Tak działa cenzura w Rosji. Słynny plakat całkowicie zamazany
Rosyjska dziennikarka pokazała wczoraj plakat antywojenny na kanale Rossija 1. Niezależne rosyjskie media musiały go ocenzurować, bo nie można tam używać słowa "wojna" pod karą 15 lat więzienia. W związku z faktem, że Rosja prowadzi otwartą wojnę dezinformacyjną, pojawiają się głosy, że całość mogła być... zaplanowaną akcją Kremla.
15.03.2022 | aktual.: 15.03.2022 12:39
Marina Owsiannikowa, dziennikarka i redaktorka państwowego kanału Rossija 1, pojawiła się nagle, w czasie wieczornych wiadomości, w czasie największej oglądalności, za plecami prowadzącej program prezenterki.
Owsiannikowa przez kilka sekund pokazywała do kamery plakat, po rosyjsku i angielsku, z napisem "No war" ("nie dla wojny") oraz po rosyjsku: "Przerwijcie wojnę; nie wierzcie propagandzie; tu was okłamują" i na dole znów po angielsku: "Rosjanie przeciw wojnie".
Niezależna od Kremla "Nowa Gazeta" pokazała ten protest najpierw na Twitterze, a później na swojej stronie. Ale ze względu na obowiązującą w Rosji cenzurę, gdzie za samo użycie słowa "wojna" grozi 15 lat więzienia, redakcja musiała zamazać wszystkie odniesienia do tego słowa. W efekcie na plakacie pokazanym Rosjanom widać albo białą plamę, albo jedynie słowa "nie wierzcie propagandzie". Cała reszta zniknęła.
"Nowa Gazeta" od początku wojny pisała o niej jako "o czymś, czego nie można nazwać po imieniu", albo o czymś, "czego nazwa jest prawnie zakazana". Powstawały więc zdania-potworki w stylu: "w całym kraju odbywają się protesty przeciw czemuś, czego nazwy nie możemy podać", albo "Rosja ma duże problemy w związku z rozpętaniem w Ukrainie czegoś, czego nie możemy tu nazwać pod groźbą kary".
Po wprowadzeniu nowego prawa o 15 latach więzienia za rzekomą dezinformację, "Nowa Gazeta" zdecydowała się w ogóle zawiesić działalność newsroomu. Publikuje nadal felietony, komentarze i reportaże z Rosji.
"Zamieniałam Rosjan w zombi"
We wtorek (15 marca) rano los i miejsce przetrzymywania Owsiannikowej nie były znane. Jej prawnik, Daniel Berman, nie był w stanie się z nią skontaktować. Około południa różne media, w tym polskie portale, zaczęły cytować jej domniemane słowa, które pojawiły się na Twitterze. Szybko się jednak okazało, że konto dziennikarki było fałszywe, a po kilku godzinach zniknęło.
Wcześniej, na swoim właściwym kanale w mediach społecznościowych, Owsiannikowa nagrała przesłanie, w którym przyznała, że jest jej wstyd, że od lat pracowała dla państwowego, prokremlowskiego kanału.
"To, co dzieje się teraz na Ukrainie, jest przestępstwem, a Rosja jest agresorem i odpowiedzialność za tę agresję spoczywa na sumieniu tylko jednej osoby - Władimira Putina. Mój ojciec jest Ukraińcem, mama Rosjanką i nigdy nie byli wrogami. Niestety, w ostatnich latach pracowałam w Pierwym Kanale, zajmując się propagandą Kremla, i teraz bardzo się tego wstydzę. Wstydzę się, że pozwolono mi kłamać z ekranów telewizorów, wstydzę się, że pozwolono mi zamienić rosyjski naród w zombi".
Owsiannikowa oskarża siebie i Rosjan: "Milczeliśmy w 2014 roku, kiedy to wszystko dopiero się zaczynało, nie chodziliśmy na wiece, kiedy Kreml otruł Nawalnego. Po prostu w milczeniu obserwowaliśmy ten antyludzki reżim, a teraz cały świat odwrócił się od nas. I jeszcze przez dziesięć pokoleń nie zmyjemy hańby tej bratobójczej wojny. Jesteśmy Rosjanami, myślącymi i mądrymi, tylko w naszej mocy jest powstrzymanie tego szaleństwa. Wychodźcie na wiece, nie bójcie się niczego, nie mogą nas wszystkich zamknąć".
Słowa, które wypowiada w oświadczeniu nagranym przed pojawieniem się na antenie z transparentem, budzą jednak sporo wątpliwości, zwłaszcza wśród samych Ukraińców. Jedną z osób podważających autentyczność intencji Owsiannikowej jest ukraiński poseł Roman Hryszczuk, dla którego podejrzane wydaje się zrzucanie całkowitej odpowiedzialności za wojnę tylko na Putina oraz fakt, że największym napisem na transparencie były słowa w języku angielskim. Wnioskuje więc, że protest, mimo iż w propagandowej stacji rosyjskiej, skierowany był tak naprawdę pod publikę zachodnią.
Zdaniem Hryszczuka, całość miała być próbą wpłynięcia na opinię publiczną na Zachodzie, po to by spowolnić lub całkowicie zatrzymać sankcje nakładane na Federację Rosyjską. Ukraiński poseł apeluje, by nie wierzyć w nic, co pokazują prokremlowskie media. Nawet w tego typu wystąpienia.
Owsiannikowa, jak podaje rosyjska agencja TASS, ostatnio zajmująca się głównie kolportowaniem newsów z Kremla, miała zostać zatrzymana przez służby jeszcze wieczorem 14 marca. Ma mieć postawiony zarzut z kodeksu wykroczeń administracyjnych, dotyczący dyskredytowania rosyjskich sił zbrojnych. Zespół uwięzionego opozycyjnego polityka Aleksieja Nawalnego ogłosił, że zapłaci grzywnę, jeśli będzie taka potrzeba.
Tymczasem w Rosji za udział w demonstracjach antywojennych aresztowano już około 14-15 tysięcy osób.
Eurpejski Związek Dziennikarzy (EFJ), jeszcze przed pojawieniem się wątpliwości na temat intencji Owsiannikowej, zażądał od władz Rosji jej uwolnienia.
Sekretarz generalny EFJ Ricarod Gutierrez powiedział: - EFJ wyraża podziw dla odważnego czynu Mariny Owsiannikowej, która zachowała się jak prawdziwa dziennikarka w obliczu kremlowskiej cenzury i machiny propagandowej reżimu Putina. Etyczne zachowanie Owsiannikowej przypomina dziennikarzom, że są po to, by służyć prawdzie i interesowi publicznemu, a nie interesom rządzących. Potępiamy stawiane jej zarzuty i domagamy się ich natychmiastowego umorzenia.
Wielu zwykłych Ukraińców również nie jest przekonanych, co do intencji Owsiannikowej. Wśród tamtejszych użytkowników Twittera pojawiają się pytania, gdzie Marina była przez ostatnich osiem lat, od czasu aneksji Krymu i wojny w Donbasie. "Przez te wszystkie lata wzmacniała rosyjską propagandę i pomagała Kremlowi zabijać ukraińskich cywilów. A teraz nagle jest "bohaterką" - pisze Ostap Yarysz.