierwszy tom jej przygód jest niespodziewanie wciągający i swoim klimatem przypomina początki współpracy Van Hamme'a i Rosińskiego. To o tyle zaskakujące, że to przy "Thorgalu" wciąż pracuje Rosiński, a przygody Kriss już nawet rysuje inny artysta, mało znany Giulio De Vita. Ale chyba nie ma się czemu dziwić - De Vita bardzo stara się naśladować dawny styl Rosińskiego, podczas gdy w głównej serii polski rysownik coraz bardziej od niego odchodzi i odważnie eksperymentuje z malarskimi kadrami.
Opowieść o młodości Kriss jest też powrotem do realizmu. Główna bohaterka, będąca mniej więcej w tym samym wieku co Jolan, nie ma czasu by biegać wśród bogów i pojedynkować się z Lokim. Ona musi walczyć o przeżycie - z odpychającym wujem opiekującym się nią i jej matką po zaginięciu ojca; z chłopcami z wioski, którzy coraz agresywniej ją napastują; a w końcu nawet z własną matką - bezwolną ofiarą przemocy, niepotrafiącą obronić własnego dziecka. Owszem, początek tomu czerpie z nieco ogranych motywów i gra na niskich uczuciach czytelnika (czyż można łatwiej uzasadnić cynizm Kriss, niż dopisując jej traumatyczne dzieciństwo?), ale Sente nie nadużywa jego zaufania. A dalej jest już tylko lepiej - opowieść o sadystycznej dziewczynce i jej żywych lalkach przywodzi na myśl najciekawsze tomy "Thorgala", w których Van Hamme i Rosiński z wprawą łączyli fantastykę z tłem historycznym.
Thorgal. Kriss de Valnor 1. Nie zapominam o niczym!