Tak się robić nie powinno...
Przez lata porównywanie książki i komiksu służyć miało potwierdzeniu wyższości tej pierwszej. W przypadku "Dzienników rosyjskich" Igorta (komiksu) i "Czeczenia. Rok III" Jonathana Littella (książka) potrzeba porównywania pojawiła się automatycznie, naturalnie i jak najbardziej na miejscu.
02.10.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:25
Po pierwsze: temat. Obie pozycje mówią o Czeczenii, obie opisują zbrodnie, obie dotykają współczesności i są(lub chciałyby być) szufladkowane jako literatura faktu. Tak Littell jak i Igort operują prawdziwymi historiami, wypowiedziami rzeczywistych uczestników opisywanych przez nich wydarzeń.
Po drugie, obaj autorzy opierają swoje utwory na podstawie osobistych relacji - obaj odwiedzili Federację Rosyjska mniej więcej w tym samym czasie.
Po trzecie, konflikt komiks vs książka rozbraja autor komiksiarz- Igort pozycjonuje swój album właśnie jako książkę, mocno podkreślając jej literackość.
Po czwarte obu autorów lubię, cenie, podziwiam.
Temat
"Dzienniki rosyjskie" Igorta noszą podtytuł "Zapomniana wojna na Kaukazie". Nie czepiając się zbytnio i nie dywagując ile tych wojen było, czy i kiedy się skończyły, a może trwa/trwają nadal, tytuł sugeruje nam jednoznacznie, że rozchodzić się będzie o wojnę w Czeczenii.
Niestety już od pierwszych stron widać, że to tytuł jakiejś zupełnie innej być może zaplanowanej przez Igorta pracy. Autor zaczyna opowiadać o czymś innym, wpierw o swojej wycieczce do Rosji, płynnie przechodząc do historii Anny Politkowskiej, ilustrując kilka historii zawartych w jej reportażach, po to tylko żeby całość zakończyć pozbawionymi sensu, pozlepianymi na siłę obrazkami z Syberii.
Efekt tego taki, że nie wiem o czym Igort opowiada.
Mówi o Politkowskiej i jej zabójstwie w kontekście zbrodni dokonywanych w Czeczenii na przestrzeni wielu lat. Wydaje się to dobrym punktem wyjścia dla opowieści o losie wybitnej dziennikarki. Problem w tym, że opisywane zbrodnie są jedynie wstawkami upchniętymi w treść i ich jedynym celem jest mocne uderzenie w emocje czytelnika.
Uderzeniem być może celnym gdyby krył się za tym jakiś cel. Niestety autor wyzuwa z kontekstu zbrodnie dokonywane w Czeczenii. Nie tylko kontekstu politycznego czy historycznego. Igort popełnia jeszcze większy błąd - usuwa kontekst czasu. Czytelnik nie wie czy opisane przez niego zdarzenia miały miejsce wczoraj, dzisiaj, przed rokiem czy przed dziesięciu laty. Oczywiście czas popełnienia danej zbrodni jej nie zamazuje, ani nie usprawiedliwia, ale ma znaczenie.
Zbrodnie popełniane przez Rosjan to jakieś incydenty, pozbawione politycznego kontekstu. W komiksie ani razu nie pada nazwisko prezydenta Federacji Rosyjskiej. Czeczeńskie okrucieństwo, zabójstwo Politkowskiej zdają się nie mieć politycznego zaplecza.
Brak politycznego i czasowego kontekstu opisywanych wydarzeń odziera ten komiksowy reportaż z wiarygodności. Nie dowiemy się tutaj niczego na temat wojny, Czeczenii, terroryzmu, czeczeńskiego islamu, a co gorsza nawet tego kraju nie zobaczymy.
A co u Littella?
"Czeczenia. Rok III" to zapis wizyty autora w tym kraju, zaraz po zakończeniu trwającej 10 lat operacji antyterrorystycznej. Od trzech lat krajem rządzi z namaszczenia Kremla Ramzan Kadyrow. Autor tej książki pisze o dzisiejszej Czeczenii , nieustannie przypominając jej najnowszą historie, przywołując postacie i wydarzenia, dla Czeczeńców konstytutywne, a dla nas (czytelników z bezpiecznej i wygodnej Unii Europejskiej) bardzo odległe.
Bo trudno ten kraj i jego sytuację zrozumieć. Czeczenia wchodzi w skład Federacji Rosyjskiej, ale ma własnego prezydenta, własne prawo (poza federalnym - rosyjskim), panuje w tym kraju wolność wyznania (wolność dla Islamu w jego łagodnej wersji), dawni bojownicy wracają do kraju bez strachu o życie, Czeczenia to jeden wielki plac budowy, a jej prezydent to "największy Budowniczy Świata" - jak o nim mówią jego współpracownicy i podwładni.
Zapanował "pax russa" zaprowadzony siłami bezpieczeństwa i dobrobyt zasilany pieniędzmi rosyjskimi. Littell jest chłodny i rzeczowy. Potrafi bez emocji opowiedzieć o znikających ludziach, korupcji która odbiera nadzieje na normalne życie, strachu, a jednocześnie zauważa jak ślady wojny znikają, jak zwykli ludzie zaczynają czuć się u siebie.
Te kilka jego reportaży zamyka klamra pytania: kto tę cholerną wojnę wygrał?
Osobista relacja
"Dzienniki" Igorta to efekt jego podróży na wschód. Choć żadna to podróż, a zwykła wycieczka. Zresztą widzimy tylko jej fragment na początku albumu. Autor odwiedza Moskwę, dom w którym mieszkała Politkowska, jedzie winda w której zginęła. Niestety to żaden reportaż, ani literatura faktu. Włoski twórca nie wykracza poza formułę komiksowego pamiętniczka. Niby opowiada o Rosji. Niby mówi o zamordowanej dziennikarce. Ale to tylko fasada. Znaczenie ma tylko on, tylko to, co widzi, co przeżywa. Niestety nie ma w tym szerszej refleksji. Igortowi wydaje się, że opisując swoje wrażenia i emocje z wycieczki na wschód staje się z miejsca dziennikarzem, reporterem, pisarzem.
Ale oddając mu sprawiedliwość, jego "pamiętniczek" w tym pierwszym fragmencie jest przynajmniej uczciwy, bo autor był, widział, zobaczył, przeżył. Nawet jeśli zaświecił światłem odbitym.
Niestety im dalej tym gorzej. Historie czeczeńskie to zlepek reportaży (m. in. Politkowskiej), a nawet fragment wspomnień weterana rosyjskiego zebranych z forum internetowego.
Bo niestety Igort w Czeczenii nie był... Z książki wynika, że z nikim o niej nie rozmawiał, informacje na temat zebrał pospiesznie i powtórzył z błędami. Przykre jest nie to, że udaje i sugeruje, iż jest to relacja z miejsca wydarzeń, ot kolejny literacki kłamczuszek. Przykre jest to, że to udawanie wychodzi poza książkę i robi sam z siebie konspiratora, wręcz kombatanta narażającego swoje życie.
Wwywiadzie dla Komiksomanii.pl, Igort nie wprost sugeruje, że w Czeczeni nie był, bo nie mógł, a o osobach z którymi rozmawiał nie może nic powiedzieć w trosce o ich bezpieczeństwo... Opowiada jakieś farmazony o lekarzach bez granic którzy pomagali mu wjechać do Czeczenii. Tak jakby był to rok 1999 a nie 2009. Igort plecie, żeby pleść nie zawracając sobie głowy faktami.
Tutaj na scenę wkracza Jonathan Littell, który odwiedza Rosję w tym samym roku co jego włoski kolega po fachu. Odwiedza Rosje i najzupełniej bez problemów, bez specjalnych zgód, wiz, kontroli wyjeżdża do Groznego. I pisze. O tym co widzi, o tym z kim i o czym rozmawia. Opisuje ten kraj i to miasto słowami, choć to Igortowi powinno być łatwiej je narysować.
Ale trudno opisywać coś czego się nie widziało.
Ten wyimaginowany "szlak bojowy" Igorta wygląda mizernie w zestawieniu z autorem "Łaskawych". Dla Littella to kolejna wyprawa do Czeczenii. Był tam z misją humanitarną w 1996 i 1999 roku.
Littell w swoich reportażach również jest pamiętnikarzem, ale innego rodzaju. Jego dzienniczek to nie zapis emocji (choć gdzieś te uczucia przebijają, chociażby gdy patrzy na odbudowany Grozny, który pamięta jako ruinę, zgliszcza i gruzy). Autor "Roku III" ma oko do szczegółu, detalu drobnostki. Dzięki temu zobaczymy jego rozmówce, to jak się ubiera, co je, czym jeździ, co pali, jak się uśmiecha. Po to by tę rozmowę przeżyć, a nie tylko o niej przeczytać.
Książki i komiksy
Te dwie książki (bo tak o swoim komiksie mówi Igort) to dwa bieguny. Pretensjonalne bajdurzenie z wczasów w Moskwie i prawdziwa literatura faktu. I nie, nie powinienem tych dwóch rzeczy, tych dwóch porządków ze sobą mieszać. Igort przegrywa, nie wytrzymuje porównania. Nie jest ani dziennikarzem, ani pisarzem, a człowiekiem który rysuje ładne obrazki o niczym. Jego praca to daremny, momentami ładny, a dla czytelnika z pewnością kosztowny trud.