"Sto lat" dla Tuska. Jak premiera u Lisa witano, czyli kto i kiedy miał lepiej w TVP?
Słynne "Sto lat" dla Tuska u Tomasza Lisa wypomniał w programie na żywo Michał Adamczyk, odpierając zarzuty posła KO o stronniczość TVP. Dyskusja na ten temat przeniosła się ze studia do sieci, gdzie zwolennicy jednej i drugiej strony politycznej barykady wciąż próbują ustalić, kiedy TVP służyła władzy bardziej. Bo co do tego, że TVP miała i ma problem z bezstronnością, raczej nikt nie ma wątpliwości.
Niezapomniane "Sto lat" dla Tuska
Paweł Zalewski z KO zapewne nie wiedział, że oskarżając Michała Adamczyka w programie TVP Info o wspieranie Andrzeja Dudy, otworzy puszkę Pandory. Dziennikarz przez kilkadziesiąt sekund wymieniał największe grzechy główne publicznej stacji za czasów rządów PO-PSL, których listę zaczęło pamiętne "Sto lat" dla Donalda Tuska.
Cofnijmy się zatem o sześć lat, kiedy to 1 września 2014 roku premier Donald Tusk pojawił się w programie ówczesnego publicysty telewizyjnej Dwójki, zaledwie dwa dni po tym, jak wybrano go na szefa Rady Europejskiej. Zebrana w studio widownia powitała polityka gromkimi brawami i głośnym "Sto lat", które, jak było widać, wprawiło premiera w lekkie zakłopotanie.
Jak podkreślał Tusk, trudno mu było ukryć wzruszenie, bo choć nie raz bywało, że występował w telewizji nawet w dniu swoich urodzin, to takie gesty sympatii nie miały wcześniej miejsca. Tomasz Lis na wstępie zaś zaznaczył, że nie aranżował zaśpiewki, prosząc publiczność o potwierdzenie tej informacji. Mało kto uwierzył wówczas w zbiorowe "tak", które padło ze strony widowni.
"Niewiarygodny cyrk" - komentował wówczas Michał Karnowski, "Oglądam na baczność" - pisał z ironią Samuel Pereira, a Tomasz Lis tak odpierał tę krytykę na swoim blogu:
"Myśl, że ja lub którykolwiek z moich współpracowników, zaangażowałby się w organizowanie komukolwiek klaki jest w istocie pocieszna. Ani bym na ten pomysł nie wpadł, ani materializować go by mi się nie chciało. To, że zgromadzona w studiu publiczność zaśpiewała premierowi 'Sto lat' uznaję jednak za - z jej strony - miły gest. To naprawdę podnoszące na duchu, że normalni ludzie mają w głębokim poważaniu ujadanie PIS-owskich propagandystów, że uznają, iż europejski awans premiera to sukces Polski oraz że chcą swym odczuciom dać wyraz".
Tomasz Lis na żywo - 100 lat dla Tuska
Spontaniczność zorganizowana
Szybko jednak się okazało, że owacje aż tak spontaniczne nie były, bo zorganizowała je Młodzieżówka PO. Stowarzyszenie "Młodzi Demokraci" umawiali się na "Sto lat" dla premiera za pośrednictwem Facebooka. Wielu z nich pojawiło się później na nagraniach programu Lisa, czym pochwalili się na profilu społecznościowym, zamieszczając zdjęcia z nowym "prezydentem" UE. Jak tłumaczyła także ówczesna szefowa młodzieżówki, Kinga Gajewska, śpiewali w studiu wszyscy, nawet Ci, którzy Tuskowi na co dzień nie kibicują.
"Chcę zauważyć, że wstali i śpiewali wszyscy, również PiS (nawet ich była Przewodnicząca). Zachęcałam wszystkich, aby przyszli i wysłali SMS - to oczywiste, zawsze tak robimy na wszystkie programy. Co do powitania, to nie zmuszałam nikogo aby śpiewał - przecież tam byli ludzie, których nie znam. Wejście Premiera było dla mnie na tyle wzruszającym momentem, że zaczęłam śpiewać, a reszta za mną..." - podkreślała na Facebooku. Jednak i te wyjaśnienia nie kończyły sprawy, bo szybko pojawiały się kolejne zarzuty, tym razem dotyczące doboru widowni.
Każdy ma swoich klakierów
Jak zapewniał autor programu "Tomasz Lis na żywo", w studiu pojawili się tylko ci, którzy wyrazili taką wolę, wysyłając SMS. Stwierdził także, że klaki w jego programie były, ale organizowali je współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego, którzy gorliwie dbali o dobre samopoczucie prezesa w trakcie audycji.
Być może Tomasz Lis nawiązywał do głośnego odcinka swojego show z udziałem Jarosława Kaczyńskiego z października 2011 roku. Słowne starcie Lisa z prezesem PiS wzbudziło wówczas wiele emocji. Widownia żywo reagowała oklaskami na poszczególne werbalne ciosy, którymi raz po raz okładali się wzajemnie gospodarz i jego gość. Starcie wygrał wówczas Kaczyński, który wykorzystał pomyłkę Lisa dotyczącą kandydatek partii w wyborach parlamentarnych. W mediach społecznościowych pojawiły się zaś informacje o tym, że dziennikarz utrudnia zwolennikom prezesa pojawienie się w studiu.
Jak informował serwis press.pl: "W rzeczywistości Kaczyński dostał prawo zaproszenia do studia 30 osób, a komitet wyborczy PiS przysłał dłuższą listę. Odesłano ją do skrócenia. W poniedziałek przed siedzibą TVP i tak stawiło się więcej kibiców Jarosława Kaczyńskiego, niż mogło pomieścić studio".
Kto zasiada na widowi?
Nigdy nie było jednak tajemnicą, że widownia w programach publicystycznych, nie tylko tym Tomasza Lisa, nie jest ani obiektywna, ani przypadkowa. Większość z nich to aktywni działacze stowarzyszeń czy też młodzieżówek największych partii politycznych, dla których występ w programie to sposób na autopromocję i wyróżnienie się z tłumu anonimowych członków.
Chęć wspierania swojego reprezentanta w telewizyjnych debatach można zrozumieć, pamiętając o tym, by zapewniony został równy dostęp dla zwolenników każdej ze stron. Prawdziwy problem jest jednak wtedy, gdy stroną staje się sam prowadzący. Najlepszym testem dziennikarskiej obiektywności od lat jest odpowiedź na pytanie: czy znam poglądy polityczne konkretnego dziennikarza? Niestety dziś, w coraz bardziej spolaryzowanej rzeczywistości, także tej medialnej, coraz trudniej odpowiedzieć na to pytanie przecząco.