Starość to przygoda
"The Lonely Matador" jest nie tylko hołdem dla wielkiego matadora, ale i polemiką z jego decyzją. Główny bohater nie strzela sobie w głowę, zamiast tego wybiera życie - w swoim ciasnym mieszkanku u boku spasionego psa, którego czasami przebiera w strój byka, by trenować w parku matadorskie sztuczki. Jest przy tym nie tylko rozczulającym staruszkiem, ale i zwykłym człowiekiem. Jego codzienności nie zapełniają już popisy na arenie. Ich miejsce zajęło oglądanie telewizji, mycie zębów, spacery i spanie.
O swojej awanturniczej przeszłości matador przypomina sobie w soboty. To wtedy zakłada maskę i niszczy billboardy. "The fight lives on" (walka wciąż trwa) pisze na nich, i choć morał to oczywisty, czasami warto przypomnieć (za "Hookiem" Stevena Spielberga), że życiowa przygoda to nie tylko walki z bykami. To także starość i śmierć.
Najciekawsza w "The Lonely Matador" jest technika wykonania. Do pięknie wydanego albumu (ale i bardzo drogiego, rzecz kosztuje 111 złotych) dołączone są gadżety pozwalające wczuć się w przygody samotnego matadora. Gdy otwiera szufladę, by pooglądać stare zdjęcia, czytelnik dostaje do rąk kopertę, a w niej foty z chlubnej przeszłości. Gdy ścianę mieszkania zdobią plakaty, wylatują one także spomiędzy stron komiksu - można je obejrzeć w skali 1:1. Nie jest to może żadna rewolucja i szkoda, że Wright nie poszedł w tym eksperymencie nieco dalej, ale i tak udało mu się przełamać czytelniczą monotonię.
Album został wydany w ramach konkursu Ligatura Pitching organizowanego przy poznańskim festiwalu komiksowym. Artyści przedstawiają w nim swoje pomysły, a jury nagradza najciekawszy z nich finansując jego wydanie. Muszę przyznać, że byłem wobec tego pomysłu nastawiony sceptycznie - spodziewałem się przeciętniactwa od autorów, którym nie udało się przebić w wydawnictwach.* "The Lonely Matador" przekonał mnie, że się myliłem.* I bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę.