"The Story Of My Life. Historia naszego życia": trudne chwile na planie programu. Katarzyna Montgomery szczerze o kulisach
To jedyny program, w którym gwiazdy otwierają się przed widzem, zdradzając intymne szczegóły swojego życia. Jak przyznaje prowadząca, Katarzyna Montgomery - nawet Janek Kliment zalewa się łzami. Warto włączyć Polsat, żeby zobaczyć, co w życiu liczy się najbardziej.
Znacie to uczucie, kiedy po udanej randce, z głową w chmurach wsiadacie do złego autobusu w drodze do domu? Albo to, kiedy po zakończonym związku rozpadacie się na atomy, których nie ogarnąłby nawet Einstein? A może jesteście już w grupie szczęśliwców, którzy na Instagramie mogą poszczycić się hashtagiem #couplegoals, który zwiastuje wspólną przyszłość? Jeżeli szukacie dowodu na miłość, albo jesteście już w związku, ale potrzebujecie inspiracji, to program "The Story of My Life. Historia Naszego Życia", to coś dla was. Zobaczycie tu historie par, które poświęciły życie tej drugiej, jedynej osobie. Prowadząca Katarzyna Montgomery w rozmowie z Wirtualną Polską zdradza kulisy programu i mówi o tym, czym dla niej jest miłość.
Oskar Netkowski, Wirtualna Polska: Czego jeszcze nie wiemy o tym programie?
Katarzyna Montgomery: Że można wzruszać się jeszcze bardziej. Sama tego nie wiedziałam, dopóki nie spotkałam Janka i Lenki Klimentów. Kompletnie mnie rozczulili. Są fantastyczną parą po przejściach. Na swojej drodze napotkali niejeden zakręt. Rozstawali się, później znowu schodzili… Mówią o tym szczerze i otwarcie, nie wstydzą się tego! Kiedy się na nich patrzy, dają poczucie i nadzieję na to, że w prawdziwym związku można wyjść z każdej opresji. Nie można się poddawać, jeśli czujemy, że to ta osoba. I to ich starzenie się, ta podróż w przyszłość jest właśnie opowieścią o tym. Po programie przyznali, że udział w produkcji uzmysłowił im, o jak wielu tematach przestali rozmawiać. Program "The story of my life. Historia naszego życia", jak przyznają odświeżył ich związek i ja się z tego bardzo cieszę.
Pani zabiera uczestników w podróż w przyszłość. Nie boicie się zapeszać?
To ma zupełne odwrotne działanie. Uświadomienie sobie, że ta pozornie odległa przyszłość, tak szybko może nas zastać. Nie wiemy tak naprawdę, kiedy staniemy u progu naszego życia. To nie wpływa negatywnie na naszą podświadomość. My w tym programie odczarowujemy tę przyszłość. Zastanawiamy się, jak chcemy przeżyć najbliższe lata naszego życia. Uczestnicy wychodzą ze studia utwierdzeni w przekonaniu, że nie chcą stracić tego czasu. Chcą żyć intensywniej. Dorota i Radek Liszewscy powiedzieli mi, że odkąd pamiętają, byli ze sobą zżyci, ale teraz są jeszcze bardziej zachłanni na każdą chwilę, którą mogą razem spędzić. Uczestnicy przekonują się o tym, co naprawdę jest ważne – wiem, że to wszystko brzmi jak banały… Jest charakteryzacja, jest wykreowany wizerunek na potrzeby programu, ale to przestaje mieć znaczenie… Ważne staje się ich życie, a nie didaskalia, te wszystkie rozpraszacze, ozdobniki, o które tak na co dzień ślepo zabiegamy. Pary pojawiają się w programie po to, żeby pokazać nam, że ta bliskość jest najważniejsza.
Czuje się Pani jak terapeutka par?
Ja przeżywam te wszystkie emocje razem z nimi. W ich odbiciu można się przejrzeć i poszukać części siebie. Może nawet odnaleźć siebie? To faktycznie jest intymne spotkanie z naszymi gośćmi. Tylko ja ich nie naciskam, nie przepytuje. Nie jestem zimną, bezkompromisową prowadzącą, która ma przed sobą scenariusz i pytania, którymi będę mogła przyszpilić – ja jestem obecna z nimi duchem i razem z nimi przeżywam, dlatego płaczę. Rozmawiamy o tym, co ważne, czyli o tym, co czują. W tym programie musiały być spełnione następujące warunki: kochająca się para z planem na wspólną starość.
Jak wyglądają kulisy programu?
Nie zaglądałam za bardzo za kulisy – kiedy trwa charakteryzacja zazwyczaj śpię (śmiech). To za każdym razem kilkugodzinny proces. Nie chciałam być obecna przy metamorfozach, bo chciałam tak jak widzowie zobaczyć efekt końcowy i dać się zaskoczyć.
Jak wygląda zatem charakteryzacja uczestników?
Kilka miesięcy przed nagraniami wykonane były odlewy twarzy. Specjalna masa zastygała na pół godziny na twarzach naszych zakochanych. Później gotowe maski wysyłaliśmy do Londynu, do ekipy z Millennium FX. Oni zresztą pracują przy hollywoodzkich produkcjach. Z tego co wiem, mieli gotowe konstrukcje twarzy, ale tym razem wszystko przygotowywali specjalnie pod kątem naszych gwiazd, do każdego podchodzili indywidualnie. Włosy, wąsy i brwi tkane były ręcznie na zamówienie przez najlepszych producentów w Wielkiej Brytanii. Kiedy mieli już gotowe odlewy, ich zadaniem było wykonanie silikonowych kawałków skóry, nakładanych potem warstwami. To pozwalało zachować naturalną mimikę twarzy. Uczestnicy mogli w nich mówić i śmiać się. Nie czuli jedynie łez, który spływały po ich nowych twarzach. Zobaczymy to szczególnie na przykładzie Janka Klimenta, który będzie zalewał się łzami. Maski nie były wykonywane tylko na podstawie obecnego wyglądu uczestników. Pod uwagę wzięliśmy zdjęcia ich przodków, dodatkowo musieli wziąć udział w ankiecie, w której odpowiadali na pytania czy lubią się opalać, jaki prowadzą tryb życia, jakie choroby przeszli itd. Pierwsza metamorfoza trwa 3h, a kolejna 4. Zadbaliśmy również o to, żeby uczestnicy nie mogli zobaczyć nigdzie swojego odbicia, to pozwoliło na zachowanie naturalnych reakcji.
Skąd pomysł na program i dlaczego akurat pani w roli prowadzącej?
To holenderski format, który od razu spodobał się Telewizji Polsat. Ten program to esencja talk-show: talk to rozmowa o miłości, a metamorfozy, to nasze show. To także swego rodzaju eksperyment i to mnie w tym pociągało najbardziej. Nie tylko mamy szanse dowiedzieć się czegoś o celebrytach, ale przede wszystkim o sobie. A dlaczego akurat ja w roli prowadzącej? Pewnie dlatego, że umiem przeprowadzać intymne rozmowy bez plotkowania, moją rolą jest też wspieranie bohaterów w tych trudnych chwilach, przeprowadzenie ich przez ten proces. Dopóki nie zobaczyłam holenderskiego programu, nie czułam tego formatu, nie kręcił mnie i nie widziałam siebie w roli prowadzącej. Po rozmowach z reżyserką Agatą Lipnicką-Modrzejewską z Rochstar, kiedy wyjaśniła mi moją rolę i pokazała ideę programu od razu byłam kupiona i najchętniej z miejsca weszłabym do studia. No, ale to był casting, który na szczęście wygrałam. Poza tym ja uwielbiam opowieści o tym, że jakaś para się zeszła na nowo, że są szczęśliwi po przejściach. Albo, że w wieku 60 paru lat zakochali się w sobie na zabój i mają fantastyczny związek. Albo są ze sobą od zawsze, tak jak Liszewscy, którzy żyją ze sobą od 17 roku życia. Kocham takie historie! Jestem osobą, która stara się zbierać jak najwięcej pozytywnych wątków z życia innych. Kiedy ktoś mówi o czymś złym i nie mogę pomóc – natychmiast się wyłączam, bo to nie wnosi nic dobrego. A kiedy mogę pomóc, to wnikliwie słucham i działam, czasami aż za bardzo. Więc chyba jestem odpowiednią osobą, we właściwym miejscu. Po prostu kolekcjonuję dobre historie – a taka jest też moja rola i misja w programie.
Poznała Pani wszystkie pary. Ich historie. Czym jest miłość?
Przede wszystkim ten program jest dowodem na to, że miłość istnieje. Tylko nie taka romantyczna, bajkowa – bo to złudzenie. Kiedy obserwuję te wszystkie pary, czuję się obezwładniona. Mam wrażenie, że one nie tylko zabierają nas w przyszłość, ale również w podróż w głąb siebie. Do tego, co mamy w sobie najczystszego. Rozumiem, że ludzie mogą podchodzić z dystansem do tego rodzaju „eksperymentu”. Każdy z nas przez lata tworzy wokół siebie skorupę i oszukuje sam siebie. To mechanizm obronny. Ale w każdym z nas drzemie czystość uczucia, za którym tęsknimy – głęboko w to wierzę i wiem, że tak jest. To, co porusza mnie samą w tym programie, to także moment, w którym dochodzimy do wniosku, że nie ma co tęsknić za czymś wymyślonym, wypięknionym. Należy spojrzeć na tego, kogo mamy obok siebie. A później nauczyć się patrzeć na siebie nawzajem. Takim przykładem będą Klimentowie, który przyznają, że nie było łatwo. Po rozstaniach pokazują, że druga osoba może być na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko chcieć inaczej spojrzeć na nasz związek. To jest miłość, na resztę szkoda czasu.
Przyjaźń a związek. Odwieczny dylemat.
Taka historia wiążę się z Mozilami. On kobieciarz, ona się z nim przyjaźniła, aż w końcu się w sobie zakochali. Podziwiam ich, bo ich historia nadaje się do komedii romantycznej. Ona zaakceptowała go takiego jakim był. Z całą przeszłością. Przyjaźń to podstawa związku, a jeżeli jest tylko namiętność i zafascynowanie, które nawet jeśli są bardzo intensywne i trwają latami, to ciężko się na nich buduje wspólne życie. A ludzie mogą latami się przyciągać i odpychać, tylko żeby stworzyć trwalszy związek potrzebne jest porozumienie i przyjaźń właśnie. Niektóre miłości przekształcają się w miłość i stają się związkami na całe życie. W takich historiach element zaufania i porozumienia są obecne od początku. Dla tych wszystkich twardzieli, którzy nie wierzą w miłość mam jeden komunikat: Ona naprawdę istnieje, tylko nie jest tak wydumana, jak się ją pokazuje.
Dlaczego w programie są tylko sławne osobistości? Jest szansa, że zobaczymy zwykłych ludzi?
Każdy kto widział program, mówi, że też chciałby przez to przejść. Nawet ludzie, z którymi pracuję przy programie, chętnie przeszliby coś takiego. Dużo osób dziwi się też, że udało się namówić uczestników „The Story of My Life. Historia Naszego Życia”. Uważam, że jeżeli ktoś jest pewien tej drugiej osoby, że chce z nią spędzić życie, to nie trzeba nikogo długo przekonywać. Interesująca jest możliwość zobaczenia siebie w podeszłym wieku, to chyba sprawia, że mniej boimy się starości. Oswajamy ją. W pewien sposób dzięki programowi ją przeżyliśmy, a teraz chcemy żyć najlepiej jak potrafimy. Może będą kolejne edycje i nowe pomysły. Wiadomo, że w przypadku znanych osób wizerunek jest bardzo ważny. To jak się starzeją, zmieniają, wywołuje emocje.
Bałaby się Pani wziąć udział w tym programie? Czego byśmy się o Pani dowiedzieli?
Właśnie tego nie wiem, a bardzo chciałabym sama się czegoś o sobie dowiedzieć, skorzystać z możliwości, jaką daje ten program. Czuję, że otworzyłyby się we mnie jakieś furtki, o których nie mam pojęcia. To jest chyba najbardziej ekscytujące – możliwość dowiedzenia się czegoś o sobie. Mogłabym zrobić krok w przyszłość i zmierzyć się ze swoimi pragnieniami tu i teraz. Tak samo zazdroszczę aktorom, którzy mogą wcielić się w różne charaktery. Podejrzewam, że mogłabym zweryfikować całe moje wyobrażenie na temat tego kim będę, co będę robić.
Największe zaskoczenie w programie?
Miałam wrażenie, że mężczyźni bardziej przejmowali się wizerunkiem, niż ich partnerki. My kobiety, żyjemy pod ciągłą presją tego, jak powinnyśmy wyglądać. Musimy dbać o siebie i kontrolować swój wizerunek. Walczymy ze zmarszczkami, ale w rozsądnych ramach, bo jednocześnie staramy się starzeć z godnością. Zawsze wydawało mi się, że mężczyźni nie żyją w tej sferze. Oni w tym programie przeżywają szok, że też się starzeją, i że to widać. Mężczyźni jakby na codzień byli mniej świadomi przemijania, więc naprawdę wrażenie robi fakt, że kobiety reagują lepiej niż mężczyźni.
Czy jest szansa, że w programie zobaczymy pary homoseksualne?
Absolutnie jestem otwarta w tym temacie! Pytanie tylko, czy mamy tyle otwartych par. Miłość to miłość. To uczucie, które jest dla każdego. Żadnych ograniczeń.
"The Story Of My Life. Historia Naszego Życia" oglądać możecie w każdy piątek o 22.05 na Polsacie. Odważylibyście się wziąć udział w programie?