Spider-Man bez Mary Jane
A zaczyna się obiecująco. Po rozstaniu z Mary Jane Peter Parker przeżywa trudne chwile. Porzucony, samotny i rozgoryczony powraca w okolice, w których się wychowywał, by dostrzec jak wiele zmieniło się od tamtych czasów. I, jak na superbohatera przystało, postanawia działać, zostaje nauczycielem w swoim dawnym liceum. Wątek szkolny to najciekawsza część "Powrotu do domu" - dowiadujemy się w niej nieco o młodości Spider-Mana, a scena strzelaniny rozwiązana jest zaskakująco (jak na Marvelowski produkcyjniak) subtelnie. Służy on jednak Straczyńskiemu jedynie jako wypełniacz, gdyż najważniejszym motywem albumu pozostaje walka z superzłoczyńcą.
21.02.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:18
Słynny scenarzysta nie sięga po żadną znaną postać. Zamiast tego kreuje nowego przeciwnika - potężnego Morluna, niby-wampira żywiącego się nadprzyrodzonymi mocami. Poluje on na Spider-Mana przekonany, że jego zdolnościami zaspokoi głód na wiele dekad. Nie wie jednak, że Parkerowi pomaga Ezekiel, tajemniczy milioner, zaskakująco podobny do Człowieka-Pająka.
Niestety, jak to zwykle bywa w uniwersum Marvela, fakt, że na scenę wprowadzane są nowe postacie wcale nie służy fabule. Wręcz ją spłyca. Bohaterami, do których czytelnicy nie są przyzwyczajeni nie trzeba się przejmować, ich los jest im obojętny, sprzedaż albumów nie spadnie. Dlatego koniec Morluna jest łatwy do przewidzenia, a Straczyński nie sili się nawet na dopisanie mu korzeni. Tylko trochę lepiej sytuacja wygląda z Ezekielem. To typowa postać wszystkowiedzącego mędrca, pojawiającego się za każdym razem, gdy trzeba wytłumaczyć, co się właściwie dzieje. Dzięki jego monologom scenarzysta nie musi przejmować się takimi szczegółami jak prowadzenie akcji czy budowanie napięcia. A to, co mówi Ezekiel interesujące staje się tylko w jednym momencie, gdy przyrównuje superbohaterów obdarzonych zwierzęcymi mocami do postaci mitycznych.
To paradoksalne, ale w albumie z milczącym Morlunem i rozgadanym Ezekielem, najlepiej wypadają sceny, w których nie występuje żaden z nich. Pozostawiony sam sobie Spider-Man nie staje się może od razu pełnokrwistą postacią (temu konkretnemu bohaterowi zdarza się to niezwykle rzadko), ale przynajmniej dobrze taką udaje. Miewa wątpliwości, chwile słabości, martwi się o swoich bliskich. A przede wszystkim wciąż zadaje sobie pytanie "dlaczego ja?" - jedno z sensowniejszych pytań, jakie może zadawać sobie superbohater.
Ten nijaki scenariusz doczekał się nijakich rysunków. Romita Jr. udowadnia, że nie wszystkie komplementy, którymi obdarowują go krytycy, są zasłużone. Owszem, w "Powrocie do domu" pojawia się czasem zadziorność znana choćby z "Kick-Assa", ale tylko w pojedynczych kadrach. Przez większość czasu rysownik po prostu odwala fuchę, tłumi indywidualny styl i dostosowuje się do wymogów wydawniczego giganta. I znów - miłośnicy serii będą zachwyceni, wszyscy inni poczują zawód.
"Powrót do domu" został wybrany na pierwszy album Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Być może to nie przypadek, a deklaracja? Decydenci w Hachette mówią tą decyzją, że nie zamierzają sięgać po ambitniejsze tytuły, interesuje ich superbohaterska papka. To nie grzech, w Polsce takich albumów wciąż ukazuje się niewiele, a fani Marvela muszą sprowadzać je zza oceanu. Mi jednak wcale ich nie brakowało.