Simon Bisley poleca: seks, przemoc i głupota
Wydany przez Mucha Comics album to mokry sen każdego nastoletniego fana heavy metalu. Są tu wszystkie niezbędne składniki budujące mroczne hity o inwazji z piekieł. Mamy więc demona poszukującego biblijnych pieczęci, niezbędnych by doprowadzić do końca świata. Powstrzymać go może tylko Adam Cahill - profesor i barbarzyńca w jednym ciele, służący w tajnym watykańskim zakonie walczącym z siłami ciemności. By świat ocalał, nasz umięśniony (ale i przenikliwie inteligentny!) bohater będzie musiał się zastrzelić, zstąpić do piekła, zgromadzić wokół siebie trójkę potępieńców, a następnie ruszyć przeciwko tytułowym czterem jeźdźcom Apokalipsy.
08.07.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:23
Tak, dobrze państwo przeczytali. Nie robię sobie żartów, to dosyć wierne streszczenie pierwszego rozdziału opowieści. Michael Mendheim, Mike Kennedy i Sean Jaffe zabierają czytelnika na przejażdżkę po najgłupszych popkulturowych motywach i czynią to całkowicie serio - bez mrugnięcia okiem, porozumiewawczego uśmieszku czy zakamuflowanych żartów. Bohaterowie ich scenariusza wciąż cytują Biblię (głównie oczywiście "Apokalipsę św. Jana") i rozprawiają o odkupieniu i sprawach ostatecznych: końcu świata, walce dobra ze złem, wierze, zwątpieniu i tym podobnych.
W trakcie lektury "Czterech jeźdźców Apokalipsy" trudno nie podejrzewać świadomej autoparodii. Niektóre sceny, postacie i dialogi aż proszą się o taką interpretację. Jak chociażby ta, w której seryjny morderca rozczytany w Biblii tłumaczy, dlaczego stracił wiarę. Naśladując Abrahama gotów był zamordować własnego syna, a Pan go przed tym nie powstrzymał. Zabił więc dziecko i obraził się na Boga. Proste. Równie absurdalnie brzmi opowieść o skorumpowanym polityku, który dla władzy gotów jest sprzedać świat Szatanowi. Problem w tym, że parodia powinna być śmieszna, zaś w "Czterech jeźdźcach Apokalipsy" nie ma nic śmiesznego. Obok idiotycznych monologów, makabrycznych scen rzezi i satanistycznych rytuałów pełnych nagich dziewcząt widzimy chociażby przemoc seksualną, okrucieństwo wobec dzieci czy umierających z głodu - motywy zupełnie pozbawione potencjału komicznego.
Praca trzech scenarzystów jest jednak tylko wymówką, potrzebną by pokazać talent Simona Bisleya. I trzeba przyznać, że Brytyjczyk raz jeszcze udowadnia, że potrafi rysować jak nikt. Szkoda tylko, że zajmuje się takimi głupotami. Co z tego, że plansze jego autorstwa (duże, szczegółowe, świetnie zaaranżowane) wyglądają fenomenalnie, kiedy ich tematem jest jedynie seks i przemoc. Każda postać kobieca w tym komiksie jest półnagą seksbombą z wielkimi piersiami. Każdy mężczyzna to barbarzyńca z monstrualną muskulaturą. Bisley topi swoich bohaterów w morzu krwi potęgując jeszcze idiotyzm scenariusza. Kariera Brytyjczyka to piękna katastrofa,* idealny przykład, iż nie wystarczy być utalentowanym, by być dobrym artystą.* Czasami trzeba też podjąć kilka trafnych decyzji (artystycznych i życiowych).
Moje narzekania - na przemoc, seks, głupotę i Simona Bisleya - można oczywiście zbyć prostym wytłumaczeniem. "Taka konwencja". Zgadzam się. Z pewnością znajdzie się wielu czytelników, którzy "Czterech jeźdźców Apokalipsy" kupią w ciemno. Domorosłych satanistów, słuchaczy heavy metalu, wielbicieli Bisleya czy fanów wielkich piersi, wielkich mieczy i idiotycznych fabuł kręcących się wokół tych rekwizytów. Mogli sobie oni darować lekturę tej recenzji, wszak i tak wydali już pieniądze. Wszystkich innych uczciwie ostrzegam. "Czterej jeźdźcy Apokalipsy" to komiks potwierdzający najgorsze stereotypy, wulgarny, bezmyślny i szkodliwy. Czytacie na własną odpowiedzialność.