Świetny prowadzący i mnóstwo słabych dowcipów. Kolejny odcinek "SNL Polska" za nami
Piotr Gąsowski nie miał szczęścia do scenarzystów, a występ gościa muzycznego przypominał kolejny nieudany skecz. Najnowszy odcinek "SNL Polska" pozostawił sporo do życzenia, ale również pokazał, w czym tkwi siła komediowego programu Showmax.
24.02.2018 | aktual.: 25.02.2018 13:38
Po naprawdę udanym odcinku z zeszłego tygodnia, "SNL Polska" zaliczyło kolejny spadek formy. Tym razem w roli prowadzącego wystąpił Piotr Gąsowski, który był najjaśniejszym punktem całego, zaledwie 52-minutowego programu. Aktor i doświadczony prezenter miał kilka świetnych wejść, m.in. w skeczu o złym policjancie, kalamburach i na spotkaniu Anonimowych Angloholików, gdzie wcielał się w postać Polaka, który po dwóch tygodniach na obczyźnie zapomniał ojczystej mowy.
Po raz kolejny bardzo dobrze wypadł również wcześniej nagrany skecz, w którym udział wzięli czterej członkowie obsady "SNL Polska" i Gąsowski w roli jurora "Triatlonu celebryckiego", czyli połączenia popularnych widowisk telewizyjnych ("Taniec z gwiazdami", "Twoja twarz brzmi znajomo", "Agent"). Ten skecz utwierdził mnie w przekonaniu, że najmocniejszą stroną "SNL Polska" jest naśladowanie znanych osób: Wojewódzki tańczący z Cejrowskim, czy "sobowtór" Popka przebrany za Violettę Villas wypadli genialnie.
Wcześniej mogliśmy oglądać scenkę z Lechem Wałęsą (niezastąpiony Michał Zieliński)
, nawołującym do zjednoczenia antyrządowej koalicji i opowiadającym o synu kandydującym na prezydenta Gdańska. Kilka dowcipów wyraźnie trafiło w gusta publiczności, ale nie zabrakło też żenującej gry słów, z którą musiał sobie poradzić Sebastian Stankiewicz (mój drugi faworyt w tym odcinku, głównie za występ w roli Popka).
Cotygodniowy "Weekend Update" upłynął pod znakiem słabych żartach ze sporu polsko-żydowskiego, premiera Morawieckiego i suszeniu gatek przez pasażerkę samolotu. Dowcip polegał na tym, że chciano zapytać, dlaczego to robi, ale "gadka się nie kleiła"… Takich puent "na poziomie" niestety nie brakowało. Program zakończył się męczącym skeczem z przeziębionym mężczyzną, który umiera przy 36,7 stopniach "gorączki". Gra aktorska nie zawiodła, ale przewidywalna puenta odebrała urok całej scence.
Kompletnie nieśmiesznym, a przez to niepotrzebnym "żartem", była reklama koksu do palenia w piecu z Piotrem Gąsowskim w roli głównej. Co autor skeczu miał na myśli i w którym miejscu widownia powinna się zaśmiać? Nie mam pojęcia. Jeszcze wyższy poziom absurdu osiągnął skecz z małpami i Gąsowskim, który znowu musiał się męczyć z groteskowymi pomysłami scenarzystów.
Na koniec kilka gorzkich słów na temat gościa muzycznego, czyli Żabsona. Artysta miał dwa usypiające wejścia, które przypominały kolejny nieśmieszny żart, a nie przerywniki mające porwać publiczność. Pod koniec drugiego kawałka słychać było nawet śmiechy z widowni, co nie najlepiej świadczy o występie spiętych gości w dresach (choreografia hypemana to materiał na oddzielny skecz), i raperem posiłkującym się auto-tune'em. Tak czy inaczej, fanki Żabsona z pewnością spojrzą na ten wykon przychylniejszym okiem.
Po 12 odcinkach "SNL Polska" w dalszym ciągu nie jestem fanem programu. Praktycznie w każdej odsłonie da się znaleźć prawdziwe perełki (trafione skecze, świetny prowadzący), które dzielą czas antenowy z nieśmiesznymi żartami czy skeczami nastawionymi na tanią kontrowersję. Piotr Gąsowski i parodyści dali radę. O całej reszcie wolę zapomnieć.