Superbohaterowie prosto z piekła

Pierwszy zeszyt arcydzieła Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa ujrzał światło dzienne w 1986 roku. Przywołuję tę datę, gdyż był to wyjątkowy rok, bardzo dobry dla amerykańskiego komiksu. Poza "Strażnikami" DC Comics wydało wtedy także "Powrót Mrocznego Rycerza", w którym Frank Miller redefiniował Batmana, czyniąc z niego cynicznego despotę uzależnionego do przemocy. "Strażnicy" i "Powrót Mrocznego Rycerza" otworzyli nową erę w historii komiksu superbohaterskiego - zwaną przez niektórych Erą Mroku (Dark Age) i charakteryzującą się realistycznym, ponurym podejściem do tematu. Również w 1986 roku ukazał się pierwszy tom "Mausa" Arta Spiegelmana - komiksowa opowieść o Holocauście udowadniająca, że medium to może podjąć każdy temat.

Superbohaterowie prosto z piekła
Źródło zdjęć: © DC Comics

13.11.2013 | aktual.: 14.11.2013 10:56

Wpływy "Powrotu Mrocznego Rycerza" obserwujemy do dziś, gdyby nie ten komiks nie powstałaby filmowa trylogia Christophera Nolana czy ostatni film o Supermanie. O wpływowości "Mausa" można by napisać osobny artykuł - tu wystarczy wspomnieć, iż po wydaniu drugiej części komiksu, Spiegelmana nagrodzono Pulitzerem. "Strażnicy" z kolei są jedną z najlepiej sprzedających się powieści graficznych w historii. Jeżeli wierzyć serwisowi www.comics.org pomiędzy 1987 a 2008 rokiem wznawiano go aż 22 razy.

Ale słupki sprzedaży nie oddają tego, jak wielkie znaczenia miał komiks Moore'a i Gibbonsa dla opowieści o superbohaterach. Gdyby nie "Strażnicy" być może cały nurt mrocznych, realistycznych opowieści o facetach w trykocie by nie powstał i wciąż czytalibyśmy naiwne historyjki dla nastolatków.

Wykolejeńcy w maskach

Wymyślając pierwszą wersję "Strażników" Moore'owi zależało, by występowali w nich znani już superbohaterowie. Zdaniem słynnego scenarzysty dzięki temu otwarcie historii - w którym zamordowany zostaje jeden z głównych bohaterów - miało być mocniejsze. "Nie było istotne, jacy to będą superbohaterowie, ale wydawało mi się ważne, by czytelnicy rozpoznawali postacie, byli z nimi w jakiś sposób związani. Tym sposobem realizm opowieści mógł być jednocześnie szokujący i zaskakujący" - mówił Brytyjczyk w wywiadzie dla serwisu www.twomorrows.com.

Moore chciał wykorzystać zapomniane już dziś postacie z biblioteki wydawnictwa Charlton Comics, kupionego akurat przez DC Comics. Jednak po przedstawieniu pomysłu Dickowi Giordano okazało się, że los, jaki Moore zgotował przyszłym bohaterom "Strażników" jest zbyt okrutny. Wydawnictwo nie po to wydawało pieniądze na rozpoznawalne postacie, by większość z nich skończyła martwa lub okaleczona po pierwszym występie u nowych właścicieli. "Giordano pracował wcześniej w Charlton i chyba był przyzwyczajony do tych postaci" - mówił później Len Wein, ówczesny szef DC Comics. - "Ale opowieść zaproponowana przez Alana spodobała mu się na tyle, że jej nie odrzucił. Zaproponował po prostu, by stworzyć do niej nowych bohaterów."

To dzięki tej sugestii w "Strażnikach" nie występują Tarcza (Shield) czy Rozjemca (Peacemaker), a Nocny Puchacz, Komediant i Ozymandiasz. I choć Moore'owi początkowo zależało na rozpoznawalnych postaciach, szybko pogodził się z tą stratą, gdyż, jak nieskromnie przyznaje, "nowe postacie były wystarczająco dobrze napisane, by czytelnicy się do nich przyzwyczaili." I chyba miał rację. Otwierająca album scena śmierci Komedianta być może nie porusza tak, jak mogłaby poruszać, gdyby zastąpić go kimś znanym, ale z czasem, gdy zagłębiamy się w świat przedstawiony i dowiadujemy więcej o tych postaciach, rozumiemy, dlaczego jego śmierć tak wstrząsnęła bohaterami.

Czytając "Strazników" łatwo zrozumieć Dicka Giordano, chroniącego swoich ulubionych bohaterów. Moore traktuje superherosów bezlitośnie. Obnaża ich fanatyzm i naiwność, wyśmiewa idealizm, piętnuje brutalność. Jego Komediant jest nihilistą, karierowiczem, mordercą i niedoszłym gwałcicielem. Gotowy zrobić wszystko dla kariery i rozgłosu decyduje się współpracować z rządem i wykonywać dla niego brudną robotę. Uwielbiany przez czytelników Rorschach to radykał, niemal faszysta. W swoim pamiętniku porównuje ludzi do robactwa, zaś samą ludzkość skazuje na zagładę. Nie brakuje w nim jednak hipokryzji, gdy broni "moralne potknięcia" Komedianta. Nocny Puchacz I jest dziś starszym panem z brzuszkiem, zaś Jedwabna Zjawa przebierała się głównie dla sławy. Najbardziej przerażający jest jednak jedyny bohater "Strażników" obdarzony nadnaturalną mocą - Doktor Manhattan. Nieskończenie inteligentny i potężny jest najbardziej obcym z bohaterów. Bogiem stąpającym pośród ludzi, którzy nie potrafią go zrozumieć.

Szalone lata 80.

Równie ważny co bohaterowie, jest jednak czas akcji. "Strażnicy" to nie tylko opowieść o sfrustrowanych, podstarzałych superbohaterach, ale i przenikliwy obraz epoki, w której powstawali - zimnych, dziwnych lat 80.

W świecie "Strażników" historia potoczyła się nieco inaczej niż w naszym. Oto w 1938 roku, gdy ukazał się pierwszy numer "Action Comics" (a w nim pierwsza opowieść o Supermanie), kilku zapaleńców zadało sobie pytanie: "dlaczego by nie założyć maski, nie wybrać pseudonimu i nie ruszyć na ulicę, by walczyć z przestępczością?" Pierwszym prawdziwym superbohaterem był Zamaskowany Sędzia - wielki, brutalny facet zakładający kaptur kata i szubieniczną pętlę. Po nim pojawili się Sylwetka, Dolarówka (maskotka wielkiego banku), Jedwabna Zjawa (pół-modelka, pół-wojowniczka) czy Nocny Puchacz. I pierwsza superdrużyna - Gwardziści (w oryginale "Minuteman" od partyzantów działających w czasie rewolucji amerykańskiej, którzy gotowi byli stawić się pod broń "w ciągu minuty")

Ich jednak poznajemy już tylko z retrospekcji i wspomnień Hollisa Masona - Nocnego Puchacza. Akcja "Stażników" osadzona jest bowiem w 1985 roku, ponad 30 lat po rozwiązaniu drużyny Gwardzistów. W komiksowej współczesności działalność superbohaterów została zakazana, po tym jak służby porządkowe sparaliżowały kraj strajkiem. Aktywnie działają już tylko koncesjonowani przez rząd Komediant i Doktor Manhattan. Nielegalnie walczy ze zbrodnią psychopatyczny Rorschach. Pozostali - Ozymandiasz, Nocny Puchacz II i Jedwabna Zjawa II - wycofali się i przeszli na emerytury.

W tym nieco odmiennym 1985 roku wciąż trwa zimna wojna, jednak Stany Zjednoczone mają wyraźną przewagę. Dzięki wszechmocnemu Doktorowi Manhattanowi wygrały krótką wojnę w Wietnamie i szachują Związek Radziecki. Nie oznacza to jednak, że atmosfera nie jest napięta. Nad światem i tak ciąży groźba wybuchu wojny nuklearnej, a czas do niej odmierza Zegar Zagłady, istniejący i w naszej rzeczywistości symboliczny zegar, pokazujący, jak blisko jesteśmy ewentualnego końca świata (o północy ma dojść do apokalipsy, obecnie jest on ustawiony na 11:55, gdy rozpoczynają się "Strażnicy" zegar wskazuje 11:48).

Ciekawe są szczegóły łączące i różniące naszą rzeczywistość z tą wykreowaną na kartach komiksu. Pomimo istnienia Doktora Manhattana i tak dochodzi do zamachu na Johna F. Kennedy'ego. Jednak już ujawnienie afery Watergate zostaje powstrzymane, a Richard Nixon zmienia konstytucję i rządzi trzecią kadencję, nie ma więc na kartach "Strażników" mowy o Ronaldzie Reaganie. Nie zmienia się jednak brutalna polityka Stanów Zjednoczonych wobec Ameryki Południowej. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich dowiadujemy się o Komediancie jest fakt, iż był zaangażowanie w obalanie marksistowskich rządów na tym kontynencie.

Co ciekawe Alan Moore przyznał po latach, iż prezydentem USA uczynił Nixona, gdyż bał się atakować bardzo popularnego w swoich czasach Reagana i zrazić tym czytelników. Gibbons z kolei zaprzeczał, by "Strażnicy" w ogóle poruszali temat polityki.

Misterna robota

27 lat po premierze pierwszego numeru "Strażników" kryminalna intryga, polityczne aluzje i autotematyczny komentarz wciąż świetnie się bronią. Ale to konstrukcja komiksu robi dziś największe wrażenie. Moore słusznie uważany jest za mistrza komiksowego medium, potrafiącego wycisnąć z niego wszystkie możliwości. W "Strażnikach" widać to na każdej stronie, czasami można wręcz odnieść wrażenie, że Gibbons i Moore się popisują.

Proszę spojrzeć jak prowadzona jest narracja - ciągnięcie kilku wątków na raz nie jest dla autorów "Strażników" żadnym problemem. Co więcej, wątki te nawzajem się komentują i uzupełniają. W rozdziale trzecim śledzimy jednocześnie trzech bohaterów. Doktor Manhattan uczestniczy w konferencji prasowej, jego żona Laurie (Jedwabna Zjawa II) spotyka się z Danem (Nocny Puchacz II), a Janey Slater, była dziewczyna Doktora, rozmawia z dziennikarzem. Slater komentuje zdolności seksualne Manhattana tuż po tym, jak między nim a Laurie dochodzi do nieudanego zbliżenia. Gdy mówi "co za ulga po prostu z kimś pogadać", wzburzona po awanturze Laurie dociera akurat do mieszkania Dana. Gdy zaś atakowanego przez dziennikarzy Doktora ochroniarz broni słowami o życiu intymnym, na następnym kadrze widzimy Dana i Laurie spoconych po bójce, oddychających ciężko, jakby doszło między nimi do zbliżenia - tę zapowiedź romansu potwierdza kolejna scena, w której Laurie zapala papierosa, a Dan speszony odwraca wzrok.

To tylko mała próbka talentu Moore'a i Gibbonsa. Kilka stron później w "Strażnikach" pojawią się "Opowieści o Czarnym Okręcie" - komiks w komiksie, który komentować będzie nie tylko wydarzenia rozgrywające się w innych wątkach, ale i prawdziwą historię amerykańskiego komiksu, a nawet rzeczywistość lat 80. ("Obserwuj dział gospodarczy. Ci goście nieźle się obłowią" - mówi kioskarz, zaś chłopiec czyta akurat o krążących nad bohaterem "Opowieści" "głodnych ścierwojadach"). Mroczna, brutalna opowieść o oszalałym marynarzu, próbującym uratować swych bliskich przed Czarnym Okrętem nawiązuje do komiksów grozy popularnych w USA na przełomie lat 40. i 50. I tu autorzy popisują się przewrotnością - autorem wielu części fikcyjnych "Opowieści" jest żyjący i w naszej rzeczywistości artysta Joe Orlando. I choć "Opowieści o Czarnym Okręcie" zostały narysowane przez Gibbonsa, twórcom udało się namówić Orlando, by zilustrował dla nich artykuł o "Opowieściach" zamieszczony pod koniec rozdziału piątego.

Podziw budzi także, jak subtelnie autorom udaje się budować świat przedstawiony. Nie ma tu długich, szczegółowych tyrad na temat subkultury supłów, nowego rodzaju papierosów, popularności sterowców czy elektronicznych samochodów, jednak konsekwentnie są one umieszczane w tle. Bardzo ostrożnie przemycono także wskazówki co do tożsamości i planu zabójcy Komedianta - czytając "Strażników" kolejny raz łatwo je wyłapać i zadawać sobie pytanie, jakim cudem nie wpadliśmy na to wcześniej.

Nie chcę żadnych pieniędzy, chcę by to się nie wydarzyło A jeżeli dodać do tego długie, świetnie napisane teksty prozą wmieszane w opowieść (jest nawet przygotowywany do druku numer gazety), cytaty zamykające każdy rozdział (cytuje się tu między innymi Boba Dylana, Księgę Rodzaju i Junga, mottem zaś całego komiksu jest "Któż pilnować będzie samych strażników?" z Satyr Juwenalisa) i przewijające się przez całą 12-zeszytową opowieść symbole (chociażby słynny "smiley face") to otrzymamy dzieło naprawdę wyjątkowe i niepowtarzalne.

Dopisany początek

"Strażnicy" są dziś tak ważni i cenni, iż dziwić może, jak dużo czasu potrzebowali decydenci z DC Comics, by zignorować opór Moore'a i stworzyć z jego powieści graficznej popkulturową markę. Zaczęło się od ekranizacji nakręconej przez Zacka Snydera w 2009 roku. Film powstał pomimo protestów brytyjskiego scenarzysty (o konfliktach Moore'a z DC Comics i Hollywood pisaliśmy tutaj)
i z pewnością nie był tak zły, jak przewidywano. Po nieudanym "Prosto z piekła" i fatalnej "Lidze Niezwykłych Dżentelmenów" filmowi "Strażnicy" okazali się być zaskakująco wierni komiksowi. Widać, że, chcąc zadowolić fanów, Snyder podszedł do materiału źródłowego z należnym szacunkiem. Obraz nie odniósł spektakularnego sukcesu kasowego, przypomniał jednak wszystkim, jak dobry był oryginał. I przekonał DC Comics, iż czas na kontynuację.

Oczywiście typowy ciąg dalszy był niemożliwy - "Strażnicy" kończą się bardzo definitywnie (nieco inaczej niż film), dopisywanie kolejnych rozdziałów byłoby karkołomnym zadaniem. Postanowiono więc, że powstaną prequele opowiadające wcześniejsze losy wszystkich najważniejszych bohaterów.

W 2010 roku Alan Moore ujawnił, iż zwrócono się do niego z prośbą o napisanie takiego prequela. Scenarzysta odmówił jednak i powtórzył, że nigdy więcej nie chce współpracować z DC Comics. Przypomniał też, że sam był zainteresowany "Strażnikami" kilka lat wcześniej, jednak ludzie z DC mu odmówili. Zdecydowanie wypowiedział się także, co myśli o tym, by projektem zajęli się inni twórcy. "To nieco desperackie, by kontynuować książkę, która jest tak spójna. (…) Nie wydaje mi się, by to podziałało. (…) To sytuacja, w której DC może tylko przegrać. Chyba, że zrobią coś lepszego, lub chociaż równie dobrego, co «Strażnicy». Ale spójrzmy prawdzie w oczy, gdyby to miało się stać, stałoby się już dawno temu" - napisał scenarzysta w oświadczeniu przedrukowanym przez serwis ComicBookResources.com. Z kolei w rozmowie z "The New York Times" stwierdził wprost: "Nie chcę żadnych pieniędzy, chcę by to się nie wydarzyło".

W odpowiedzi zaangażowany w projekt "Before Watchman" J. Michael Straczynski (scenarzysta części o Nocnym Puchaczu i Doktorze Manhattanie) pisał, iż kontynuacje są naturalne dla medium komiksowego i ze "Strażnikami" nie powinno być inaczej. Wytykał Moore'owi, iż jak lew broni swoich bohaterów, choć sam wzorował się na postaciach Charlton Comics. Przypomniał też, że wiele dzieł Moore'a to "bardzo dobre opowieści o bohaterach stworzonych przez innych artystów". Straczynski miał na myśli "Ligę Niezwykłych Dżentelmenów", w której występują chociażby Kapitan Nemo, profesor Moriarty czy Niewidzialny Człowiek, oraz "Zagubione dziewczęta", porno-fantazję na temat "Alicji w Krainie Czarów", "Czarnoksiężnika z krainy Oz" i "Piotrusia Pana".

Wątpliwości Moore'a nie podzielał skonfliktowany z nim Dave Gibbons, który, choć sam nie chciał brać udziału w pracach, to udzielił DC Comics swojego błogosławieństwa. Obok Straczyńskiego nad "Before Watchman" zgodzili się pracować Darwyn Cooke, Amanda Conner, Brian Azzarello, J. G. Jones, Andy i Joe Kubertowie, Len Wein, Jae Lee, Lee Bermejo, Adam Hughes, Eduardo Risso i Steve Rude. Powstało 8 krótkich serii o poszczególnych bohaterach ("Gwardziści", "Jedwabna Zjawa", "Komediant", "Nocny Puchacz", "Ozymandiasz", "Rorschach", "Doktor Manhattan", "Moloch") i dwa pojedyncze zeszyty ("Dolarówka" i epilog). Krytycy pomysłu zwracali uwagę, że to, co miało być dopowiedzeniem "Strażników" przerodziło się w komercyjny projekt, trzy razy większy niż oryginał (12 zeszytów kontra 37 zeszytów) i kosztujący fanów kupę pieniędzy (jeden zeszyt kosztuje w USA 4 dolary).

Udany hołd

Wydane właśnie przez Egmont komiksy o Gwardzistach i Jedwabnej Zjawie II (dwie osobne historie w jednym tomie, autorem pierwszej jest Darwyn Cooke, w drugiej napisał scenariusz, który zilustrowała Amanda Conner) pokazują, iż rację miał raczej Moore niż Straczynski. Nie są to może opowieści tak złe, jak chciałby tego słynny scenarzysta, ale nie mają szans w konfrontacji z wybitnym pierwowzorem. Wydaje się zresztą, że Cooke nie chciał konkurować z Moore'em, a jedynie złożyć mu hołd.

Proszę zwrócić uwagę chociażby na konstrukcję obu komiksów. Podobnie jak w "Strażnikach" i w "Gwardzistach" pojawia się książka napisana przez Hollisa Masona. Jest to jednak jej pierwsza, nieocenzurowana wersja, z której poznajemy prawdziwą historię drużyny złożonej z superbohaterów. Akcja skacze pomiędzy rokiem 1962 (kiedy Mason pokazuje swoją książkę przyjaciołom), a latami 40., a przez całą opowieść przewija się wiersz "Moje skarby" Roberta Louisa Stevensona.

Jeszcze więcej tego typu sztuczek znalazło się w "Jedwabnej Zjawie" - mamy tu więc nie tylko cytaty z piosenek, ale i odwołania do arcydzieł malarskich (obok cierpiącej na kaca głównej bohaterki widzimy "Krzyk" Edvarda Muncha), a także śmiałe eksperymenty z kadrowaniem (robiąca wrażenie spirala mająca obrazować narkotyczny odlot). W "Jedwabnej Zjawie" wyraźnie widać też, że autorom zależało nie tylko na opowiedzeniu historii, ale i zobrazowaniu czasów, w których się ona rozgrywa. Pełno tu zatem motywów kojarzonych z szalonymi latami 60. - narkotyków, wolnej miłości, hipisów, San Francisco, awangardowej muzyki, a w zabawnym epizodzie pojawiają się nawet Beatlesi.

Cooke ciekawie komentuje bohaterów stworzonych przez Moore'a i Gibbonsa. Najmocniej dostaje się Doktorowi Manhattanowi, nazywanym przez Hollisa "ciamajdą, który zapomniał zegarka i został bogiem na ziemi". Ale równie ostry jest wobec Komedianta. Owszem, nigdy nie była to postać pozytywna, jednak w "Strażnikach" Edwardowi Blake'owi udawało się zdobyć sympatię czytelnika - głównie dzięki charyzmie i cynizmowi. W "Gwardzistach" i "Jedwabnej Zjawie" jest to postać pozbawiona uroku, zepsuta do cna. Manipulator, brutal i prostak. Nieomal superzłoczyńca, a nie superbohater. Ciekawe są też wątki tożsamości seksualnej - o tym, że Sylwetka (zdecydowanie najsympatyczniejsza postać uniwersum "Strażników") była lesbijką wiedzieliśmy od dawna, Cooke czyni jednak gejów także z Zakapturzonego Sędziego i Kapitana Metropolis.

Czy "Strażnicy. Początek" mają szansę konkurować z oryginałem? Zdecydowanie nie. Czy "Strażnicy. Początek" mają szansę konkurować z oryginałem? Zdecydowanie nie. To hołd, nic więcej. Opowieść napisana na zamówienie, której brak pasji widocznej w pierwowzorze. Alan Moore miał rację - gdyby miała powstać prawdziwa kontynuacja na pomysł jej napisania nie musieliby wpadać wydawcy. Artyści sami by się zgłosili, tak jak kiedyś Moore zgłosił się do Dicka Giordano. Jednak "Gwardziści" dowodzą, że projekt nie jest skazany na całkowitą porażkę. Cooke'owi udało się w tym komiksie opowiedzieć ciekawą historię, która rozbudowuje oryginał nie czyniąc mu krzywdy. Nieco gorsza "Jedwabna Zjawa" rozczarowuje nieciekawym scenariuszem i papierowymi postaciami, ale i tak wypada solidnie. Jeżeli pozostałe tomy utrzymają podobny poziom, DC Comics może to świętokradztwo ujść płazem.

Jednak jeżeli mieli by państwo przeczytać tylko jedną opowieść superbohaterską proszę nie kierować się obawą przed spoilerami. "Strażnicy" to arcydzieło, "Strażnicy. Początek" zainteresować mogą już tylko fanów.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)