Podziękował Kurskiemu. Wykorzystał jego sposób na Policję i sanepid
To miała być impreza, którą właściciel jednego z trójmiejskich klubów chciał zagrać na nosie sanepidowi i... Jackowi Kurskiemu. Wszystko zgodnie z obowiązującymi przepisami lub chytrze te przepisy obchodząc. Byliśmy na szumnie zapowiadanej dyskotece inspirowanej "Sylwestrem Marzeń z Dwójką" Telewizji Polskiej.
W całej Polsce trwa bunt przedsiębiorców, których przywrócone jesienią obostrzenia sanitarne pozbawiły możliwości zarobku. Wielu właścicieli restauracji czy pubów od kilku tygodni stara się wznowić działalność, powołując się na korzystne wyroki sądów dla wyłamujących się z lockdownu przedsiębiorców. Inni w coraz to zmyślniejszy sposób starają się obejść przepisy, korzystając z wzorców, które, jak sami twierdzą, podejrzeli od sprawujących władzę polityków czy publicznych mediów.
I właśnie imprezą zorganizowaną w Ostródzie 31 grudnia 2020 roku przez TVP zainspirował się Krzysztof Łukowicz, właściciel jednego z gdańskich lokali. Jak zauważył, mimo iż "Sylwester Marzeń" został zgłoszony do prokuratury, a sprawą zajmował się sanepid, uczestnikom nie wystawiono żadnego mandatu, ani na publicznego nadawcę nie została nałożona finansowa kara.
Łukowicz zdecydował się więc na zorganizowane cotygodniowych spotkań przy muzyce, transmitowanych na żywo w internecie. I, podobnie jak Telewizja Polska, w zbliżony sposób obchodzi obostrzenia, z każdym uczestnikiem imprezy podpisując stosowne umowy o współpracy. Z tą różnicą, że "współpracownikom" gdańskiego lokalu nie zostały uprzednio zrobione testy na obecność koronawirusa.
W zaproszeniu na zabawę w klubie przeczytać można, iż "wystarczy zgłosić się w dniu nagrania z dowodem osobistym i podpisać z lokalem umowę o dzieło", by bawić się "za darmo przez cały wieczór" i jeszcze "otrzymać za to zapłatę". Całość nazywana jest "reality show bez scenariusza", do udziału w którym "wymagane są maseczki", gdyż lokal działa "w najwyższym możliwym reżimie sanitarnym". Jak było naprawdę, sprawdziliśmy incognito, udając jednego z "zatrudnionych do nagrań audiowizualnych" statystów.
Impreza w rytm pandemii
Przed klubem kolejka chętnych zaczęła się ustawiać już kilkadziesiąt minut przed godziną 21:00, ale do środka wszyscy byli wpuszczani dopiero z chwilą wybicia tej godziny. Najpierw jednak trzeba było podpisać umowę, na mocy której każdy uczestnik wydarzenia stawał się "współtwórcą". I chociaż właściciel zapewniał, że wejście na dyskotekę jest darmowe, jeszcze przed otrzymaniem wynagrodzenia w kwocie 1 zł brutto, każdy uczestnik musiał uiścić opłatę za wstęp w wysokości 19 zł.
Wewnątrz klubu na parkiecie bawić się mogło jednocześnie ściśle kontrolowane 50 proc. z osób, jakie normalnie może się nań zmieścić. Nie wszyscy tańczący przestrzegali jednak obostrzeń sanitarnych - wielu "współtwórców" tuż po wejściu na imprezę ściągało z twarzy maseczki i beztrosko oddawało się zabawie lub konsumowaniu alkoholu. Na ich zachowanie mogła mieć co prawda wpływ informacja, że wewnątrz zamontowana jest "innowacyjna technologia walki z wirusami, skuteczność której potwierdzona jest certyfikatami", ale widok niefrasobliwie niezasłaniających usta obecnych na parkiecie budził pewien dyskomfort wśród osób, z którymi udało się nam porozmawiać.
Nalot służb
Podobne odczucie wywołała też spodziewana przez właściciela wizyta policji w towarzystwie kontrolerów sanepidu. Według naszych informacji żaden mandat nie został jednak wystawiony. Po przedłożeniu inspektorom stosownych dokumentów oraz zaprezentowaniu środków ochrony (płynów dezynfekcyjnych, wspomnianej "technologii walki z wirusami"), funkcjonariusze bezkonfliktowo usunęli się z lokalu nie stwierdziwszy żadnych uchybień.
Po zakończeniu kontroli, atmosfera w klubie wyraźnie się rozluźniła, co dało się zauważyć w postawie "współtwórców nagrania audiowizualnego", którzy szturmem zajęli parkiet, by w akompaniamencie popularnego utworu "Call on Me" skandować wulgarne hasło bezpośrednio uderzające w rząd Prawa i Sprawiedliwości. Sama obsługa nie dała się jednak ponieść emocjom i do końca imprezy pilnie dezynfekowała toalety, stoliki, bar i naczynia, nie chcąc dawać podstaw do ewentualnego zamknięcia lokalu w kolejnym tygodniu.
Wychodzący już po zakończeniu imprezy "współtwórcy" podzielili się z nami swoimi wrażeniami. Jedni żałowali, że "imprezy swoją obecnością nie zaszczycił Jacek Kurski", drudzy narzekali na "niezbyt korzystny stosunek opłaty za wstęp i gwarantowanego umową wynagrodzenia", a jeszcze inni pomimo faktu, iż "nie chcieli brać udziału w wulgarnym wykrzykiwaniu, jak bardzo nie szanują partii rządzącej, mają nadzieję na dalsze odcinki transmitowanego w internecie tanecznego reality show".
Zapytani przez nas, czy nie boją się poważnych konsekwencji zabawy tj. zarażenia się koronawirusem, nie udzielili odpowiedzi.
AKTUALIZACJA, 25 stycznia:
Imprezę w rozmowie z Inn Poland skomentował też właściciel lokalu, odnosząc się do sposobu zaproszenia nań klientów:
– Mnie do motywu przewodniego sobotniego wydarzenia zainspirował pan Jacek Kurski, za co bardzo mu dziękuję – powiedział Krzysztof Łukowicz.