Smutny dorósł i ma na imię Mikołaj
Bohaterowie "Fotostory" to chyba pierwsi w polskim komiksie przedstawiciele pokolenia poemigracyjnego, które tuż po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej zachłysnęło się możliwością pracy za granicą i najechało Wyspy Brytyjskie. Niestety, jak to zwykle bywa, legendy o zachodnim dobrobycie okazały się przesadzone, a zawiedzeni dwudziestokilkulatkowie musieli zgodzić się na mało ambitne stanowiska na emigracji lub poniżający powrót do ojczyzny.
18.11.2011 | aktual.: 29.10.2013 16:56
Mikołaj wybrał to drugie - spłukany i rozczarowany wrócił do Polski, gdzie zamieszkał ze swoim najlepszym przyjacielem i jego żoną i znalazł ciepłą, niewymagającą żadnego zaangażowania posadkę w administracji. Załamany (poznajemy go w trakcie próby samobójczej), zapijaczony i zrezygnowany wydaje się nie mieć już żadnych złudzeń. Żyje z dnia na dzień, nie szanuje swojej pracy, nie ma planów na przyszłość.
Zupełnie inny, ale także typowy, jest jego gospodarz, Bern. To z kolei typowy polski marzyciel, wychowanek studiów humanistycznych, na których ktoś wmówił mu, że będzie wielkim pisarzem i od tamtej pory boryka się z Dziełem Swojego Życia. Głównie znajdując kolejne wymówki, by go nie pisać. Nie przeszkadza mu popadające w ruinę mieszkanie (telewizor działa dzięki cyrklowi, a ciśnienie wody reguluje się spłukując wodę w toalecie), ani fakt, że utrzymuje go żona. Wierzy bowiem, że wystarczy jeden zryw, by to wszystko odmienić.
Obaj, będący przedstawicielami pokolenia ludzi urodzonych na przełomie lat 70. i 80., żyją w zawieszeniu, w wiecznym międzyczasie, w którym godziny upływają na nicnierobieniu. Przekonani są bowiem, że, mimo zbliżających się wielkimi krokami 30 urodzin, wciąż mają mnóstwo czasu, by dorosnąć. Ich niedojrzałość dobrze obrazują tematy rozmów - kolejne części "Indiany Jones'a", zagmatwane losy Ridge'a Forrestera (bohatera serialu "Moda na sukces"), gry wideo, porównania do Beverly Hills 90210, gówniarskie lęki przedślubne.
Rodzima literatura opisała to pokolenie już na kilka sposobów, chociażby w "Zrób mi jakąś krzywdę" i "Instytucie" Jakuba Żulczyka, "Zwale" Sławomira Shuty, twórczości Mirosława Nahacza czy Doroty Masłowskiej. Ale dla komiksu to tereny wciąż niemal dziewicze - wszak "Osiedle Swoboda" jest komiksem sprzed 12 i 5 lat (!), a Śledziński porzucił swoich bohaterów dokładnie w momencie, gdy czas im było dojrzeć.
Jak na tym dziewiczym terenie radzi sobie Dominik Szcześniak? Nieźle. Głównie dzięki zmysłowi obserwacji i świetnemu słuchowi do dialogów. To one opisują jego bohaterów, w bardzo nienachalny sposób dopowiadają kolejne szczegóły z ich życiorysów, dokładają cegiełki do portretów. Naczelny "Ziniola" sprawnie żongluje też popkulturowymi cytatami, a gdy trzeba potrafi rozśmieszyć - ot chociażby anegdotką o pijaku wybijającym szybę w autobusie. Póki co trudno napisać coś więcej, bo jak sam tytuł wskazuje "Zanim zaczniemy" to jedynie wstęp, a zasugerowane w nim wątki fantastyczne mogą całkowicie zmienić ton opowieści.
Zauważalnie gorzej niż Szcześniak wypada Rafał Trejnis, rysownik. Owszem, jego prace sprawnie ilustrują scenariusz, ale zdarzają się niepotrzebne uproszczenia i wpadki w kadrowaniu (szczególnie przy dwóch kadrach jeden nad drugim, sąsiadujących z trzecim, większym). Wbrew wygłaszanym we wstępie pochwałom Jakuba Jankowskiego, Trejnis nie stanie raczej w jednym szeregu z Baranowskim i Rosińskim. Nie ta liga. Póki co, daleko mu nawet do najzdolniejszych ziniolowych artystów - Macieja Pałki czy Mateusza Skutnika.
"Fotostory" to zaskakująco udany album podejmujący niezwykle aktualny temat. Nieco zbyt zachowawczy i rozwlekły (dla sprawnego komiksiarza 111 stron to aż nadto do powiedzenia czegoś więcej, niż tylko wstępu), ale urzekający świetnymi dialogami i portretami postaci. Wątpię, by dzieło Szcześniaka wpisało się do kanonu "opowieści o współczesności". Najprawdopodobniej, jak większość polskich komiksów, tak i ten pozostanie niezauważony. Ale dla tej garstki czytelników, którzy je dostrzegą, kontynuacja powinna być najbardziej oczekiwanym albumem przyszłego roku.