"Sprawiedliwi - Wydział Kryminalny": Marek Włodarczyk o synach i serialowych rolach
Jak wyglądały jego początki?
Marek Włodarczyk zyskał popularność dzięki występowi w serialu "Kryminalni". Od czasu debiutu na antenie TVN podziwiać go można było w wielu cieszących się sympatią widzów produkcjach. Obecnie gra w kolejnej policyjnej serii - "Sprawiedliwi - Wydział Kryminalny". W wywiadzie dla Wirtualnej Polski aktor opowiedział o rolach, które były punktem przełomowym w karierze. Wrócił też wspomnieniami do swoich początków w zawodzie. Nie omieszkał przy tym uchylić rąbka tajemnicy odnośnie życia prywatnego. Czy synowie chcą iść w jego ślady? Okazuje się, że jeden z nich już robi karierę w Europie. Niektórzy uważają, że jest nawet przystojniejszy od sławnego ojca. Słusznie? Dowiecie się tego w dalszej części galerii.
Marek Włodarczyk: Wcielę się w postać naczelnika wydziału kryminalnego. Edward Kubis kieruje dwiema grupami operacyjnymi, składającymi się z młodych ludzi. Jest to dla mnie takie przejście za biurko tzn. będę częściej pracował na komendzie niż w terenie. Chociaż ta druga opcja bardziej by mi odpowiadała. Zobaczymy, jak wszystko się rozwinie. Jesteśmy na etapie kręcenia dwudziestego odcinka. Z tego, co wiem, sytuacja mojej postaci ma się zmienić i stanie się ona bardziej aktywna.
Za to pokochali go widzowie
- Z sentymentem wspominam rolę komisarza Zawady. Od ostatniego dnia zdjęciowego w "Kryminalnych" minęło już osiem lat. To duża przerwa. Teraz przede mną nowe wyzwanie. Nie jest tak, że nagle przeskoczyłem z jednego serialu, w którym gram policjanta, do drugiego. W ostatnim czasie wiele wydarzyło się w moim życiu zawodowym - dużo było różnych zmian. Z optymizmem patrzę w przyszłość. Oby moja rola spodobała się widzom.
- Do dzisiejszego dnia ten serial cieszy się sympatią publiczności. Gdziekolwiek się pojawię, ludzie cały czas jeszcze wspominają "Kryminalnych", gratulują mi i pytają się, czy będą następne odcinki. Jest w tym coś miłego, że fani wciąż ciepło o nim myślą. Wielu twierdzi, że był to jeden z najlepszych seriali kryminalnych.
Te seriale przyniosły mu sławę
- Muszę przyznać, że był to dla mnie duży sprawdzian. Jeżeli dostałbym taką propozycję przed występem w "Kryminalnych", czyli w momencie, kiedy w Niemczech wcielałem się w 80 proc. w czarne charaktery i gangsterów, mocno bym się zastanowił. W tym przypadku było inaczej. Moi przyjaciele i koledzy po fachu mówili: "Marek, ty już po tych ‘Kryminalnych’ to w Polsce nic nie zagrasz, bo cię zaszufladkowali. Jak już zostałeś tym macho, to będziesz długo czekał na następną rolę i nic nowego ci się nie przydarzy". Akurat wtedy skończyła się moja przygoda z Zawadą, a miesiąc później dostałem z TVN-u propozycję zagrania roli ojca w "BrzydUli". Potraktowałem to jako wyjątkową próbę. Po przeczytaniu scenariusza kilku odcinków pomyślałem: "Cholera, może pokażę kolegom moją inną stronę". I podobno się to udało, bo ludzie wciąż wspominają produkcję z sentymentem i tak, jak w przypadku "Kryminalnych", też zaczepiają mnie na ulicy. Są to jednak zupełnie różne kategorie widzów. Te fanki "BrzydUli", które miały wówczas po 12-13 lat, dziś są już kobietami. Mimo upływu czasu, nadal ciepło myślą o dawnym hicie.
Co się z nim działo?
- Zmądrzałem (śmiech). Wciąż jestem aktywny zawodowo. Równolegle cały czas pracuję w Niemczech. Miałem wiele propozycji, ale po roli komisarza Zawady, która wymagała od mnie sporego poświęcenia i miała duży rozgłos, czekałem na coś podobnego. Na rynku jest wielu aktorów, każdy ma ogromne oczekiwania. Moja przerwa, jeśli chodzi o polski rynek, była trochę długa, ale opłaciła się. Warto poczekać na ten właściwy moment i odpowiednią rolę. Bo jeśli się rozdrobnimy, to zaszufladkują nas jako artystów-epizodystów. A to mi nigdy nie odpowiadało. Wolałem więc przeczekać. Teraz przede mną nowy sprawdzian. Zobaczymy, jaki będzie oddźwięk po emisji pierwszych odcinków serialu "Sprawiedliwi - Wydział Kryminalny" i jak ta nowa produkcja zostanie przyjęta. Mam nadzieję, że spodoba się widzom. Muszę też wspomnieć, że po ponad 10 latach wróciłem na scenę. Zaproponowano mi rolę ojca w komedii "Mayday 2". Spektakl, który gramy w całej Polsce, przypadł do gustu publiczności i mówi się, że sztuka nam się udała. Miło jest wrócić na deski teatru.
- Przyzwyczajony do niemieckiej rzeczywistości myślałem, że to trochę inaczej wygląda. Jeśli chodzi o sprawy prywatne znanych osób, to tam jest w mediach więcej kultury. W Polsce każde kolorowe pismo goni za sensacją, żeby zwiększyć swój nakład i by się lepiej sprzedawało. Rozdmuchuje się małe rzeczy, często mija się z prawdą - niejednokrotnie było to duże faux pas ze strony różnych pism. To, co było opisywane, często wyglądało zupełnie inaczej w rzeczywistości. Dlaczego zniknąłem? Każdy ma taki etap w życiu, gdy ma czegoś dość. Od 2004 roku, kiedy przyjechałem do Polski, przez 4-5 lat próbowałem poznać tutejsze realia. W końcu doszedłem do wniosku, że lepiej pokazywać się na salonach w Niemczech (śmiech). Przynajmniej nie jest się narażonym na różne złośliwe komentarze. Wychodzę jednak z założenia, że każdy musi jakoś zarabiać i może robić, co chce, bo żyjemy w wolnym kraju. Ja zdecydowałem się w tym wszystkim nie uczestniczyć, chociaż miałem wiele zaproszeń i wciąż je dostaje.
Wciąż szuka nowych wyzwań
- Gotowanie mnie nie interesuje (śmiech). Miałem propozycję uczestniczenia w "Agencie", ale ze względu na sprawy prywatne nie mogłem wziąć udziału. Dostałem też ofertę udziału w programie "Azja Express". Nie mogłem jej przyjąć, tym razem ze względu na nowy serial. Zdjęcia do show TVN nagrywane były w maju, a ja zaczynałem wtedy pracę na planie "Sprawiedliwi - Wydział Kryminalny". Niestety, zbiegło się to w czasie i nie wpasowało w mój kalendarz zajęć. Ale nic straconego. Może wystąpię w kolejnej edycji "Agenta". Kto wie?!
Jak wyglądały jego początki?
- Posługiwałem się na początku angielskim. W 1981 roku wyjechałem do Berlina do swojego przyjaciela - niemieckiego operatora. Miałem tam spędzić dwa miesiące i wrócić na święta Bożego Narodzenia. Wszystko zmieniło się 13 grudnia, gdy w Polsce wprowadzono stan wojenny. Nie pozostało mi nic innego, jak przeczekać. Myślałem, że to potrwa parę miesięcy. Niestety, ten czas wydłużył się, a coś trzeba było robić. Na początku dorabiałem w warsztacie samochodowym. Próbowałem różnych zajęć, żeby zarobić na chleb. Jednak myśl o zaistnieniu w wyuczonym zawodzie mnie nie odstępowała i dwa lata później zagrałem już na scenie jednego z berlińskich teatrów. Tak to się zaczęło. Początkowo nie było łatwo, ale w końcu los się do mnie uśmiechnął. Poznawałem język, a po kolejnych pięciu latach pojawiły się propozycje telewizyjne. Zacząłem występować w niemieckim serialu i od tego momentu wszystko nabrało tempa. Przez paręnaście lat mieszkania za zachodnią granicą zagrałem w przeszło stu produkcjach. Do tego doliczyć można występy teatralne, ale także pracę pedagoga w szkołach aktorskich w Berlinie i Salzburgu. Jednym słowem - dałem radę.
- Do myślenia dały mi wypowiedzi moich niemieckich przyjaciół z branży filmowej, reżyserów, agentów, którzy zwrócili mi uwagę na jedną ważną rzecz. Gdy wyjechałem z kraju, mając 27 lat, trudno było mi tak biegle opanować obcy język, żeby mówić bez polskiego akcentu. Postaci, które grałem w tamtejszych spektaklach czy filmach, były "egzotyczne". Wcielałem się w cudzoziemców z różnych stron świata. Powiedziano mi, że gdybym mówił perfekcyjnie po niemiecku, to bym nie opędził się od pracy. Po 20 latach pomyślałem, że może warto znów spróbować w Polsce, w końcu nie zapomniałem języka. Zacząłem przyjeżdżać na festiwale filmowe m.in. do Gdyni. Spotykałem dawnych kolegów z łódzkiej szkoły filmowej. Jeden z nich dał mi namiar na osoby zajmujące się castingami. Trafiłem do Teresy Violetty Buhl i tak zaczęła się moja polska przygoda. Jednak nie wszystko szło od razu po mojej myśli. Nie wygrałem ostatecznie castingu do roli w serialu "Glina", chociaż wydawało się, że mam ją już w kieszeni. Następne podejście to było przesłuchanie do "Kryminalnych". Padł wybór na mnie i miałem zagrać komisarza Zawadę. W związku z tym powiedziałem, że przyjadę do Polski. Miałem nakręcić tylko jedną transzę produkcji, czyli 36 odcinków, co w założeniu powinno potrwać 3-4 miesiące. Okazało się, że z tych kilkunastu tygodni zrobiło się 5 lat. Potem kolejne 2 lata zajęła "BrzydUla". Teraz minęła już dekada, a ja w dalszym ciągu żyję między Warszawą a Hamburgiem.
Dobre geny
- Niestety, widziałem tylko zdjęcia, bo do Mediolanu, Madrytu czy Paryża nie miałem okazji pojechać za nim. Po tym intensywnym okresie Vincent znów wrócił na studia, bo to dodatkowe zajęcie odciągnęło go od dotychczasowych obowiązków. To on z trójki moich synów jest najbardziej utalentowany artystycznie.
- Każdy z nich wspominał, że chciałby być aktorem, ale im to odradzałem. Mówiłem, żeby zajęli się poważnym, męskim zawodem. Po początkowej euforii szybko zostaje się sprowadzonym na ziemię. Wiadomo, że na rynku jest coraz większa konkurencja. Kiedyś trafiało się do filmu czy teatru zaraz po szkole aktorskiej. Dzisiaj to wygląda trochę inaczej. Na ekranach pojawiają się ludzie wypatrzeni na ulicy. Szuka się ciekawych i charakterystycznych twarzy. Pracę dostają często amatorzy. Nie mówię, że są bez talentu, jednak rywalizują oni z profesjonalnymi aktorami, przez co dostanie roli jest jeszcze trudniejsze. Dlatego ostrzegłem synów, żeby lepiej poszukali dla siebie innego zawodu. Nie wszyscy się posłuchali. Vincenta, mimo studiów ekonomicznych i jeszcze drugiego kierunku związanego z wirtualnymi mediami, wciąż ciągnie do artystycznych wyzwań. Nadal dostaje też propozycje sesji zdjęciowych. Trudno się dziwić, bo ma 197 centymetrów wzrostu i wygląda nieźle (śmiech). Nie może jednak zapomnieć o aktorstwie. Powiedziałem mu w końcu: "Vincent, jak chcesz, próbuj! Bo będziesz mi potem przez całe życie wypominał, że przeze mnie nie zrobiłeś kariery". W tym roku zdawał do szkoły teatralnej w Berlinie. Przeszedł nawet dwa etapy, ale nie udało mu się dostać. Przesłuchiwałem go tuż przed egzaminami i muszę przyznać, że ma talent. Nie chodzi tylko o znakomity wygląd, ale i głos oraz dykcję. Jest też wrażliwym człowiekiem, więc ma wszystkie predyspozycje, by ten zawód wykonywać. W przyszłym roku skończy studia ekonomiczne i znów ma zamiar spróbować spełnić swoje marzenie. Oczywiście zapewniłem, że mu pomogę w przygotowaniach albo poproszę moich niemieckich kolegów o wskazówki. To chyba ostatnia szansa. Vincent będzie miał 24 lata, a to już czas, by na poważnie pomyśleć o przyszłości.
Mało kto wie, że ma tak przystojnych synów
- Najmłodszy, Simon, też jest bardzo uzdolniony i ma aktorskie predyspozycje. Zresztą grał już w niemieckich filmach i teatrze. Widziałem go na scenie i muszę przyznać, że ma duży talent. Ale on już 4 lata temu zapowiedział, że chce studiować architekturę i jest w tym konsekwentny. W tym roku zrobił maturę i dostał się na uniwersytet w Hamburgu. Tymczasem najstarszy z trójki, Patryk, skończył studia z marketingu i szuka pracy w zawodzie. Obecnie zajmuje się tzw. małym biznesem i sprzedaje przez internet markowe ubrania.
- Patryk oczywiście tak, bo jego matka jest Polką i w domu zawsze rozmawiało się w rodzimym języku. Mówi więc bardzo dobrze. Vincent ma zdolności lingwistyczne i posługuje się kilkoma językami: angielskim, hiszpańskim, niemieckim, polskim. Nie ma problemów. A Simon w tej chwili zmienił swoje podejście, bo dotychczas był leniwy, jeżeli chodzi o naukę polskiego. Przejął się, że bracia posługują się językiem lepiej od niego i też podszlifował swoje umiejętności. Nawet był niedawno w Polsce, gdzie miał szansę poćwiczyć konwersacje. Muszę przyznać, że wygląda to coraz lepiej.
- Poddaję się fali życia (śmiech). Nie mam wielkich planów. Moją ambicją jest to, żeby moi synowie się realizowali i to im poświęcam dużo czasu.