"Stawiam na Tolka Banana": Tajemnicza śmierć Jacka Zejdlera do dziś budzi wiele pytań
Śmierć ekranowego Tolka Banana obrosła już prawdziwą legendą. Co takiego wydarzyło się przed laty?
Czy to było morderstwo na zlecenie?
Początki kariery
Swoją przygodę z telewizją Jacek rozpoczął w wieku 11 lat. Wystąpił wówczas w serialu "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa". Udział w produkcji utwierdził go w przekonaniu, że to właśnie z aktorstwem chciałby związać swoją przyszłość.
Na kolejną rolę musiał jednak długo czekać.
Kultowa postać
Przełom w jego karierze nastąpił w 1973 roku. To wtedy przystojny 18-latek otrzymał rolę w serialu "Stawiam na Tolka Banana". By wystąpić w produkcji, musiał pokonać kilku utalentowanych konkurentów także starających się o angaż.
Zejdler świetnie odnalazł się jako przywódca grupy zbuntowanych nastolatków. Swoją charyzmą zjednywał sobie sympatię ludzi nie tylko na ekranie, ale i poza nim. Pod dużym wrażeniem jego osoby byli koledzy z planu serialu.
Charyzmatyczny nastolatek
- Zawdzięczam mu dwie ważne rzeczy w życiu. Kolegowaliśmy się mocno i on, mimo że starszy o kilka lat, co w tym wieku jest różnicą prawie pokoleniową, chyba mnie polubił. Przede wszystkim imponował mi poczuciem humoru, to on nauczył mnie słuchać słynnego trójkowego "ite-e-ru". ITR, czyli Informacyjny Tygodnik Rozrywkowy, to była oaza dobrego, lekko purnonsensowego dowcipu, który na dobre mnie ukształtował. A druga rzecz, którą mu zawdzięczam, to zainteresowanie tekstami piosenek. On miał taki zeszycik, w którym były słowa piosenek Beatlesów. Dla mnie było obojętne, co się śpiewa, słowa to jak rytm bębnów. I oto nagle odkryłem, że słowa są ważne. I pewnie dlatego teraz tłumaczę piosenki. Po filmie też się przyjaźniliśmy, on był z Łodzi i kilka razy przyjechał do mnie do Warszawy - przytacza słowa Filipa Łobodzińskiego, ekranowego Julka Seratowicza, "Tygodnik Ostrołęcki".
Czas studiów
Występ w serialu zbiegł się w czasie z zupełnie innym ważnym dla Jacka wydarzeniem. Zejdler dostał się na wydział aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi.
To było spełnienie jego marzeń. Na uczelni nie tylko mógł rozwijać swoje pasje i szlifować umiejętności, ale także czerpać przyjemność z uroków studenckiego życia.
Szczęśliwe chwile
- Był moim najlepszym przyjacielem z roku. Pierwsze papierosy, pierwsze wino, pierwsze dziewczyny... Nazywali nas harcerzami, bo się pakowaliśmy w różne dziwne rzeczy. Pamiętam, że chodziliśmy wtedy po korytarzach w rozpiętych butach zimowych, których sprzączki musiały pobrzękiwać. Profesor Mirowska nienawidziła tego. Często też, rozebrani do pasa, toczyliśmy pojedynki szermierskie. Krew aż tryskała, to nie były takie hop-siupy jak dziś. Regularna krew i blizny... - przytacza słowa Andrzeja Wichrowskiego, aktora Teatru im. Jaracza w Łodzi, "Tygodnik Ostrołęcki".
Tragiczne wydarzenie sprzed lat
W 1977 roku absolwent łódzkiej filmówki pojawił się w filmie "Inna". W kolejnych latach oglądać go można było w obrazie "Wesela nie będzie" oraz serialu " Do ostatniej krwi". Wydawało się, że drzwi wielkiej kariery stoją przed nim otworem. Stało się jednak inaczej...
2 stycznia 1980 roku aktor zginął tragicznie w wieku 25 lat. Dopiero po latach na jaw wyszły niejasne okoliczności jego śmierci.
Co sie stało?
Początkowo mówiono, że zginął w wypadku samochodowym. Inna wersja zakładała utopienie się z rzece. Podejrzewano też, że to Służby Bezpieczeństwa PRL stoją za zabójstwem słynnego aktora. Skąd ten pomysł?
Zajdler był podobno aktywistą Komitetu Obrony Robotników w Łodzi. Mówiło się, że jego działalność opozycyjna nie spodobała się ówczesnym władzom.
Wielu znajomych Jacka nie widziało nic o sekretnym życiu swojego przyjaciela. Trudno więc zweryfikować, czy w tych plotkach jest chociaż ziarno prawdy.
Samobójstwo?
Najbardziej wiarygodna jest do dziś zupełnie inna wersja wydarzeń. To podobno zawód miłosny przyczynił się do śmierci aktora.
Chociaż ludzie uważali Zejdlera za amanta, w rzeczywistości był zakompleksionym chłopakiem.
Jak wspominają jego znajomi, kilka dni przed domniemanym samobójstwem aktor pojechał do Łodzi, by rozmówić się z żoną. Wrócił załamany, coś mu z nią nie wyszło.
Gwiazdor nie umiał poradzić sobie z rozstaniem z ukochaną. W sylwestrową noc odkręcił gaz i wsadził głowę do piekarnika. Jego ciało znaleziono dwa dni później.