SNL uderza w Macierewicza, Dudę i TVP. Kibice Stocha mogą mieć nietęgie miny
Polska edycja Saturday Night Live rozkręca się z odcinka na odcinek. W piątej odsłonie show twórcy uderzyli nie tylko w rząd i telewizję publiczną, ale pokusili się też o prześmiewczy skecz o naszym dobru narodowym - Kamilu Stochu. Byliśmy na widowni - jak wyszło?
07.01.2018 | aktual.: 08.01.2018 10:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jedno jest pewne: SNL, jak na program realizowany głównie z myślą o telewidzach, znakomicie radzi sobie na żywo i przed publicznością. O ile w poprzednich odcinkach zdarzały się dziury czyli momenty kompletnie niezabawne i płaskie, o tyle teraz tempo i ostrość żartu były w miarę równe przez całą godzinę. Być może to kwestia roześmianej publiki, ale skłaniałbym się tutaj raczej ku bardziej prawdopodobnemu scenariuszowi czyli ekipa polskiego Saturday Night Live jest po prostu coraz lepsza w tym co robi.
Otwierający skecz z Antonim Macierewiczem doskonale wpisywał się w retorykę dużych, ale nie do końca mądrych chłopców pokroju Donalda Trumpa i Kim Dzong Ila mających pod ręką kody nuklearne. Można się śmiać albo przewracać oczami, ale to nie kabaret: świat naprawdę jest w rękach idiotów z kompleksami małych penisów. *Więc jeśli czeka nas wojna nuklearna, to przed jej wybuchem chociaż z tego pożartujmy. *
Rolę hosta powierzono Igorowi Kwiatkowskiego i wybór ten potwierdził doskonale pewną zależności - w tej roli dużo lepiej jak dotąd sprawdzają się aktorzy niż celebryci. Wprawdzie jego otwierający monolog mógł być nieco bardziej odkrywczy i wciąż jest to jeden z większych mankamentów programu, ale i tak pozostawił po sobie dobre wrażenie. Widzowie dostali też wymodlony wręcz powrót "Petrusia Pana" i doskonałą parodię "Rolnik szuka żony" czyli "Morderca szuka żony". W ogóle działania telewizji publicznej naturalnie wydają się być idealnym gruntem pod skecze i być może scenarzyści SNL-a nie powinni być wobec imperium Kurskiego tak powściągliwi, tylko dokładać mu bardziej do pieca. Niech płonie!
Scenarzyści stanęli też przed nie lada wyzwaniem. Kamil Stoch wygrał Turniej Czterech Skoczni dosłownie w momencie, gdy aktorzy odgrywali na próbie generalnej prześmiewczy skecz o jego problemach z poświąteczną nadwagą. Mimo to, zdecydowano się pokazać go podczas transmisji i choć wielu osobom może to być nie w smak, decyzja była słuszna. Bo z narodowych bohaterów trzeba się czasami pośmiać, a łyżka sympatycznego dziegciu przyda się nawet Stochowi.
Niezmiennie mocnym punktem programu jest Weekend Update z hipnotyzującą Laurą Breszką i Kamilem Parubem. Fakt, para prowadzących ma ułatwione zadanie, bo materiałów do pracy w postaci absurdów polskiej rzeczywistości nie brakuje. Nie ma jednak wątpliwości, że segment ten od początku do końca dorównuje amerykańskiemu pierwowzorowi. Breszka miała ponadto okazję wykazać się w tradycyjnym skeczu i udowodniła, że jej potencjał w SNL mocno wykracza poza bycie jedynie gospodarzem Weekend Update. Więcej Laury, wszędzie. Nie tylko w SNL.
Gościem muzycznym odcinka była jedna z najjaśniejszych postaci polskiej sceny, Natalia Nykiel. To jest już artystka kompletna, z gracją miksująca awangardę z komercją. Wokalistka zafundowała publiczności nie tylko dźwiękową rozkosz, ale i wizualny smaczek w postaci efektownego makijażu. Tak to się robi na Zachodzie, tak w Polsce robi też to Nykiel. W przerwach między występami młodziutka piosenkarka zdawała się być nieco przytłoczona ogromem produkcji i szybkością zmian poszczególnych setów, ale raczej nie była w tym osamotniona. Możliwość obserwowania na żywo całego procesu to niezwykła frajda, choć mogą boleć dłonie - od przecierania oczu ze zdumienia, że scenografię można wymieniać w tak ekspresowym tempie. Chapeau bas!
Nie ma co silić się na jakieś obszerne podsumowania, ważne jest jedno - polska edycja Saturday Night Live jest dopiero na piątym odcinku, ale już pokazuje potencjał warty tego, żeby zasiąść przed komputerem bądź na żywo w kolejne weekendy. Progres z odcinka na odcinek to nie jest coś, czym może pochwalić się wiele rodzimych produkcji, ale to samo można powiedzieć o dawaniu szans przez publiczności. W tym wypadku tę szansę dać warto. Do następnego!