"Strażnicy". Zawłaszczone arcydzieło. Czego możemy spodziewać się po serialu HBO?© Materiały prasowe

"Strażnicy". Zawłaszczone arcydzieło. Czego możemy spodziewać się po serialu HBO?

18 października 2019

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Strażnicy" HBO to jeden z najbardziej wyczekiwanych seriali tej jesieni. Produkcja ma wszelkie predyspozycje, aby stać się hitem. Bazuje na najsłynniejszym komiksie XX w., a w obsadzie znalazły się gwiazdy. Ale to też serial obarczony ryzykiem. I to ogromnym.

Wczesnym rankiem 21 października subskrybenci HBO GO będą mieli okazję zobaczyć 1. odcinek serialowych "Strażników". Produkcji rozgrywającej się w świecie upadłych superbohaterów stworzonych w latach 80. przez Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa.

I choć trudno spekulować przed premierą, czy będzie to serialu udany, jednego możemy być pewni. Nawet, jeżeli HBO wysmaży arcydzieło pokroju oryginalnych "Strażników", Alan Moore będzie temu serialowi niechętny. I będzie miał ku temu dobre powody.

ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku

Ale zacznijmy tę opowieść tam, gdzie się rozpoczęła: w latach 80. Nie były to łatwe czasy dla superbohaterów, zwłaszcza tych ze stajni DC Comics – wydawnictwa posiadającego prawa do tak ważnych postaci, jak Superman, Batman czy Wonder Woman.

Głównym zmartwieniem szefów DC była strategia największego konkurenta. Marvel Comics w latach 60. zmienił zasady gry na rynku komiksów superbohaterskich. Zaproponował czytelnikom nowe podejście do herosów w pelerynach. Odmłodził ich, zdjął z piedestału, a przede wszystkim zbliżył do prawdziwego życia. Tak, by czytelnikowi łatwiej się było z nimi utożsamiać.

Podczas gdy Superman i Batman wciąż wygłaszali moralizatorskie komunały, okładając w kolejnych numerach identycznych superłotrów, Spider-Man zmagał się z problemami finansowymi i wciąż szukał pracy, Bruce Banner nienawidził tego, iż zmienia się w agresywną bestię, a Fantastyczna Czwórka próbowała ułożyć sobie życie rodzinne.

Na początku lat 70. doszło nawet do tego, że Spider-Man zainteresował się problemem narkotyków. Co stało w jawnej sprzeczności z postanowieniami obowiązującego wtedy w USA Kodeksu Komiksowego – spisu sztywnych wytycznych, według których miały być pisane komiksy i których autorzy DC drobiazgowo przestrzegali.

Ofensywa modnych i wyluzowanych bohaterów Marvela powoli wypierała sztywniaków z DC Comics. Sprzedaż spadała. Na początku lat 80. nawet dla konserwatywnego kierownictwa firmy stało się jasne, że coś musi ulec zmianie. Szukając nowych rozwiązań sięgano po młodych, modnych autorów. A wśród nich po Franka Millera i Alana Moore’a. I to właśnie za sprawą ich twórczości, w 1986 r. skończyła się superbohaterska Era Brązu (następująca po Złotej Erze i Srebrnej Erze), a zaczęła Era Mroku.

Miller stworzył "Powrót Mrocznego Rycerza" – komiks, w którym stary, sfrustrowany Bruce Wayne, obwiniający się o śmierć Robina, raz jeszcze przywdziewa strój Batmana i wyzywa na pojedynek pracującego dla rządu Supermana. Moore zaś napisał 12-odcinkową miniserię "Strażnicy" – zaczynającą się od śmierci superbohatera i poruszającą takie tematy, jak przemoc seksualna, nadużywanie władzy, korupcja amerykańskiego systemu politycznego i wojna atomowa.

Czym byli Strażnicy?

#

O tym, że "Strażnicy" to nie jest typowy komiks o superbohaterach, czytelnik przekonuje się już na pierwszych stronach – obserwując morderstwo Komedianta. Już sam fakt, że Moore i Gibbons pozwolili umrzeć superbohaterowi, był czymś niezwykłym. Wszak mowa o postaciach mitycznych, niemal nieśmiertelnych, żyjących w wiecznym tu i teraz niekończących się serii ze swoimi przygodami.

Co gorsza, choć z początku wydaje się, że noszący strój w paski i gwiazdy Komediant to harcerzyk w stylu Kapitana Ameryki, szybko wychodzi na jaw, że to brutal, niedoszły gwałciciel i zabójca działający na zlecenie rządu.

Dalej jest jeszcze gorzej: niebieskoskóry Doktor Manhattan – wszechmocny niczym Superman – pomaga Richardowi Nixonowi wygrać wojnę w Wietnamie, a następnie traci zainteresowanie ludzkością. Działający niczym Batman Rorschach to niebezpieczny psychopata i rasista. A superinteligentny i obrzydliwie bogaty Ozymandiasz knuje zagładę Nowego Jorku. I co najgorsze… może mieć rację.

Moore i Gibbons sięgnęli po zgrane superbohaterskie tropy, by wykręcić je na drugą stronę. Zignorowali fakt, że komiksy o herosach w pelerynach od dekad kierowane były do nastolatków i stworzyli prawdziwy komiks dla dorosłych. "Strażnicy" to opowieść nie tylko brutalna i pesymistyczna, ale i niezwykle skomplikowana konstrukcyjnie. Poruszająca niemożliwe do rozwiązania dylematy moralne, zadająca niewygodne pytania, wymagająca od czytelnika wysiłku intelektualnego i oczytania.

Weźmy chociażby powracające w komiksie pytanie "Któż strzeże samych Strażników?", będące echem łacińskiej sentencji "Quis custodiet ipsos custodes?" Juwenalisa. Moore i Gibbons słusznie zwracali uwagę, że w świecie, w którym istnieliby zamaskowani mściciele ich działalność rodziłaby szereg wątpliwości natury prawnej i podważała autorytet służb porządkowych.

W świecie "Strażników" kończy się to strajkiem policji i regulacjami prawnymi, w wyniku których superbohaterowie są zmuszeni albo do zawieszenia swojej działalności (co czyni większość), albo do pracy dla rządu (na co zgadzają się Doktor Manhattan i Komediant), albo do operowania poza granicami prawa (co wybiera Rorschach).

Spójrzmy na postać Doktora Manhattana – jedynego bohatera Strażników obdarzonego prawdziwą supermocą. Rząd USA wykorzystuje go, by wygrać wojnę w Wietnamie i szachować ZSRR. Ale jak długo istota o boskich zdolnościach sięgania w przyszłość i przeszłość i nieograniczonej mocy będzie się interesować prostackimi, z jej punktu widzenia, ludzkimi sprawami? I co się stanie z chwiejną równowagą międzynarodową, gdy w końcu się nami znudzi i odleci na Marsa?

Ale Moore i Gibbons przekraczali granice medium nie tylko na poziomie skomplikowania fabularnego. "Strażnicy" to komiks niezwykle kunsztownie skonstruowany. Już sam fakt, iż rozgrywa się na przestrzeni 12 albumów, współgra z powracającym motywem Zegara Zagłady wybijającego godziny do końca świata.

W komiksie zaskakująco dużo jest też prozy. Niemal każdy z rozdziałów kończy się a to artykułem, autorstwa któregoś z bohaterów, a to reklamówką perfum sprzedawanych w alternatywnym roku 1985, a to wstępem do wspomnień wydanych przez herosa na emeryturze.

A jakby tego wszystkie było mało, jest też w "Strażnikach" komiks w komiksie. Czytana przez jednego z bohaterów "Opowieść o Czarnym Frachtowcu" to przepiękny hołd dla komiksowych horrorów z lat 50., a przy okazji piracka historia świetnie korespondująca z fabułą "Strażników".

Moore kontra DC

#

"Strażnicy" już w momencie wydania zostali uznani za arcydzieło. Seria sprzedawała się tak dobrze, że na krótko pozwoliła DC Comics wyprzedzić Marvel Comics. Dziś komiks Moore’a i Gibbonsa regularnie pojawia się w najróżniejszych topkach i zestawieniach – nie tylko komiksowych (brak "Strażników" na jakiejkolwiek liście najlepszych komiksów wszech czasów natychmiast powinien obudzić podejrzliwość czytelnika), ale i książkowych (w 2005 r. "Time" umieścił go na liście 100 najlepszych książek wszech czasów).

Wydawałoby się, że autorstwo tak ważnego tytułu oznacza dla autorów pieniądze i sławę. Tymczasem, gdyby dać dzisiaj Alanowi Moore’owi możliwość cofnięcia się w czasie, najprawdopodobniej zdecydowałby się w ogóle nie pisać "Strażników". Bo, jak twierdzi, został oszukany i odebrano mu kontrolę nad postaciami, które stworzył.

Pamiętajmy, że rzecz działa się w latach 80. Sytuacja twórców komiksowych nie była wtedy komfortowa, ale rzeczy powoli zmierzały w lepszym kierunku. Jeszcze w latach 60. artyści byli ledwie wolnymi strzelcami do wynajęcia, zmuszanymi by przekazywać wydawnictwu prawa do swoich prac. Taką politykę miało zarówno DC Comics, jak i Marvel. Ludzie, którzy wymyślili kury znoszące złote jaja w rodzaju Kapitana Ameryki, Spider-Mana czy Supermana wbrew obiegowej opinii nie pławili się w bogactwie.

Renesans komiksu niezależnego w latach 70. i fakt, że dorastający czytelnicy coraz częściej zwracali uwagę na nazwiska autorów widniejące na okładkach, poprawiały pozycję negocjacyjną autorów. Ale Moore i Gibbons i tak musieli się zgodzić na zapis w umowie, mówiący, iż prawa do postaci wrócą do nich dopiero wtedy, gdy DC Comics przynajmniej na rok przestanie wydawać wznowienia.

Z powodu tego zapisu, pomiędzy rokiem 1987 a 2017 DC Comics wznawiał "Strażników" przynajmniej 24 razy, a sfrustrowany i rozżalony Moore postanowił nigdy więcej nie współpracować z wydawnictwem. Co okazało się nie być takie proste, bo potężnemu DC Comics tak bardzo zależało na twórczości Moore’a, że w 1998 r. wykupiło wydawnictwo WildStorm tylko dlatego, iż Moore był z nim związany umową.

Bezduszny skok na kasę

#

W przyzwyczajonym do tasiemcowych serii świecie komiksu bardzo rzadko zdarza się, by odnoszący sukces tytuł – zwłaszcza superbohaterski - nie doczekał się kontynuacji. Nic więc dziwnego, że DC Comics wielokrotnie próbowało namówić Moore’a i Gibbonsa do powrotu do "Strażników".

W latach 80., nim jeszcze Moore obraził się na DC Comics, krążyły plotki o pomysłach na serie poboczne. Największym entuzjazmem cieszył się projekt opowiedzenia o przygodach Minutmenów (poprzedników Strażników) w latach 40. Zdaniem Gibbonsa taka seria mogłaby z jednej strony oddać hołd bohaterom komiksowej Złotej Ery, z drugiej zaś pozostać wierna pesymizmowi oryginału.

Interesująco brzmiały też pomysły na serie o przygodach Komedianta służącego w Wietnamie czy Rorschacha walczącego z nowojorskim półświatkiem.
W 2010 DC Comics było tak zdesperowane, że zaproponowało Moore’owi układ – scenarzysta miał stworzyć nową serię, a w zamian wydawnictwo odzyskać prawa do oryginalnej serii. Ofertę sprowokował umiarkowany sukces ekranizacji filmowych "Strażników" w reżyserii Zacka Snydera. Obraz wprawdzie nie okazał się wielkim finansowym sukcesem (przy budżecie 130 mln dolarów, przyniósł 180 milionów przychodu), ale był na tyle udany, że przypomniał o marce zarówno fanom i krytykom.

Moore jednak odmówił, mówiąc, iż po 23 latach nie jest już zainteresowany swoimi bohaterami. Scenarzysta podkreślił przy okazji, że nie życzy sobie, by inni artyści tworzyli w uniwersum "Strażników".

Jak łatwo się domyślić, DC Comics i tym razem zignorowało uwagi scenarzysty, decydując się oddać serię w ręce innych. Stworzono nie jeden, a dziewięć prequeli, dopowiadających przeszłość niemal wszystkich występujących w komiksie postaci.

Pomimo oporów Moore’a projekt "Strażnicy. Początek" zyskał nieśmiałe błogosławieństwo Dave’a Gibbonsa i zaangażowano do niego całą plejadę komiksowych gwiazd. Okazało się jednak, że nawet zatrudnienie takich gigantów współczesnego komiksu jak Darwyn Cooke, Brian Azzarello, Joe Kubert i J. Michael Straczynski nie wystarczyło, by doskoczyć do poziomu Alana Moore’a.

Choć oczywiście projekt okazał się sukcesem finansowym i skłonił kierownictwo DC Comics do kolejnej kontrowersyjnej decyzji: w 2017 r. wystartował crossover "Doomsday Clock" mający wprowadzić bohaterów "Strażników" do głównego uniwersum DC Comics. 12-odcinkowa seria boryka się z ciągłymi opóźnieniami, ale ma dobrnąć do końca w grudniu 2019 r. Nic nie wskazuje, by była choć odrobinę tak dobra, jak "Strażnicy".

Niedościgniony oryginał

Problem tych dziwacznych prequeli, odprysków i kontynuacji leży nie tylko w tym, że powstają wbrew woli jednego z autorów oryginalnej serii. Zarówno "Strażnicy. Początek", jak i "Doomsday Clock" zupełnie rozmijają się z tym o czym mówią "Strażnicy" i w jaki sposób to mówią.

Najbardziej oczywisty zarzut sformułował sam Moore, dowodząc w jednym z wywiadów, iż wyjątkowość "Strażników" brała się m.in. z tego, iż była to zamknięta powieść graficzna. Przemienianie jej w kolejny niekończący się komiksowy tasiemiec, pełen przedziwnych postaci i odwiedzin z innych wymiarów, sprowadza historię do poziomu zwykłej historii o supeherosach. Tyle tylko, że nieco bardziej sfrustrowanych i zgorzkniałych.

Innym kłopotem jest polityka. Moore odważnie wkraczał w tematy omijane zazwyczaj przez autorów opowieści superbohaterskich. Stworzone przez niego postaci walczą w Wietnamie, dyskutują o zabójstwie Kennedy’ego i współpracują ze skorumpowanym gabinetem Richarda Nixona, który w alternatywnej rzeczywistości najprawdopodobniej kazał Komediantowi zamordować dziennikarzy chcących opisać aferę Watergate, a następnie zmienił konstytucję i zniósł limit dwóch kadencji.

Z kolei wymierzający sprawiedliwość na własną rękę Rorschach to postać, za pomocą której Moore kwestionuje mit twardego faceta, biorącego sprawy w swoje ręce – tak popularny w popkulturze lat 80. Zaś Doktor Manhattan jest nie tylko parodią Supermana, ale i metaforą wyścigu zbrojeń. Sam fakt jego istnienia i współpracy z rządem USA spycha ZSRR do narożnika i składnia do podejmowania desperackich kroków. Przez co alternatywny świat roku 1985 stoi na skraju wojny nuklearnej.

Moore i Gibbons zaszyli też w "Strażnikach" zaskakująco progresywną wizję świata. Jedną z pierwszych zamaskowanych bohaterek jest lesbijka, padająca ofiarą zbrodni z nienawiści. Z kolei Zakapturzony Sędzia to najprawdopodobniej niewyoutowany gej. Postaci nieheteronormatywne pojawiają się też na drugim i trzecim planie i zawsze przedstawione są z czułością.

Tworzone nie z pasji, a z żądzy zysku "Strażnicy. Początek" i "Doomsday Clock" unikają tak kontrowersyjnych tematów. A jeżeli już wchodzą w politykę, to tak, by nikogo nie drażnić.

Rorschach w ujęciu Briana Azzarello z niebezpiecznego psychopaty zmienia się w charyzmatycznego mściciela. Podobnie jest z Komediantem. Choć w oryginale to brutal usiłujący zgwałcić koleżankę i mordujący kobietę w ciąży, w "Strażnicy. Początek" przedstawiono go, jako być może nieco porywczego, ale tak naprawdę romantycznego zabijakę. Z kolei Zakapturzony Sędzia z człowieka stającego w obronie gwałconej kobiety przeistacza się w niebezpiecznego dewianta, postać wpisującą chyba w każdy kłamliwy stereotyp na temat gejów.

Czy serial uniknie podobnych wpadek? Na pewno przynajmniej jednej. Produkcja HBO to kontynuacja rozgrywająca się w zamkniętym uniwersum "Strażników", nie zahaczająca, jak "Doomsday Clock", o świat Supermana i Batmana. Ale czy jej twórcom wystarczy odwagi i umiejętności, by stworzyć dzieło naprawdę wyjątkowe? Czas pokaże.

Źródło artykułu:WP Teleshow
Komentarze (5)