Szokujące fakty nt. Britney Spears. O tym filmie mówi dziś cały świat
Czy to możliwe, że jedna z największych gwiazd ostatnich dwóch dekad nie może sama wybrać się na zakupy, ze swojej wielomilionowej fortuny widzi tylko grosze, a absolutnie każdą decyzję podejmuje za nią sztab ludzi z jej ojcem na czele? Witajcie w świecie Britney Spears. Tkwi w nim od ponad 10 lat. Czy słusznie, stara się wyjaśnić wstrząsający dokument NYT.
Na przełomie 2007 i 2008 media i tabloidy relacjonowały krok po kroku "upadek" księżniczki popu - będąca u szczytu gwiazda w ciągu zaledwie kilku miesięcy zdążyła się rozwieść, stracić prawo do opieki nad dziećmi i przeżyć coś, co można określić publicznym załamaniem nerwowym. Wielkim finałem było ogolenie głowy i w końcu interwencja rodziny, która przymusem umieściła piosenkarkę w szpitalu.
Krótko po tym kuratelę nad Britney objęli wynajęty adwokat oraz jej ojciec, Jamie Spears. Mieli oni, początkowo tylko tymczasowo, sprawować nad nią opiekę i troszczyć się nie tylko o jej dobrostan zdrowotny, ale również finansowy. W praktyce oznaczało to, że Britney nie będzie mogła samodzielnie podjąć żadnej decyzji, która dotyczyłaby życia prywatnego, finansowego i zawodowego, aż do momentu, gdy jej stan na to pozwoli.
Mijały miesiące, minęły lata i końca tej kurateli nie widać. Jak to możliwe, że kobieta przedstawiana w sądzie jako niestabilna i niezdolna do stanowienia o sobie nawet w najdrobniejszych kwestiach jest regularnie nagrywającą płyty i koncertującą po całym świecie artystką?
Uwolnić Britney
Nadzór gwiazdy dla wielu obserwatorów wyglądał jak nieuzasadnione ubezwłasnowolnienie, pomimo faktu, że piosenkarka wcześniej leczyła się psychiatrycznie, a samo wydanie wyroku wiązało się z przeanalizowaniem historii jej leczenia. Wśród osób zaciekle krytykujących jednak decyzję sądu są przede wszystkim fani celebrytki (nieznający jednak postawionej jej w trakcie leczenia diagnozy), jak również... ona sama.
Sprzeciw Spears wobec kurateli ojca, choć nigdy nie wybrzmiał publicznie, jest obecny w dokumentach kalifornijskiego sądu, gdzie Britney walczy o wolność i próbuje oswobodzić się spod jego przymusowej opieki i odzyskać kontrolę nad swoim życiem oraz szacowaną na 60 milionów dolarów fortuną.
Zaowocowało to akcją fanów #FreeBritney, którzy od blisko trzech lat starają się zwrócić uwagę świata i mediów na dramat ich idolki. W końcu się udało - kilka dni temu na amerykańskiej platformie Hulu ukazał się dokument "Framing Britney Spears" (pol. "Wrabianie Britney Spears" - przyp. red.) autorstwa dziennikarek The New York Times. Wszystko wskazuje na to, że wraz z tą premierą opadła ostatnia zasłona milczenia i nikt nie może już patrzeć na ciągnąca się od lat sytuację Britney przez palce.
Twórczynie ponad godzinnego dokumentu w bardzo inteligentny sposób nakreślają nie tyle wydarzenia, które doprowadziły Britney Spears do momentu, gdzie potrzebna była interwencja (jak wiemy w pewnym momencie jej życia, na skutek przez wiele lat wywieranej presji i wygórowanych oczekiwań, pomoc okazała się konieczna), a sam wieloletni proces formujący tak specyficzny jej wizerunek, że nagłówek "Britney jest niezdolna do podejmowania samodzielnych decyzji" absolutnie nikogo nie dziwił.
Osaczona
Od początku swojej kariery Spears była demonizowana przez media i krytyków. Zarzucano jej brak oczywistego przecież talentu, przestrzegano przed zgubnym wpływem sensualnego wizerunku na inne nastolatki czy w końcu tłumaczono sukces zręcznym działaniem wytwórni, sztabu specjalistów i menadżerów. Britney miała być tylko kukiełką, która na akord kręci piruety z odsłoniętym pępkiem, a w studiu nagraniowym większą pracę niż jej struny głosowe wykonuje producent zajmujący się "ulepszaniem" wokalu.
"Framing Britney Spears" zadaje temu kłam, udowadniając pokaźnymi materiałami archiwalnymi i wypowiedziami byłych współpracowników gwiazdy, że choć dla wielkiej machiny "Britney Spears" pracowały dziesiątki, jeśli nie setki ludzi, to za sznurki ostatecznie pociągała Britney. Zabieg ten pozwala uzmysłowić widzom, że start kurateli w 2008 to rzeczywista utrata wolności i decyzyjności, a nie tylko zmiana u sterów, przy których piosenkarka według popularnej narracji i tak nigdy nie była.
Ta produkcja to również smutna anty-laurka dla mediów i całej kultury tabloidowej, która żywi się celebryckimi tragediami. Jej przedstawiciele, jak cytowany w dokumencie Perez Hilton (amerykański bloger piszący o gwiazdach), z uśmiechem na ustach przyznają, że każdy kolejny problem w życiu Britney oznaczał dla nich coraz wyższy czek. Za notkę na blogu, zdjęcie czy filmik.
Rzeka łez
Zadowolony po seansie "Framing Britney Spears" nie będzie również jej eks-partner, Justin Timberlake. Na początku lat 2000. Britney i Justin byli złotą parą Hollywood, ucieleśnieniem amerykańskiego snu. Na rozstaniu z ukochaną Timberlake oparł niemal cały marketing towarzyszący premierze jego debiutanckiej płyty, a w swoim hicie z 2003 "Cry Me A River" wprost oskarżył ją o zdradę.
Nikt już nie pytał o jej wersję wydarzeń, a Britney szybko z licealnego słodziaka, stała się w oczach mediów i publicznością "największą zdzirą w szkole" - jeśli trzymać się zaproponowanej przez dokument metafory. Problem mizoginii to zresztą jeden z ciekawszych punktów filmu, bo do tej pory nikt tak naprawdę nie zadał sobie pytania: czy obok ubezwłasnowolnienia dorosłego mężczyzny, dajmy na to aktora występującego w kasowych produkcjach, również przeszlibyśmy tak obojętnie? Odpowiedź nasuwa się sama.
"Framing Britney Spears" kończy się, mimo wszystko, optymistycznie. Britney za pośrednictwem prawników walczy w sądzie o zmianę kuratora, a swoje finanse chce powierzyć niezależnej instytucji bankowej. Jak to się skończy, tego nie wiadomo, ale jej fani są przekonani, że w końcu zasmakuje upragnionej wolności.
Ostatecznie morał jest filmowo smutny. Tam gdzie walka toczy się o ogromne pieniądze, o nieczyste intencje można podejrzewać nawet swoich najbliższych. Premiera dokumentu sprawia jednak, że teraz na ręce ojca Britney patrzeć będzie cały świat. Wypada mieć nadzieję, że i tym razem zobaczymy prawdziwie amerykański "happy end".