Strasznie nudna kolonizacja
Historia przedstawiona w ,,Betelgezie" kontynuuje wątki rozpoczęte w ,,Aldebaranie". Kolejną planetą, jaką chcą skolonizować ludzie jest jedna z planet krążących dookoła tytułowej gwiazdy. Problemy zaczynają się jednak tuż po wylądowaniu na niej. Tajemniczy wirus komputerowy niszczy komputer statku kolonizatorów, a mała grupka tych, którzy przetrwali musi poradzić sobie w nieprzyjaznym środowisku.
17.12.2009 | aktual.: 29.10.2013 16:06
Jak często w takich historiach bywa członkowie ekspedycji od razu dzielą się na dwa wrogie obozy - tych, którzy gotowi są zaludnić planetę bez względu na konsekwencje i wrażliwych humanistów, gnębionych pytaniem, czy można ingerować w świat zamieszkany przez inteligentną rasę. W sam środek tego konfliktu trafia znana z ,,Aldebarana" Kim i to na jej barkach spocznie misja ocalenia kolonizatorów i zadecydowania, czy ludzie mają prawo ujarzmić Betelgezę.
I choć streszczona fabuła może wydawać się wciągająca, wrażenie to jest mylne. Leo porusza się po tematach niezwykle wyeksploatowanych, po które chętnie sięgano już kilkadziesiąt lat temu. Doskonale widać to zresztą w samym komiksie, gdyż opowieść poprowadzona jest bardzo staroświecko. Dużo tu fabularnych naiwności - mięso wszystkich zwierząt jest jadalne, porozumiewanie się z obcymi cywilizacjami nie stanowi problemu, a podróże gwiezdne przypominają nieco dłuższe wycieczki. I być może nie byłoby w tym anachronicznym anturażu nic złego, gdyby Leo nie próbował jednocześnie zadawać bardzo ważnych pytań w bardzo nieudolny sposób.
Sporo się tu mówi o człowieczeństwie i zbrodniach ludzkości. Padają pytania, o to jak wiele można poświęcić w imię przetrwania, i czy mamy prawo do decydowania o losie innych ras. Wszystkie one zadane są jednak w bardzo prostacki sposób. Czytelnik od początku wie, kto jest tym dobrym, a kto tym złym. Dylemat, przed którym staje Kim jest sztuczny - nawet postacie podzielone zostały przecież na te sympatyczniejsze (które mają rację) i paramilitarną bandę gburów, którzy zajmują się głównie rozstawianiem wszystkich po kątach, wprowadzaniem patriarchatu i mordowaniem wszystkiego co się rusza (oczywiście na czele z łagodnymi i przyjaznymi ,,obcymi" przypominającymi rozkoszne misie panda). Bardzo rozczarowuje też prostackie zakończenie, w którym autor popisuje się brakiem warsztatu i wprowadza na scenę znającą wszystkie odpowiedzi postać znikąd.
Niestety nie lepiej jest w warstwie graficznej. O ile Leo doskonale radzi sobie z przedstawicielami obcych ras, o tyle gdy rysuje ludzi zdarzają mu się kadry po prostu nieudane, pokraczne i sztywne. Rozczarowują także fantastyczno-naukowe gadżety w stylu bardzo pociesznego latającego samochodziku.
,,Betelgeza" to nieudana próba opowiedzenia poważnej historii science-fiction. Stawiane problemy rozbijają się o fabularne banały i uproszczenia, a wyświechtana konwencja w dzisiejszych czasach po prostu trąci myszką. Wszystkie wady ,,Betelgezy" szczególnie wyraźnie widać w zestawieniu z wydaną w tej samej serii ,,Wieczną Wojną" - głęboką, bolesną opowieścią o wojnie, wyobcowaniu i samotności.Tego porównania komiks Leo po prostu nie wytrzymuje.