"Spisek przeciwko Ameryce". Recenzja nowego serialu HBO
Co by było, gdyby w Białym Domu zasiadł antysemita sympatyzujący z nazistami? Odpowiedź znajdziemy w nowym 6-odcinkowym serialu HBO "Spisek przeciwko Ameryce" cenionego Davida Simona.
Alternatywne wersje historii to jeden z najśmielej rozwijanych pomysłów w naszych niewesołych czasach. Uwielbiamy je, bo dzięki kinu, książkom czy telewizji możemy na własne oczy zobaczyć, "co by było, gdyby". Bez ponoszenia brzemiennych w skutkach konsekwencji.
W swoim słynnym "Spisku przeciwko Ameryce", powieści opublikowanej 3 lata po atakach na World Trade Center, laureat Bookera Philip Roth przenosi się w czasie do lat swego dzieciństwa, składając własne doświadczenia, marzenia i lęki na barki dwóch młodych chłopców – Philipa i Sandy’ego.
To z ich perspektywy w dużej mierze będziemy obserwować międzywojenną historię USA opowiadaną z perspektywy żydowskiej enklawy w Newark, w stanie New Jersey, nieopodal Nowego Jorku. Dziecięce wizje niepozbawione są jednak wad, bo dziecko to zwykle dość zawodny świadek wydarzeń.
Stąd, w chwilach zwątpienia, twórcy przenoszą centrum uwagi widza a to na kuzyna chłopców - Alvina (Anthony Boyle), który jedzie walczyć do Europy, ponosząc własną ofiarę, ale przede wszystkim na rodziców (Zoe Kazan, Morgan Spector) i ciotkę (Winona Ryder). Stanowiących bardzo mocny zespół aktorski, który dźwiga i świetnie animuje dużą ilość dialogów czy monologów, sprawnie unikając pułapek deklamowania książkowych tekstów.
Na samym początku "Spisku" spotykamy się w czasach po drugiej kadencji Franklina D. Roosevelta, kiedy ten decyduje się zerwać z tradycją sięgającą czasów Jerzego Waszyngtona i kandydować na prezydenta po raz trzeci. Tym razem jednak ma godnego przeciwnika, na którego jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie stawia, w osobie lotnika i plakatowego bohatera każdego amerykańskiego chłopca, Charlesa Lindbergha.
Lindbergh startuje z powtarzalnymi hasłami, do znudzenia krzycząc o swoim wyborze jako gwarancji pokoju na kontynencie i braku zaangażowania w cudzą wojnę. Nawet jednak tak oczywiste obietnice bez pokrycia trafiają na podatny grunt, a Lindbergh zostaje w końcu wybrany na prezydenta. O ile w czasie kampanii słychać było jakiś odległy szum o antysemickich przekonaniach kandydata, o tyle po jego wyborze szum przeradza się w donośny skowyt.
Stałymi gośćmi w Białym Domu są wysoko postawieni dygnitarze nazistowscy, a poplecznicy nowego prezydenta wymyślają coraz to nowe inicjatywy, które pozwoliłyby w białych rękawiczkach i w teorii wyłącznie dobrowolnie, przesiedlić Żydów z miast na odległe tereny wiejskie.
Problem, poza oczywistym, jest jednak też i logistyczny – w miastach znalezienie synagogi czy sklepu z koszerną żywnością nie stanowi problemu. W przeciwieństwie do uprawnych pól Kentucky czy Montany, gdzie o praktykowaniu religii nie może być w rzeczywistości mowy. To jednak oczywiście dopiero początek kłopotów, bo skala nienawiści i zjawisk patologicznych z dnia na dzień przybiera na sile.
"Spisek przeciwko Ameryce" to pierwsza adaptacja literatury w imponującym dorobku producenta, scenarzysty i showrunnera Davida Simona. Szerokiej publiczności dał się poznać za sprawą seriali, które, pisząc zupełnie bez przesady, na zawsze zmieniły oblicze TV: "Prawo ulicy" czy "Kroniki Times Square" to w ogromnej mierze jego dzieła.
Nie ma wielu twórców, którzy tak dobrze "czują" miasto, wszystkie jego zakamarki i tajemne przejścia, i jeszcze potrafią o tym tak opowiedzieć, że uczucie oglądania na ekranie staje się więcej niż realne. Miasto to jednak wciąż bohater drugoplanowy, podczas gdy twórcę zawsze zajmują przede wszystkim prawdziwe postaci.
Odrysowując to, co najpierw opisał Roth, stara się bez wątpienia podwójnie. Raz, by oddać ducha powieści, ale nie przedobrzyć i nie sprawić, że obraz wyda się sztuczny, a dwa, by jednak dodać coś od siebie. Oba zadania wykonane perfekcyjnie, również za sprawą fenomenalnej obsady, która kiedy trzeba, uderza w subtelniejsze tony, a kiedy można – prezentuje całą gamę uczuć i emocji podbudowanych solidnym warsztatem.
Odkryciem jest bez wątpienia (który to już raz) Winona Ryder i John Turturro, ale zupełnie nie ustępują im świetny Anthony Boyle, Morgan Spector, czy wreszcie odtwórcy ról młodych chłopców. Każdy na swój sposób przeżywa, co dzieje się wokół, każdy też najlepiej jak umie buduje swoją bańkę, w której czuje się względnie bezpieczny.
Proces radzenia sobie z kryzysem pokazany jest etapami, każdy oddzielony konkretnymi, mocnymi, wymownymi wydarzeniami, które tylko czasem stanowią klasyczny cliffhanger odcinka. Warto dać "Spiskowi" szansę, bo chociaż Roth nie zamierzał w powieści chować metafory dla niespokojnych czasów w dzisiejszej Ameryce, niezamierzenie stworzył komentarz nie tylko do ogarniętej ukrytym strachem Ameryki post-WTC, ale i zgrozy dnia dzisiejszego – z quasi-polityką i pseudo-dyplomacją Donalda Trumpa na czele.