Światy Hellboya
Chociaż nie jest ani Anglikiem, ani arystokratą, może uchodzić za prawdziwego specjalistę w rozwiązywania problemów z potworami. Były agent BBPO nie wie jednak, że udział w gonie całkowicie odmieni jego los...
04.06.2012 | aktual.: 29.10.2013 17:12
Przed "Zewem ciemności" Mike Mignola uznał, że dotychczasowa formuła "Hellboya" się wyczerpała. Już w poprzednich tomach dało się wyczuć, że seria odchodzi od stylistyki napisanych z przekąsem historii grozy utrzymanych w pulpowej konwencji. Ironicznych, zdystansowanych, nieco postmodernistycznych w swoich założeniach opowieści o tym, jak Piekielny Chłopiec pierze (najczęściej spadając w głąb nieznanych czeluści) paskudne stwory pochodzące ze wszystkich znanych ludzkości podań, mitologii i bestiariuszy. W poprzednim albumie Mignola postawił mocno na kreacje spójnego, fantastyczno-horrorowego uniwersum, na wzór tych, zamieszkałych przez superherosów. W "Dzikim gonie" kontynuuje to dzieło.
Już od pierwszych stron czytelnik przytłaczany jest sporą ilością przypisów, sprawdzających jego znajomość poprzednich tomów. Ściągnięte z półki albumy trzeba sobie szybko odświeżyć, bo już za moment na scenie pojawiają się starzy znajomi, a Mignola zaczyna splatać niedokończone wątki w nową, dużą fabułę, przepełzającą z tomu do tomu. W "hellboyverse" zbliża się czas wielkiej bitwy.W "Dzikim gonie" starożytne siły mieszkające na Wyspach Brytyjskich ustawiają na szachownicy pionki. Stawką w tej grze mają być losy całego świata, a kluczową rolę może odegrać główny bohater serii. Brzmi trochę, jak opis kolejnego mega-eventu z Marvela i DC, prawda? Napiszę więcej - w "Dzikim gonie" dochodzi do rasowego retconu (przepisania pewnych faktów na nowo), który diametralnie zmieni historię Hellboya.
Odwrotny proces zachodzi natomiast w warstwie wizualnej. W porównaniu z "Zewem ciemności" Duncan Fegredo odrzucił resztki swojego oryginalnego stylu i zatracił się całkowicie w imitowaniu Mignoli. Trudno powiedzieć, czym powodowana była ta decyzja, ale, choć uczeń nie przerósł (jeszcze?) mistrza, komiks wygląda znakomicie.
Myli się Mark Chadbourn pisząc we wstępie o Hellboyu jako o nowym Herkulesie, Arturze czy irlandzkim Cuchulainnie - herosach, których sława urosła do rangi mitu, po dziś dzień reinterpretowanych przez kolejne pokolenia literatów, filmowców i oczywiście komiksiarzy. Piekielne dziecko Mike Mignoli nie podzieliło również losów komiksowych superbohaterów, stworzonych przez wielkich, amerykańskich klasyków. Losem tych współczesnych, popkulturowych ikon, rozporządzają wielkie wydawnictwa, Marvel i DC Comics, w których za sznurki pociągają te złe, bezduszne, korporacyjne molochy (odpowiednio - Disney i Time Warner).
Hellboy, podobnie jak Zbir czy "Żywe trupy", pozostaje w rękach swojego prawowitego twórcy. To przykład nowej, XXI-wiecznej popkulturowej marki. Mignola, podobnie jak Eric Powell czy Robert Kirkman, nauczony przykładem choćby Alana Moore'a nie dał się przechytrzyć systemowi, dzięki czemu nie dość, że posiada pełnie praw autorskich i finansowych do swojego dzieła, to jeszcze może dowolnie kreować jego przygody. Tylko od niego zależy czy w kolejnym zeszycie zabije Hellboya i zakończy opowieść. Ale nie zmieni to faktu, że Hellboy jest i będzie symbolem kultury popularnej. I w tym akurat Chadbourn się nie myli.