Szkoda czasu i oczu. Nowa "Rebeka" to jak próba reanimowania trupa

Są takie historie, których nie powinno się odkurzać. Jest nią właśnie "Rebeka". Minęły 82 lata od wydania powieści Daphne Du Mourier. Mniej więcej tyle samo od filmowej adaptacji Hitchcocka. Jest 2020 r., a my nie potrzebujemy kolejnej mdłej historyjki o dziewczynie, która dalej nie doczekała się imienia.

"Rebeka"
"Rebeka"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

Za "Rebekę" po tak wielu latach wziął się Ben Wheatley, twórca takich filmów jak "Turyści" i świetnie przyjętego "High Rise" z Tomem Hiddlestonem w roli głównej. Ben, który doczekał się już tytułu najlepszego brytyjskiego reżysera kina niezależnego, może się wydawać dość dziwnym wyborem.

Historie o trudnej miłości pasują do niego jak pięść do nosa. A jednak wszechświat i kilku producentów stwierdziło, że będzie idealny do zrobienia filmu o zagubionej, naiwnej dziewczynie, która musi odnaleźć się w wyjątkowo toksycznej sytuacji.

Historia wygląda tak: młoda dziewczyna (w tej roli Lily James) poznaje na wyjeździe w Monte Carlo bogatego wdowca Maxima De Winter (Armie Hammer). Ona nie ma nic, on ma wszystko. Ta dziewczyna nie ma nawet imienia (w książce De Mourier nigdy nie pada), co podkreśla tylko jej beznadziejnie smutną sytuację. Maxim zakochuje się w dziewczynie i przez zbieg różnych okoliczności postanawia ją poślubić, a następnie zamieszkać z nią w jego bajecznej rezydencji – Manderley.

Posiadłością rządzi pani Danvers (Kristin Scott Thomas), która wierna jest tylko pierwszej pani De Winter – zmarłej tragicznie Rebece. Pani Danvers nie może darować, że w posiadłości pojawiła się nowa kobieta. Rebeka, choć nie żyje, nie daje nikomu o sobie zapomnieć.

Rebeka
Rebeka© Materiały prasowe

Wheatley porwał się z motyką na słońce. Robić coś po Hitchcocku? Fakt, trzeba mieć niezłe jaja, bo wiadomo, że będzie porównywany do legendy. Film zdobył przed laty 2 Oscary (najlepszy film i najlepsze zdjęcia), miał jeszcze 9 nominacji (między innymi dla Lawrence’a Oliviera, grającego głównego bohatera i dla partnerującej mu Joan Fontaine).

Wheatley próbował zrobić "Rebekę" po swojemu. Im bardziej się starał, tym słabiej to wygląda. I nie zauważył, że zamiast zaserwować coś naprawdę nowego i świeżego, zamknął swoich bohaterów w zakurzonym mauzoleum.

Rebeka
Rebeka© Materiały prasowe

Fakt, wrzucił do tej historii nieco więcej miłości i beztroski między Maximem i jego nowo poślubioną żoną. Pięknie ograł bajeczne lokacje, które przypominają nam, że przez pandemię nigdzie nie możemy się ruszyć. Ale to dalej film kostiumowy, o którym zapominamy po kilku minutach od końcowych napisów.

To trochę tak, jakby dziś robić jeden do jednego "Przeminęło z wiatrem" i nie uwzględnić faktu, że czasy się zmieniły.

Rebeka
Rebeka© Materiały prasowe

Jaki jest sens w przepisywaniu książki? De Mourier pokazywała sytuację kobiety zależnej od mężczyzny, uwikłanej w toksyczną relację, bezsilność ze względu na płeć. To są – co przerażające – ponadczasowe problemy, których w tym filmie praktycznie nie widać. Naiwną mężatkę, która boi się powiedzieć, co myśli, może dobrze było oglądać w 1940 r. W 2020 mogli by nam tego podarować.

Jedyną relację, jaką udało się tu sprawnie i mocno poprowadzić jest ta między panią Danvers i zmarłą Rebeccą. Służąca pielęgnuje pamięć o niej i nie pozwala na to, żeby Rebeka odeszła. Kristin Scott Thomas jest w tej roli rewelacyjna. Wyjątkowa! Mroczna, tajemnicza, psychotyczna, czasem niemal jak postać wyjęta z horroru. Dla niej jest jeszcze po co oglądać ten film.

Źródło artykułu:WP Teleshow
netflixrebekaarmie hammer
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (40)