"SNL Polska": seksizm nasz powszedni
13 odcinek "SNL Polska" zaistniał pięć dni przed Dniem Kobiet i w przeddzień ceremonii rozdania Oscarów, na której kobiety ze świata filmu mają wyrazić protest przeciwko dyskryminowania ich w branży ze względu na płeć.
W dobie kontrowersji wokół ustawy o IPN, obchodów dnia pamięci żołnierzy wyklętych i rewelacji o żyjącym na debecie Jarosławie Gowinie trudno o bardziej marginalny temat niż sytuacja kobiet w kraju nad Wisłą. Na szczęście, scenarzyści "SNL" nie skupiają się wyłącznie na najbardziej krzykliwych tematach, tylko próbują patrzeć szerzej.
Dzisiejszy odcinek udowodnił, że przy odrobinie chęci można wypunktować przywary Polaków bez odnoszenie się do opcji politycznych, z którymi sympatyzują, bez absurdalnego pouczania i mówienia, jak mamy żyć, bez pouczania, jak mamy się zachowywać. Prowadząca odcinek Katarzyna Pakosińska otwierający monolog wygłosiła w czarnej sukni, której trudno było nie skojarzyć z Czarnym Protestem. Zwłaszcza że w internecie mówi się od kilku tygodni o tym, że na jutrzejszą ceremonię oscarową aktorki i kobiety filmu mają przyjść ubrane na czarno, by solidaryzować się w ten sposób w walce z nierównościami społecznymi i seksizmem w Hollywood.
Doceniam, że Showmax chciał w ten sposób zwrócić uwagę, iż problem jest globalny, wykracza daleko poza Fabrykę Snów, a w Polsce nie tylko ma się świetnie, ale też jest sankcjonowany tak prawnie, jak i tradycją. W kilku skeczach twórcom "SNL" udało się tę sytuację skomentować, jak choćby w żartach z tego, jakich zwrotów używamy, by określić pewne sytuacje. Pakosińska zwróciła uwagę, że w naszym języku bez problemu mówimy o tym, że ktoś "prowadzi jak baba", ale już nie stosujemy zwrotów typu "chorujesz jak facet", choć byłby cokolwiek adekwatny do rzeczywistości.
Bez wątpienia jest to dobry kierunek dla programu, który próbuje wbijać szpilki nie pojedynczym osobom - politykom czy celebrytom - tylko całemu narodowi. Ale na razie jest to ledwie ukłucie. Żarty są bowiem stonowane, twórcy nie chcą iść na całość.
Interesujący był skecz utrzymany w tonacji serwisu informacyjnego. Przedstawiał relację z miejsca, gdzie doszło do wybuchu gazu. To właśnie tam 25 osób uratowała superbohaterka, której reporterzy i redaktorzy telewizyjni nie chcieli dopuścić do głosu. Doceniam fakt, że scenarzyści czytają doniesienia prasy i odnieśli się do aktualnych kontrowersji, jak choćby krytyki zachowania Adriena Brody’ego, kiedy odbierał Oscara za rolę w "Pianiście".
Pocałował wtedy wręczającą mu nagrodę Halle Berry, zmuszając ją do tego kontaktu fizycznego. Dziś branża ma mu to za złe. Scenarzyści "SNL" zażartowali z sytuacji, pokazując reportera, który w podziękowaniu superbohaterce jest w stanie jedynie ją wycałować, co robi z nieukrywaną przyjemnością i powtarza wielokrotnie. Gdy zaś przychodzi ją dopuścić do głosu, zadaje się idiotyczne pytanie o to, kto wyuczył w niej taką postawę - ojciec czy dziadek.
Z jednej strony - dobrze punktuje to przedmiotowe traktowanie kobiet w Polsce, z drugiej - nie rozumiem, dlaczego superbohaterka nosi się w stroju, który uwydatnia jej piersi i odsłania nogi. Naprawdę nie można było tego inaczej ograć kostiumowo? Pod tym kątem pójściem na łatwiznę wydaje się także strój Basimy, bohaterki innego skeczu, w którym młody chłopak przedstawia rodzicom swoją muzułmańską sympatię.
Cieszy, że twórcy "SNL" obśmiewają nie tylko zaściankowych Polaków, ale też tych względnie postępowych, którym wydaje się, że są otwarci na odmienność i na świat, dopóki nie zetkną się z przedstawicielami innej kultury. Tu pomysł nie był może najwyższej próby, ale dobrze wpisał się w tematykę odcinka skupionego na tych, na których patrzymy stereotypowo i przypisujemy im pewne cechy ze względu na płeć czy pochodzenie.
Nastrój odcinka przełamywała za to zupełnie muzyka zespołu Editors, muzycznej gwiazdy programu. Wokalista Tom Smith razem ze swoim zespołem wykonali na żywo utwór "Violence" z najnowszej płyty i "Papillon", jeden z hitów grupy. Nastrojowe kawałki nijak nie przystawały do satyrycznej formuły programu, ale faktem jest, że zmuszały do myślenia. Jeśli ktoś w dowcipie odnalazł nie tylko powód do uśmiechu, ale też do zastanowienia się nad kwestią, której żart dotyczył, muzyka Brytyjczyków doskonale taką refleksję podbijała, co pokazało, że "SNL" ma ambicje na coś więcej niż bycie jedynie gwarantującym krótkie chwile rozrywki show.
Programowi pozostaje życzyć więcej odwagi i pójścia w stronę takich żartów, jakie zostały zaprezentowane w cotygodniowym przeglądzie wiadomości, gdzie prowadzący mówił, że mamy 3 marca, a Gowinowi już brakuje pieniędzy. To jest kaliber dowcipu, którym twórcy powinni strzelać i w polski seksizm. Dzisiejszy odcinek należy uznać jedynie za manewry.